Testom na wierność poddawane są zarówno kobiety, jak i mężczyźni. Ale to niebezpieczna gra (zdjęcie ilustracyjne)© Getty Images | Maskot

Test na miłość

Aleksandra Hangel

Podejmę się przetestowania twojego faceta albo dziewczyny i sprawdzę, czy naprawdę cię kocha. Kontakt priv.

Agnieszka zaczyna subtelnie.

- Lajkuję zdjęcia na Instagramie, później komentuję relację na InstaStory. Zazwyczaj w tym momencie sam się odzywa. Jeśli dostaję serduszko za swoją reakcję na jego relację, jestem już prawie pewna, że będziemy mieć kontakt. Często jeszcze tego samego wieczora wysyłam swoje gorące zdjęcia. Po kilku dniach rozmów on myśli już o spotkaniu. Wtedy kończy się moja rola. Na spotkanie idzie jego partnerka, by rozliczyć typa. I dobrze" – opisuje w rozmowie na Messengerze.

Agnieszka jest testerką. Jej klientkami są kobiety, podejrzewające mężczyzn - niekoniecznie nawet swoich partnerów - o niewierność.

"POMOC" PODLANA ZEMSTĄ

Dołączam do grupy, w której kobiety piszą na przykład, że "potrzebna piękna blondynka od zaraz. Najlepiej motocyklistka". Albo obdarzona konkretnymi warunkami fizycznymi:

Obraz
© Facebook

W tej grupie nazywa się to "pomocą", bo testerka będzie podrywać mężczyznę charytatywnie. Taki jest też regulamin grupy, czemu dowodzi często pojawiający się komentarz moderatorki grupy:

Obraz
© Facebook

Piszę do Moniki, autorki jednego z ogłoszeń. Na pierwszy rzut oka to zwykła dziewczyna, nie należy do kanonu piękna. Jak działa?

Monika po chwili konwersacji przyznaje, że nigdy nie zdemaskowała żadnego "patałacha".

Moja pierwsza rozmówczyni, Agnieszka, później przyznaje, że sama była wielokrotnie zdradzana, oszukiwana i wykorzystywana. Nakryła jednego ze swoich partnerów na seksie z koleżanką z pracy, o którą nie raz się sprzeczali.

Szukam dalej. Chcę porozmawiać z osobami, które zajmują się uwodzeniem mężów, żon, partnerów i partnerek na zlecenie ich podejrzewających zdradę drugich połówek. Bywa też tak, że zleceniodawca lub zleceniodawczyni wcale nie jest w związku z testowanym obiektem.

Skali zjawiska nie da się oszacować. Firm mających takie usługi w ofercie jest w Polsce kilka. Tylko jedna zgadza się na rozmowę, a potem zastrzega anonimowość. Na Facebooku trafiam na jedną jedyną grupę - tam znajduję Agnieszkę i Monikę. Na OLX znajduję kilka ofert. Tak trafiam na Marię.

W słuchawce słyszę: "mam nadzieję, że to żadna podpucha". Mówię, że jestem dziennikarką i piszę tekst o kobietach, które testują wierność mężczyzn. Maria się rozłącza. Ale trochę później dostaję SMS-a.

"Spotkajmy się". Adres, godzina. I czy mi to odpowiada.

W klubokawiarni w centrum Warszawy przy stoliku pod oknem czeka piękna blondynka. Usta pomalowane czerwoną szminką, średniej długości paznokcie w tym samym kolorze i lekko podkreślone rzęsy. Przeprasza, że się rozłączyła. Mówi, że od jakiegoś czasu prześladuje ją stalker, jeden z mężczyzn, których zdemaskowała. Woli być ostrożna.

Zamawia prosecco, rozsiada się w fotelu.

- Zawsze zaczynam od wywiadu z klientką o obiekcie prowokacji. Pytam o jego pasje, zainteresowania, ulubione jedzenie, perfumy - wszystko, co może mieć znaczenie. Co ciekawe, one często tego nie wiedzą. Ludzie ze sobą nie rozmawiają. Później wybieram najbardziej naturalną formę kontaktu. Szukam kontekstu. Nawiązuję rozmowę. Doprowadzam do spotkania. Flirtuję, zbieram dowody, nagrywam rozmowy, wypytuję o związki. Zabawne jest to, że mężczyźni często są tak spragnieni uwagi, że nawet nie pytają o mnie. Pamiętam takie zlecenie, podczas którego facet nie zapytał mnie o nic, znał tylko moje imię. I to nieprawdziwe.

TEST NA WIERNOŚĆ VIPA

Prezes wrocławskiej kancelarii detektywistycznej, która zajmuje się też sprawami obyczajowymi i ma w ofercie "testy wierności", kreśli obraz idealnej testerki lub testera. Podkreśla, że osoby pracujące w jego firmie sam "wyłowił" i robią u niego na etat, bo to nie jest praca, którą można sobie dorobić na studiach.

Tester nie musi być atrakcyjną kobietą czy przystojnym mężczyzną. Musi być za to osobą pewną siebie, otwartą, mającą zdolności aktorskie i naprawdę grubą skórę. Na początku przechodzą szereg szkoleń z psychologami, detektywami, uczą się sztuki perswazji. Pracują na etat, a nie dorywczo. Podkreśla, że to jest cały system, i że tego nie można robić dodatkowo, żeby dorobić na studiach.

No właśnie, ile można na testowaniu zarobić? Prezes opisuje przypadek stewardessy, którą pozyskał do współpracy. Na początku była oburzona ofertą. Zmieniła nastawienie, gdy dowiedziała się, o jakie pieniądze chodzi.

Wszystko zależy od tego, jak skomplikowane jest zlecenie i do jakiej grupy społecznej należy figurant.

Najbardziej lukratywne są usługi "VIP". Majętnemu mężowi majętnej żony nie wystarczy podstawić pięknej i inteligentnej kobiety bez luksusowego samochodu, ubrań od projektantów i drogiej torebki. To musi być bardzo zadbana kobieta, która wygląda idealnie. Ale – co ważne – nie na tyle idealnie, by testowanego speszyć. Inteligencja czasami jest bowiem ważniejsza niż wygląd. Tester lub testerka muszą być oczytani, dobrze przygotowani – a to trwa czasami kilka tygodni. Gaża potrafi wbić w fotel – prezes twierdzi, że pragnący przetestować partnerkę lub partnera ludzie są skorzy zapłacić nawet 200 tys. zł. Do tego dochodzą oczywiście koszty poniesione przez testera – wynajem apartamentu w wieżowcu w centrum miasta, ekskluzywny samochód, drogie prezenty.

Gdy pytam, dlaczego ludzie płacą mu tyle pieniędzy, skoro mogą wziąć testerkę, która w ten sposób dorabia i weźmie za to 2 czy 6 tys. zł, prezes wymienia dwa powody. Po pierwsze, nieprofesjonalna testerka czy tester potrafią spalić cały plan. Zdarzyły mu się już klientki, które przejechały się na takiej testerce, sprawa wyszła na jaw, więc przyszły do agencji i były gotowe porządnie zapłacić. Takich zleceń prezes nie bierze, bo są z góry skazane na niepowodzenie.

Drugi powód to taki, że klientki zazwyczaj chcą ugrać w sądzie dobry wyrok. Jeśli przykładowo kobieta zdobędzie dowody zdrady męża, to bez problemu może dostać na siebie alimenty i przez kilka lat eksmąż jest jej sponsorem. A w ogóle przy tych naprawdę dużych zleceniach zawsze chodzi o coś więcej niż tylko sprawdzenie partnera czy partnerki. O duże pieniądze.

Prezes coraz mniej chętnie bierze też zlecenia "standard". Czyli takie, gdzie do testerki należy pisanie wiadomości z figurantem, pójście na kolację, może jakiś spacer za rękę. To minimum 5 tys. zł, ale górna granica nie jest wysoka. Zarobek dla firmy też jest średni, zwłaszcza, że przy każdym zleceniu pracują minimum dwie osoby – tester lub testerka i detektyw, który dokumentuje spotkania, pilnuje rejestracji dźwięku i obrazu, a w razie czego jest ochroną testerki, bo wiadomo - ludzie są różni i nigdy do końca nie wiadomo, jak ktoś się zachowa.

Na przykład za nic nie chce zdradzić. Firma zmieniała testerki wielokrotnie pod kątem wyglądu, sposobu bycia. Facet nic - nie był zainteresowany. Prezes jest przekonany, że gdyby nie test, to sam by okazji nie poszukał. W końcu pękł, choć zgodnie z zasadami firmy do seksu nie doszło. Zapewnia, że jego testerzy nie mają kontaktów seksualnych z figurantem czy figurantką.

Nagrywane jest wszystko, na przykład spotkanie w konkretnym hotelu. Gdy para zaczyna się rozbierać, całować, dotykać, tester dostaje uzgodniony wcześniej telefon, że "mama złamała nogę i musi natychmiast do niej jechać". Zostawia figuranta lub figurantkę w opłaconym na weekend pokoju w ekskluzywnym hotelu i znika z jej życia. No i test nigdy nie może być wykonywany w mieście rodzinnym testera – choć nigdy nic nie wiadomo, świat jest przecież mały.

***

Maria:

- Seks był zajebisty. Lubimy w łóżku dokładnie to samo.

To miało być po prostu kolejne zlecenie. - Napisałam do niego na portalu randkowym, na którym namierzyła jego konto żona. Spotkaliśmy się jeszcze tego samego wieczora. Chyba mają sporo kasy, bo wynajął pokój w luksusowym hotelu. Rozmawialiśmy całą noc, piliśmy wino. Mam zasady, więc seksu nie było. Przynajmniej wtedy. Później spotkaliśmy się jeszcze kilka razy. Iskrzyło. I w końcu nie wytrzymałam. Trafiliśmy do tego hotelu później jeszcze kilka razy.

Co z tym zrobi?

- Sytuacja jest patowa. Ja złamałam reguły zawodowe, on złamał reguły małżeńskie. Poszkodowana wyjdzie z tego tylko jego żona. Ale przecież kiedy powiem mu, że miałam go testować, to ucieknie. Nie wiem, co zrobię. Od początku mówisz sobie, że to praca, że się nie angażujesz, chcesz być profesjonalna. Ale kiedy rozmowa z kimś jest dla ciebie fascynująca, kiedy ktoś idealnie zgrywa się z tobą, ma te same pasje, poglądy, styl życia i te same marzenia, a jego żona płaci ci 6 tysięcy złotych za to, żeby go zdemaskować, więc już wiesz, że się rozwiodą, to ciężko się odseparować emocjonalnie i podchodzić z dystansem.

- Wcześniej nie miałaś takich problemów?

- Nie.

***

Co, jeśli tester czy testerka zakocha się w figurancie? Firma z Wrocławia ma zasadę: jeśli cokolwiek zaczyna iskrzyć, zlecenie zostaje przerwane, testera nie można spalić. Ale to się zdarza rzadko. Po pierwsze - figuranci i figurantki rzadko wyglądają jak mężczyźni i kobiety z Hollywood. Jeśli ktoś jest bardzo zaniedbany, agencja nie bierze zlecenia. Po drugie - testerzy zdają sobie sprawę z tego, że rozpracowywane przez nich osoby nie są godne zaufania. Po trzecie - testerzy muszą mieć grubą skórę.

Skoro o zasadach mowa, to prezes nie jest dumny z jednego typu działań.

Na sprytnie zrobionych zdjęciach kobieta, która nie zna testera, nigdy nie miała z nim kontaktu, może wyglądać jak jego kochanka. Może wychodzić z centrum handlowego. Kilka kroków za nią idzie facet z torbami. W odpowiedniej perspektywie będą wyglądać tak, jakby byli razem. Albo można zrobić zdjęcia na tej samej siłowni. Albo jak wychodzą jednocześnie z biura. A wtedy detektyw robi zdjęcia. Kto się z tego wytłumaczy? Według prezesa – nikt. Zwłaszcza, gdy zobaczy te zdjęcia dopiero na sali sądowej.

Prezes przyznaje, że na początku gryzły go wyrzuty sumienia. Ale im więcej zleceń, tym łatwiej. A popyt – ze strony bardzo majętnych ludzi – jest coraz większy. Taka praca.

GDZIE JEST GRANICA?

- Rozumiem osoby, które chcą skorzystać z takich usług. Poczucie bycia zdradzanym to cios, to złość i chęć zemsty, ale to jest działanie ostateczne, kiedy zawiodło wszystko inne, czyli rozmowa o granicach, potrzebach, o lojalności, i moim zdaniem bardzo ryzykowne – mówi Maria Rotkiel, terapeutka par.

- To jest miecz obusieczny. Jeśli okaże się, że zazdrość była nieuzasadniona, związek może się rozpaść. Osoba, która jest testowana, a nic złego nie robiła, może mieć po tym traumę. Bycie śledzonym, nagrywanym oszukiwanym odbiera poczucie bezpieczeństwa. A gdy mamy traumę, to reagujemy ucieczką przed jej przyczynami.

Terapeutka podkreśla, że zazdrość może wynikać z naszych własnych lęków, które przypisujemy partnerce bądź partnerowi. Ale zanim postanowimy sprawdzić jego lub jej wierność, warto się zastanowić, jak nasz partner lub partnerka mogą się poczuć, gdy wyjdzie na jaw, że poddaliśmy jego lub ją testowi.

- To może być tak duży cios, że zdecyduje się zakończyć taką relację. Dlatego trzeba się dobrze zastanowić, czy zasłużył na taki test - podkreśla Maria Rotkiel. I radzi, by jednak przed telefonem do testerki czy testera spróbować rozmowy.

- To musi być rozmowa konfrontacyjna, ale taka, w której dążymy do rozwiązania sprawy, a nie awantury. Kiedy rozmawiam z parami, w których relacji pojawia się lęk o zdradę, rozmowę otwiera argument, że "dla mnie najgorsze jest życie w kłamstwie". To odwraca sytuację. Dla większości par lepiej jest powiedzieć prawdę, by wspólnie zastanowić się nad tym, czy chcemy dalej być razem. Taka rozmowa dla większości par jest szansą. Gdy jesteśmy pod opieką terapeuty, mamy przestrzeń, by rozmawiać rzeczowo o sytuacji - zaznacza Rotkiel. I dodaje:

- Z mojego doświadczenia wynika, że relacje można leczyć po sytuacjach, o jakich nam się nie śniło. I po zdradzie, i po innej trudnej sytuacji, jest szansa. Znam pary, którym udało się wyleczyć związek po ogromnych wzajemnych zranieniach. Trzeba sobie wtedy oczywiście zadać pytania: czy ja jestem szczęśliwa, szczęśliwy, czy mi zależy na tej drugiej osobie, czy jestem gotowa na walkę o tę relację i przede wszystkim - dlaczego do tego doszło? Ludzie potrafią się ranić, mimo że bardzo się kochają. Są osoby, które zachowują się w relacji irracjonalnie, są agresywne, mimo że im zależy.

***

Pytam prezesa kancelarii z Wrocławia, co na koniec dostaje klient, który zlecił test.

- Pełny raport detektywistyczny, który z powodzeniem może być wykorzystany w sądzie. Zdjęcia, nagrania, rozmowy, wiadomości. Wszystko. Założenie jest tylko jedno - nie może nas zdradzić. Figurant nigdy nie dowiaduje się, że był obiektem testu.

SŁODKIE PUŁAPKI

Dzwonię do Krzysztofa Matyszczaka, detektywa z 15-letnim doświadczeniem na rynku i licznymi pozytywnymi opiniami w Google.

- 90 proc. naszych działań skupia się wokół zdrady i nielojalności. W środowisku śmiejemy się czasami, że gdyby nie zdrady, nie mielibyśmy za co żyć.

Klient zgłaszający się do Matyszczaka dostaje pełną analizę informacji, które na dany moment posiada, po czym detektywi zaczynają obserwować obiekt zlecenia. Najważniejsze są zdjęcia, czasem nagranie wideo. Jak podkreśla mój rozmówca, cała treść w sprawozdaniu na nic zda się w sądzie, jeśli nie będzie podparta dowodami w postaci właśnie fotografii i nagrań.

- Czasami mamy zdjęcia bardzo konkretne, a czasami pracujemy na domysłach, czyli śledzony wchodzi do mieszkania, wychodzi po kilku godzinach, nie ujawnia się. Wtedy takie materiały dostarczamy już adwokatowi klienta, który próbuje te dowody obronić w sądzie na przykład podczas sprawy rozwodowej, udowadniając, że małżonek nie jest lojalny – tłumaczy detektyw Matyszczak.

Taka usługa kosztuje między 3,5 tys. zł a 5 tys. zł. Obserwacja trwa około 3-5 dni.

A testy wierności?

"Albo zdrada jest, albo jej nie ma"

- Pracuję w tej branży 15 lat. Nigdy nie zajmowałem się testowaniem wierności. Obserwuję i dokumentuję tylko to, co się dzieje. Nie tworzymy sztucznych sytuacji, podpuch, bo albo zdrada jest, albo jej nie ma. W przeciwnym wypadku jest to wysoce nieetyczne.

Ale detektyw podkreśla, że popyt na testowanie wierności istnieje.

- To potrzeba rynku. Do mnie również zgłaszają się osoby, które pytają, ile kosztowałoby podstawienie mężowi pięknej kobiety, z którą miałbym zrobić jej zdjęcia. Nie przyjmuję takich zleceń.

- Znam firmy, które zajmują się testowaniem. Jedna z nich była obiektem naszych działań. Musieliśmy zdobyć dowody na to, że podpucha była podpuchą, a więc de facto zbieraliśmy dowody na preparowanie dowodów. A więc kontrsprawy tych "słodkich pułapek", bo tak o nich mówimy, też mamy. Śledzimy testerów i dowodzimy, że usługa, którą oferują, jest nieetyczna.

Mec. Joanna Sochacka jest w szoku, że tego typu usługi funkcjonują na rynku.

- Każdy dowód podlega ocenie sądu. Przy ocenie brane są pod uwagę oczywiście przesłanki prawne, ale także zasady doświadczenia życiowego – sąd ocenia, czy w świetle zasad doświadczenia życiowego i całego materiału dowodowego, jaki jest w aktach sprawy, dać wiarę takiemu dowodowi, czyli, mówiąc kolokwialnie, czy dowody "mają ręce i nogi". Nie wydaje mi się, żeby takie dowody mogły zostać przez sąd potraktowane poważnie, to znaczy, aby sąd się na nich oparł, wydając wyrok. Raczej świadczą o złej woli osoby, która tworzy taką sytuację.

Mecenaska podkreśla, że działalność agencji detektywistycznych regulują bardzo dokładnie przepisy. Do tego jest jeszcze licencja, która określa, w jakich okolicznościach dana agencja może robić zdjęcia, nagrywać, a kiedy nie.

- Po drugie – dodaje mec. Sochacka - jeśli na zdjęciach pojawia się tzw. słup, o którego istnieniu nie ma pojęcia osoba, która była obiektem testu, łatwo obronić się przed takim "dowodem". Na przykład pokazując, że w naszym telefonie nie ma śladu po kontakcie z tą osobą, lub domagając się przesłuchania "słupa" przez sądem pod przysięgą.

Mec. Sochacka wskazuje, że jeśli domniemana testerka albo tester przed sądem pod przysięgą zezna, że ma z osobą testowaną romans, to jest to sprawa dla prokuratury o składanie fałszywych zeznań. Zresztą samo fabrykowanie takiego dowodu jest już przestępstwem i osoby dopuszczające się tego świadomie powinny wiedzieć, że sprawa może znaleźć swój finał w prokuraturze.

- Polecam wszystkim osobom w tej sytuacji, by takie doniesienie złożyć. Uważam, że oferujące takie usługi firmy wyciągają od swoich klientów pieniądze, obiecując im nie wiadomo co. Bo dowody z testu wierności mogą się na wiele nie przydać.

- Proszę sobie wyobrazić – kontynuuje mec. Sochacka – że do sądu trafiają zdjęcia, na których jestem z taką podstawioną osobą. Zgodnie z prawdą mówię, że nie znam tej osoby albo dopiero ją poznałam. Skoro zarzuca mi się zdradę, mogę taką osobę chcieć wezwać na świadka, ale przecież nie wiem, kto to jest.

Prawniczka podkreśla, że preparowanie dowodów jest przestępstwem. A więc pozwać można nie tylko agencję, która przyjęła zlecenie, ale też partnerkę czy partnera, który te spreparowane dowody chce wykorzystać. A z tak błahych dowodów na pewno można się wybronić.

***

- Jak naprawdę masz na imię?

- Dla ciebie Maria.

- Co robisz dalej, kiedy już zbierzesz materiały, masz "dowody" zdrady?

- Przekazuję je klientce. Wtedy blokuję kontakt w telefonie, urywam relację. Co ona zrobi z tym, co wypracowałam, to już nie moja sprawa. I nie oceniam też, kiedy to już zdrada, a kiedy nie. Ona to ocenia.

- Masz licencję detektywa? Twoja praca może zostać wykorzystana w sądzie?

- Nie. Najbardziej zależy mi na tym, by kobieta uwolniła się od typa, który jej nie szanuje, nie docenia. I to ma jej dać zebrany przeze mnie materiał.

- Co zrobisz z pieniędzmi, które zapłaciła ci żona mężczyzny, w którym się zakochałaś?

- Oddam jej. Powiem, że muszę zrezygnować, bo zlecenie mnie przerosło. Nie przyznam przecież, jak jest naprawdę.

Marii dzwoni telefon. Jeden z "obiektów" chce się natychmiast spotkać. – Muszę lecieć, stęsknił się. Być może dziś skończę to zlecenie – mówi mi. Dopija prosecco i wychodzi.

Źródło artykułu:WP magazyn

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (146)