Tatry. Relacja po tragicznej w skutkach burzy. "Nie mogłam na to patrzeć, na tę skalę"
Gdy rozpętała się najtragiczniejsza od dziesięcioleci burza w Tatrach, ona zbiegała w dół kamiennym szlakiem. Mijała rodziny z przerażonymi dziećmi, pytającymi, co się dzieje. A rodzice dalej szli pod górę. W stronę szczytu.
Taterniczka wyszła o 5 nad ranem w stronę Doliny Pięciu Stawów. Już koło południa pogoda zaczęła się zmieniać, a chmury coraz szczelniej opinać granie. Równo o 13 spadł deszcz. Wie, bo akurat wyciągała kurtkę z plecaka. Potem był pomruk, grzmot. I kolejne. Przy pierwszym zaczęła biec na dół.
"Mijałam rodziny z kilkuletnimi dziećmi" - pisze dziewczyna w wiadomości do swojego przyjaciela, fotografa Marcina Kęska. To on zdecydował się jako pierwszy opublikować jej historię w internecie. Poprosiła, by zrobił to bez imienia i nazwiska. Nie chce narażać się na hejt ze strony ludzi, ale wie, że milczeć też nie powinna, bo chodzi o życie ludzi.
"A nawet jeszcze mniejszymi, w nosidłach, bez kurtek, maluszki owinięte jakimiś pelerynami za 5zł... " - kontynuuje taterniczka. "I co? No właśnie i nic. Nikt nie zawrócił. Nikt nawet się nie zatrzymał, żeby zastanowić się, co dalej, kiedy grzmi tak, że aż krew w żyłach na chwilę zastyga. Mijałam dzieci, które się bały, zaczynały nerwowo pytać rodziców co się dzieje, a oni i tak ciągnęli je do góry! Wreszcie zahaczyła mnie babka na oko z 7-letnim synkiem i pyta, jak daleko jeszcze do góry. Zapytałam ją, czy kocha swoje dziecko. Popatrzyła tylko na mnie jak otępiała... Kontynuowałam więc, że jeśli tak, to niech schodzi. Burza idzie... Ba - ona już tu jest i za chwilę będzie naprawdę nieciekawie".
Chwilę później zaczepił ją mężczyzna, pytając, czemu takimi tekstami straszy ludzi. Matka z synem, Szymonem, poszła do góry.
"Miałam łzy w oczach" - kontynuuuje taterniczka. "Jak grzmiało, lało... Już kij z dorosłymi ludźmi... Ale te dzieci... Za co? Do góry? Pomimo wszystko? W imię czego, przejechanych kilometrów, zapłaconego parkingu i biletów? Straconego zdjęcia na Facebooka? Nie mogłam na to patrzeć, na tę skalę... Nieprzejednana skala głupoty, jak owce na rzeź, ja nie wiedziałam wtedy, że coś się stało (dzieje), nikt nie wiedział... Ale czułam, że coś jest nie tak".
Godzina, by się uratować
Kobieta, która w Tatry chodzi od wielu lat, podkreśla, że burza nie była nagłym zaskoczeniem. Według niej już od godziny 12 było widać, że coś jest nie tak.
"Temperatura obniżyła się nagle, było to czuć" - opisuje w wiadomości. "Nie rozpętał się huragan, ale pojawiły się podmuchy, których nie było wcześniej wcale. Było czuć, że pogoda się zmienia...I zmienia się nagle. Wszystko było. Trzeba było tylko chcieć to zobaczyć. Więc jak ktoś teraz mówi, że tego się nie dało przewidzieć, to po prostu go tam nie było albo nie wiem... Fakt, że działo się to szybko, ale myślę, że była przynajmniej godzina, żeby uciec, zejść jak najniżej. Nie jestem meteorologiem, nie znam się na zjawiskach atmosferycznych, ale znam się trochę na górach. Tak jak mówiłam, ja już od 12 byłam pewna, że trzeba iść w dół i to jak najszybciej".
"I żal mi serce ściska jak pomyślę, że była aż godzina, żeby się ratować" - kontynuuje. "I Ci wszyscy ludzie mogli żyć, mogło się nic nie wydarzyć oprócz tego, że byliby mokrzy. Skala byłaby większa, tylko tym razem góry obeszły się z nami łaskawie. To trwało kilka minut, nie liczyłam, ale wyładowań było tylko kilka. A co by było, gdyby burza trwała godzinę? Gdyby było ich 50? A burza objęła całe Tatry? Nie chcę nawet myśleć... Wiesz ile ludzi było wtedy na Orlej Perci?".
Tatry. Tragiczna burza w górach
W czwartek po południu w wielu miejscach Tatr uderzały pioruny. Najtragiczniejsza sytuacja była na Giewoncie, ale niebezpiecznie było także w wielu innych miejscach, m.in. w Kościelisku, na Blachówce, czy Hali Kondratowej, gdzie piorun miał razić turystów. Do szpitali w całej Małopolsce trafiło ponad 150 osób. Jak poinformowało RMF, było wśród nich troje dzieci.
Obecnie w najcięższym stanie jest 11-letni chłopiec, który ma poparzone ponad 40 proc. powierzchni ciała. Oparzenia są głębokie, w szpitalu podjęto decyzję o intubacji dziecka. Poparzenia innej, 16-letniej dziewczyny obejmują ponad 30 proc. ciała.
Tatrzański Park Narodowy zamyka szlak
Jeszcze w piątek policjanci sprawdzali szlaki prowadzące na szczyt i samą kopułę Giewontu. Znaleziono kilka rzeczy, które pomogły w identyfikacji osób poszkodowanych. - Na tę chwilę poszukujemy jeszcze jednej osoby - mówiła st. sierż. Anna Zbroja-Zagórska w rozmowie z WP. Choć akcja policji została już zakończona, nadal dostępna jest infolinia, a policja weryfikuje wszystkie okoliczności.
Tatrzański Park Narodowy podjął decyzję o zamknięciu szlaku z Wyżniej Kondrackiej Przełęczy na Giewont. Będzie on wyłączony z ruchu do odwołania.
Burmistrz Zakopanego podjął decyzję o wprowadzeniu trzydniowej żałoby w mieście. - Udzielimy wszelkiej pomocy, jaka będzie potrzebna ofiarom, ich rodzinom i służbom - powiedział Leszek Dorula.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Wyślij nam przez dziejesie.wp.pl