Tatuaż Wolności. Zamień tatuaż więzienny na codzienny
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Potrzebny jest wkład do długopisu, krótki przewód, igła, mały silniczek, tusz. Także: wprawna ręka kumpla (albo kumpeli) i własny pomysł. Później tylko chwilka bólu, no, może parę godzin. I już, o sprawie? Nie do końca. Tatuaż zrobiony w więzieniu albo poprawczaku nieraz boli przez całe życie.
Potrzebny jest wkład do długopisu, krótki przewód, igła, mały silniczek, tusz. Także: wprawna ręka kumpla (albo kumpeli) i własny pomysł. Później tylko chwilka bólu, no, może parę godzin. I już, o sprawie? Nie do końca. Tatuaż zrobiony w więzieniu albo poprawczaku nieraz boli przez całe życie.
Kasia dziary ma dwie: mały napis HWDP na prawym ramieniu i sporo większego delfina, a właściwie jego szpetny kontur, na lewym. Pierwszy, eufemistycznie mówiąc, wyraża brak sympatii dla stróżów prawa, drugi coś chyba miał symbolizować, ale co - dziś już Kasia nie pamięta albo pamiętać po prostu nie chce.
A teraz poprawka
Kasia tatuaże ma dwa. Pierwszy to mały napis HWDP, który kiedyś może przerobi na coś ładniejszego, a może nie, i tak ledwo go widać, bo już dawno temu potraktowała go kwasem. Drugi - piękny, misternie wykończony, kolorowy kwiat na lewym ramieniu.
Nawet przyglądając się z bardzo bliska i bardzo dokładnie trudno dostrzec kontury szkaradnego delfina, "pamiątki" po sześciu latach w poprawczaku.
Kasia uwolniła się od niego kilka miesięcy temu, gdy zdecydowała się na udział w projekcie "Tatuaże Wolności" Pedagogium Wyższej Szkoły Nauk Społecznych.
Jest tatuaż - jest problem
- Jeden z tatuażystów stwierdził, że to jest niezwykle ważne, bo nie chodzi tu o upiększanie ciała, ale ratowanie życia - mówi profesor Marek Konopczyński, rektor Pedagogium i współautor "Tatuaży Wolności".
To kolejny projekt uczelni, w którym po pierwsze, stawia się na resocjalizację, po drugie (i najważniejsze): ta resocjalizacja ma być twórcza. Stąd między innymi Teatr Wykluczonych, w którym aktorami są bezdomni, czy patronat nad projektami Fundacji Po Drugie, wspierającej wychowanków zakładów poprawczych. Prof. Konopczyński wyjaśnia, że od tradycyjnej resocjalizację twórczą różni podejście do deficytów i ułomności tak zwanych osób nieprzystosowanych społecznie. Ta pierwsza próbuje je naprawiać (co się zazwyczaj kończy fiaskiem), ta druga przeciwnie.
- Twórczą resocjalizację interesują nie deficyty, a potencjały tych osób: ich talenty, zdolności, zainteresowania. Na tej bazie kreujemy i rozwijamy parametry tożsamości niedewiacyjnej osób będących na bakier z prawem i dzięki temu zaczynają one lepiej funkcjonować społecznie. Nie interesuje nas ich mroczna zazwyczaj przeszłość i trudna teraźniejszość, a jedynie odmienna od stereotypowej przyszłość, którą przy naszej pomocy potrafią sami wykreować - wyjaśnia prof. Konopczyński.
Stąd też i "Tatuaże Wolności". Także z opracowań naukowych profesora Sławomira Przybylińskiego, który bada między innymi problemy zawodowe i społeczne byłych więźniów i wychowanków zakładów poprawczych. Wreszcie - z codzienności ludzi "ostemplowanych" więzieniem czy poprawczakiem: z oglądania się na ulicy, wytykania palcami, odsyłania z kwitkiem przez pracodawców (zaledwie 10-15 proc. znajduje pracę po odsiadce).
Można by powiedzieć: przecież nie mają na czole napisane, że wyszli (lub wyszły) zza krat. Ale na ramionach, karkach, szyjach, nadgarstkach, rękach i owszem. - Co roku więzienia i zakłady poprawcze opuszcza około 10 tysięcy osób. Wiele z nich nie może znaleźć pracy, bo jak dowiedzieliśmy się z badań profesora Przybylińskiego, są bardzo często odrzucani przez pracodawców z powodu wyglądu, a szczególnie tatuaży. Między innymi przez te tatuaże więc średnio co drugi wraca za kratki - wyjaśnia profesor Konopczyński.
Pedagogom warszawskiej uczelni ta myśl pulsowała w głowach, nie dawała spać. Co zrobić, żeby już raz wykluczeni ze społeczeństwa ludzie po odpokutowaniu za błędy, występki i grzechy, nie zostali znów grubą krechą bezrobocia wykreśleni poza jego margines? I nagle pojawiło się najprostsze rozwiązanie: jest tatuaż - jest problem; nie ma tatuażu - nie będzie problemu. Kasia, choć dokument o niekaralności może dostarczyć potencjalnemu pracodawcy na każde żądanie, bo po pobycie w zakładzie poprawczym nie jest się wpisanym do rejestru skazańców, doświadczyła tego na własnej skórze. - Parę razy zdarzyło się, że ktoś tatuaż dojrzał. I miałam problemy, duże problemy, jeżeli chodzi o pracę - wyjaśnia.
Prof. Konopczyński wylicza zatem: wizualizacja idei, czyli twórczej resocjalizacji - to raz. Taki artystyczny tatuaż na ciele to przecież dosłownie namacalny jej dowód. Połączenie teorii z praktyką, to dwa. Żeby nie być gołosłownym i zamiast prawić morały, pomagać w konkretny sposób konkretnym ludziom. Wreszcie trzy: zwrócić uwagę społeczeństwa na osoby wykluczone.
Blizny na ciele, blizny na duszy
To po co zmieniać tatuaże, nie lepiej, łatwiej, szybciej usunąć?
Pytanie pierwsze: za co? Jak ktoś nie ma pracy, to nie ma pieniędzy, kosmetyczne poprawki na ciele to akurat jego najmniejsze zmartwienie. A pracy nie ma, bo właśnie tych poprawek wymaga. Błędne koło kręci się jak szalone.
Pytanie drugie: co z bliznami. Bo te zostają, wiadomo. Nawet po zabiegach profesjonalnych, a co dopiero po próbach wywabienia tatuażu metodami chałupniczymi. Do najpopularniejszych należą wycinanie skóry żyletką albo traktowanie niechcianego tatuażu kwasem. Prof. Konopczyński: - Ja myślę, że te blizny zostają i na ciele, i na duszy.
Pytanie trzecie: właściwie po co wykrawać, wypalać, wymazywać przeszłość? Prof. Konopczyński: - Idea jest taka: nie wymazuj tego, co było. Spróbuj na swojej przeszłości, nawet brzydkiej, zbudować lepszą, ładniejszą przyszłość.
- To jest strasznie fajne. Że nie usuwają tatuaży, tylko je zakrywają. Bo pewnych rzeczy się nie zapomni, nigdy, wiesz? - pyta retorycznie Kasia.
Na żywo wygląda znacznie młodziej niż w krótkim filmie reklamującym projekt "Tatuaże Wolności", może nawet na mniej niż ma w metryce, czyli 26 lat. Jest też znacznie szczuplejsza - jeśli prawdą jest krążące w gwiazdorskich kręgach powiedzenie, że kamera dodaje pięć kilo, to ją musiały filmować wtedy dwie.
Jest wysoka, zgrabna, krótkie włosy ma związane gumką, nosi luźne spodnie i bluzę od dresu. Przeprasza, że taka dziś "nie wyględna", ale jest wtorek, a we wtorki to ona robotę ma na miejscu. W zamian za dach nad głową pomaga prowadzić cały dom. Wtorek to i tak najlepszy dzień na spotkanie, bo w pozostałe dni jeździ do Warszawy, jest na stażu w Fundacji po DRUGIE, między innymi jeździ do zakładów poprawczych.
Odkryć kawałek siebie
Nie chcę pytać Kasi, co zrobiła, że sześć lat życia spędziła właśnie w poprawczaku. Nie mogę tego zrobić, kiedy widzę jej reakcje. Choć stara się to ukryć, z każdym słowem drży.
Najpierw pokazuje tatuaż. Ten nowy. O starym mówi, że był okropny i kompletnie ją dołował. - Teraz lepiej się czuję, zdecydowanie. To znaczy blizny jeszcze są (Kasia ma też sznyty na całych rękach). Rzadko się zdarza, żebym nosiła krótki rękaw. Widzisz, dzisiaj też, ciepło jest, a ja w długim. Ale dzięki temu tatuażowi czuję się bardziej swobodnie, mogę odkryć kawałek siebie. Czasem kupuję takie bluzki z opadającym ramieniem - wyjaśnia.
Przy okazji wychodzi temat kobiecości. Kiedyś to słowo dla niej nie istniało, a jeśli już - to było synonimem obciachu.
Kiedyś, to znaczy wtedy, kiedy miała kilkanaście lat, chodziła "w dresach i z łomem w kieszeni", jej ojciec zmarł, jego rodzina się od niej i jej braci odwróciła, nie chcieli mieć z nimi do czynienia, bo ona w zakładzie, bracia w placówkach albo więzieniu, a jej matka (Kasia mówi o niej chłodno i wyłącznie po imieniu, bez zdrobnienia) zdążyła już zmarnować im życie. - To nie jest tak, że my… - Kasia zawiesza głos. - My popełnialiśmy czyny karalne z jakichś przyczyn. Ja nie obwiniam jej do końca, bo każdy ma swój rozum, ale skoro w życiu poznaliśmy tylko jakieś rzeczy, to posuwamy się w kierunku pewnych rzeczy - mówi tajemniczo. Może chodzi o bicie, może o picie, może coś jeszcze innego, może gorszego. Pozwólmy Kasi to zachować dla siebie.
Kawałek kobiety
Kasia nie opowiada szczegółowo o swojej przeszłości, tylko jakby ją podsumowuje, mówi: - Ludzie są tacy, że patrzą na niby już dorosłego, ale jeszcze małoletniego, na jego chlasty na ręku, na tatuaże, które wyglądają jak z więzienia. Patrzą i oceniają. Ale nikt nie zastanawia się, dlaczego to dziecko to ma, dlaczego to sobie zrobiło.
Rozmawiamy też o tak zwanym trudnym dojrzewaniu. O tym, że ja nosiłam bojówki, a ona dresy, i że obie przeszłyśmy przez etap plucia na chodnik, zwłaszcza przy chłopakach. - Przeklinałaś? Ja bardzo dużo. A teraz w ogóle.
Przy okazji wraca temat kobiecości. Co to dla niej znaczy? Gdyby miała ją skondensować, zamknąć w amforze, to co by do niej wsadziła? - O Boże, to ciężkie, tak coś zminimalizować - śmieje się początkowo. W końcu rzuca: subtelność. - U kobiet ważne jest to, jak rozmawiają, jak się odnoszą do ludzi - precyzuje. Według tych kryteriów kobieca jest bardzo, bo rozmawia z klasą, nawet dystyngowanie trochę, ale tak przyjaźnie, nie z wyższością, a głos ma delikatny i ciepły, jakby smarowała nim niczym balsamem.
- Ale wygląd też jest ważny, nie oszukujmy się. Lepiej jest zobaczyć kobietę, która ma odkryte ramiona i one mają ten kształt damski, delikatny. Prawda jest taka, że zanim mi ten tatuaż zakryli, to ja patrząc w lustro czy myśląc o tym, co mam na sobie, żyłam z przeświadczeniem, że znajdę sobie faceta, który będzie siedzieć w pierdlu, nic więcej nie osiągnę oprócz pracy za 1200 złotych jako sprzątaczka - mówi.
Teraz, po zmianie, przyznaje, że już kawałek siebie udało jej się uporządkować. - Ten tatuaż dużo mi dał, naprawdę. Czuję się taka bardziej... niezależna duchowo. Odzyskałam kawałek siebie, kawałek kobiety w sobie - deklaruje.
Ale sporo do zrobienia jeszcze zostało, bo Kasia mówi też tak, już bardzo smutno: - Ja jestem kobietą, powinnam mieć faceta, a ja go celowo nie szukam w strachu przed tym, co miałabym mu pokazać. Pochlastaną dziewczynę weźmie sobie typ, który siedzi w świecie przestępczym, bo jego to nie rusza. Typ, który z tego nie wychodzi, a nie normalny facet, który pracuje uczciwie i ma zwykłą normalną rodzinę.
Pod igłą
"Tatuaże Wolności" zapisują się trwale nie tylko na ciałach uczestników projektu, ale też w internecie. Spot je reklamujący tylko na YouTube był już obejrzany ponad 430 tysięcy razy (71 tysięcy wersja polska, 360 tysięcy wersja z napisami po angielsku).
Jeden z koordynatorów projektu, Stanisław Lewandowski, przyznaje, że pierwsza myśl, jaka przeszła mu przez głowę, gdy został oddelegowany do jego realizacji, to było: jak to ogarnąć?! - Trzeba było nagłośnić akcję, pojawił się pomysł ze spotem, ale już osoby chętne do wystąpienia w nim było bardzo trudno znaleźć - wyjaśnia.
Rozmów było po kilka, z każdym z kandydatów. Pytań - znacznie więcej. Jak to będzie wyglądać? Czy trzeba pokazać twarz? To niedobrze… A gdzie to będzie pokazywane? W końcu na nagranie "operacji" zgodziły się trzy kobiety, jedna z przyczyn zdrowotnych odpadła, zostały więc Kasia i Karolina.
Stanisław Lewandowski nie kryje podziwu dla nich. - Pokazały prawdziwą odwagę. Tym bardziej, że kobietom z doświadczeniem pobytu w więzieniu czy, tak jak w przypadku Kasi i Karoliny, poprawczaku, jest trochę trudniej niż mężczyznom, których generalnie rolą jest bycie silnym i pobyt za kratkami temu nie zaprzecza. W przypadku kobiet to się z kolei trochę kłóci z tradycyjnymi rolami społecznymi.
Kasia o projekcie dowiedziała się od Agnieszki Sikory, prezeski Fundacji po DRUGIE. Opisała swoją historię, załączyła zdjęcia tatuażu, wysłała maila. Po kilku tygodniach była już "pod igłą". - Było tylko ustalone, że będzie motyw kwiatowy, tatuażysta wymyślał projekt na poczekaniu, rysował na ciele, a ja akceptowałam. Dla ozdoby już sobie raczej żadnego tatuażu nie zrobię, chyba że po to, żeby zakryć blizny. A ten? Niech sobie tu będzie, ja go kocham! - śmieje się Kasia.
Wywiad
Do projektu niby można się zgłosić ot tak, z ulicy, ale zza krat - na razie nie. - Nie chcemy, żeby to była moda, nie możemy robić projektu z osobami, które dopiero co wyszły z zakładu karnego czy poprawczego albo tym bardziej jeszcze siedzą. Szukamy ludzi, którzy już zdążyli boleśnie się przekonać, że z powodu tatuażu w widocznym miejscu mają problemy społeczne i zawodowe - wyjaśnia rektor Pedagogium.
Do każdego chętnego Filip Konopczyński i Stanisław Lewandowski, w miarę możliwości (głównie - własnego portfela, gdyż program jest bezpłatny dla chętnych, a i tatuażyści pracują za darmo, ewentualnie zwrot kosztów tuszu) dojeżdżają na rozmowę w cztery oczy i wywiad środowiskowy. - Nie jesteśmy w stanie ich prześwietlić, dlatego prosimy oprócz kilku słów o sobie i zdjęcia także o list polecający z jakiejś fundacji zajmującej się pomocą postpenitencjarną albo od wychowawcy. A jeśli jest to niemożliwe, to nikogo nie skreślamy, tylko staramy się porozmawiać - wyjaśnia Lewandowski.
Z kandydatem podpisywana jest też umowa. Dwa punkty, tylko i aż: oświadczenie, że nie toczy się wobec niego postępowanie karne, i zgoda na upublicznienie wizerunku samego tatuażu, bez danych osobowych. - Dzięki Kasi i Karolinie kolejne osoby już nie muszą pokazywać twarzy - mówi Lewandowski.
Przemianę przeszły na razie dwie dziewczyny, kolejne sześć osób czeka w kolejce, już umawiają się z tatuażystami, opracowują wzory, dogadują terminy. Łącznie do projektu zgłosiło się mniej więcej 30 tatuażystów, także z zagranicy, do przeróbki zakwalifikowano około 40 osób, choć chętnych było znacznie więcej. Lewandowski wyjaśnia: - Sporo osób zgłasza się z tatuażami, które nie mają nic wspólnego z poprawczakiem czy więzieniem. Na przykład ktoś zrobił sobie tatuaż na wolności, teraz przestał mu się podobać i chce skorzystać z okazji i go sobie za darmo zmienić. Takie zgłoszenia musimy odrzucać.
Domino
W styczniu adweek.com, jeden z największych i najbardziej prestiżowych na świecie portali poświęconych marketingowi, reklamie i rozmaitym akcjom społecznym, z milionami kliknięć dziennie, wybrał projekt Pedagogium newsem tygodnia i umieścił na honorowym miejscu swojej strony internetowej.
Od tego czasu do skrzynki mailowej koordynatorów projektu wpadają wiadomości z najdalszych zakątków globu. - Mamy liczne zapytania z całego świata, z państw europejskich, ze Stanów Zjednoczonych. Ludzie pytają, czy można tę akcje powtórzyć. I my oczywiście nie mamy nic przeciwko, wprost przeciwnie, ta akcja jest bardzo ważna społecznie - mówi prof. Konopczyński.
Prof. Konopczyński uważa: - Można powiedzieć, że jest to drobiazg, mało istotny element w życiu człowieka. Ale czasami mało istotny element potrafi przewrócić całe życie.
Weźmy taką kostkę domina. Standardowo ma ze 2 centymetry szerokości i 5 długości, bez problemu można ją zacisnąć w dłoni albo wrzucić na dno torby i w niej zgubić. Ale wystarczy ją odpowiednio ustawić i delikatnie popchnąć, a wtedy runie cała misterna konstrukcja z dziesiątek, setek, nawet tysięcy takich samych kostek.
I będzie można budować coś nowego.
Aneta Wawrzyńczak/(gabi)/WP Kobieta