Tam, dokąd proboszcz nie chadza. Miejscowi wiedzą, że pielgrzym lubi się bawić
– Tego, co dzieje się po oficjalnej, "rozmodlonej" części goszczenia pielgrzymów, nikogo nie interesuje. Dopóki nie ma skandalu – mówi młoda kobieta, przez której wioskę każdego roku przechodzą pielgrzymi. Śpiewają, modlą się, a po zmroku - imprezują. Kobieta nie ma zamiaru nikogo oceniać. Są wakacje i to normalne, że ludzie chcą trochę odetchnąć. Mieszkankę "pielgrzymkowej" miejscowości bardziej denerwuje coś zupełnie innego.
Coś dla ducha…
Sam środek Polski, okolice Włocławka, malutka miejscowość, w której życie toczy się powoli i bez większych zawirowań. Wyjątkiem jest tych kilka dni na początku sierpnia, kiedy wieś zapełnia się ludźmi o nieznanych twarzach, gwarnie śpiewających religijne pieśni i chętnie rozmawiających z miejscowymi, po prostu - pielgrzymującymi. Przez miejscowość, w której mieszka moja rozmówczyni, pielgrzymek przeszło w tym roku kilka. – Na pewno nocowała ta z parafii w Gniewkowie. Przechodziła też taka z diecezji toruńskiej i chyba Inowrocław – wymienia pani Marzena.
Pani Marzena mówi o sobie - kobieta niezależna. Bez dzieci, za to z wielkim psem, żyjąca tak, jak chce. – Lubię ludzi, chociaż uchodzę tu pewnie za dziwaczkę – śmieje się. Pisze książki, a ponieważ w jej wsi mało się czyta, miejscowi odnoszą się do niej z pewnym zdziwieniem. – Tyle tutaj funkcjonuje jeszcze średniowiecznych zasad i przesądów, zdziwiłabyś się – mówi mi. Na dowód, opowiada anegdotkę.
– Idę z psem w godzinach południowych obok miejscowych sklepów. Spotykam staruszka. Grzecznie mówię mu "dzień dobry", on odpowiada, równie grzecznie, po czym dodaje: "Dobrego ma pani męża, że tak sobie spaceruje w południe, zamiast obiad gotować, jak wszystkie" – śmieje się. I wyjaśnia, że to nie złośliwość, tutaj tak po prostu jest.
Pielgrzymującym przygląda się z pozycji obserwatora. – Lokalni mieszkańcy lubią pielgrzymki. To ciekawostka, rodzaj rozrywki w takich małych, sennych miejscowościach. Okazja do poznania nowych osób, spędzania wspólnego czasu na zbiorowej modlitwie z całą rodziną na świeżym powietrzu – wylicza korzyści.
Do ubiegłego roku spali w budynku pierwszego, prowizorycznego kościoła, czy też "starego baraku", jak nazywa go pani Marzena, który stał naprzeciwko tego oficjalnego. Każdego roku pielgrzymi są też goszczeni u tych samych rodzin, jednak zawsze jest to za mało, dlatego przybysze chodzą i pytają miejscowych o możliwość noclegu. A ponieważ w okolicy przeważają domki jednorodzinne, miejsca jest pod dostatkiem - po porostu nie każdy ma ochotę przyjmować pod dach obcych.
…i coś dla ciała
W tej miejscowości kościół otacza duży trawnik, na którym każdego roku zbierają się pielgrzymi. Już wcześniej przygotowuje się dla nich ławki, a gdy przybędą, ktoś z miejscowych rozpala palenisko. Do przybyszy często przyłączają się miejscowe rodziny z dziećmi i młodzież. Pani Marzena do niech nie dołącza, ale niosące się po okolicy religijne piosenki, modlitwy i klaskanie słyszy do godziny 22. – To, co dzieje się po zapadnięciu ciszy nocnej, stanowi nieformalny punkt programu i nikt się tym nie oburza – wyjaśnia kobieta.
– W końcu pielgrzymują ludzie dorośli, którzy mają prawo decydować o tym, co robią w tym czasie. Może to nie tylko czas na modlitwę, ale i na pogrzeszenie, z dala od domu i codziennych obowiązków? Nie wiem. Nie oceniam. Przyglądam się temu tak samo, jak innym miejscowym imprezom – mówi pani Marzena.
A co takiego się dzieje? Nic nadzwyczajnego, młodzież po prostu się bawi, bo prawdziwa impreza rozpoczyna się tu po 22. – Mieszkamy blisko, pod kościołem jest gminna droga i łąki, na których odbywają się "nieformalne" imprezy integracyjne. W ubiegłym roku z tyłu naszej działki ktoś uprawiał seks. Rano walały się tam zużyte prezerwatywy, butelki po piwie i chusteczki. Wynika to pewnie z tego, że z tyłu kościoła jest naprawdę "zacisznie"… – zastanawia się.
Miejscowi o wszystkim wiedzą, ale dopóki "nie ma skandalu" - a nie ma, gwarantuje to noc i ustronne miejsca - nikt takich rzeczy nie komentuje. No, może w formie żartu.
Tam, gdzie proboszcz nie chadza
W miejscowości pani Marzeny nie ma zbyt wielu rozrywek - jest telewizja, jest kościół. Nic dziwnego, że miejscowi chętnie wykorzystują okazję, żeby rozerwać się w towarzystwie pielgrzymów. Hałaśliwie bywa do rana, co może czasami jest uciążliwe, ale raz do roku - da się przeżyć. Tym, co kobietę naprawdę oburza, są natomiast pozostawiane przez pielgrzymów śmieci.
– Jak to, nikt nie sprząta? – pytam zaskoczona. Okazuje się, że owszem, sprząta, ale tylko tam, "gdzie widać". Dokąd proboszcz nie chadza, już nie.
Pani Marzena jest zadowolona, że w tym roku pozostałości po upojnych nocach na jej działce nie było. Nie oznacza to, że pielgrzymi nie zostawili za sobą niespodzianek. – Mimo Toi Toi, część pielgrzymów brudzi okolice drogi biegnącej z tyłu kościoła, obrzeża terenu przykościelnego, tuż za linią wielkich tui, na wydeptanych na łąkach ścieżkach. Ciekawe czy to samo robią w parkach, gdzie wyprowadzają swoje psy? Wiem, że to złośliwe, ale trudno nie czuć złości – mówi wprost.
– Nie sądzę, by miejscowym przeszkadzały śmieci. Ważne, że posprzątany jest teren przy samym kościele. Reszta? Co z oczu, to z serca. Tutejsi mieszkańcy wciąż wynoszą śmieci na okoliczne łąki i nie pomaga zwracanie im uwagi czy zgłaszanie dzikich wysypisk na policję. Świadomość ekologiczna jest tu martwa – dodaje gorzko kobieta.
Jeśli dbać o środowisko nie nauczył nas dom, szkoła albo państwo, to może czas, by nauczono nas tego na pielgrzymkach? Tegoroczne w większośći dotarły już do celu, którego zwieńczeniem są obchody święta ku czci Matki Boskiej 15 sierpnia. Może w przyszłym roku organizatorzy będą bardziej naciskać na pielgrzymów, by ci nie zanieczyszczali środowiska? Cóż, biorąc pod uwagę podejście obecnego papieża do kwestii ekologii, można powiedzieć - przykład idzie z góry.