Trzy kroki w przód, dwa kroki w tył
Czyli o tym, jak Marta godzi zachwyt nad nowymi osiągnięciami Soni z nawrotem ataków zazdrości Pauli i własnym zmęczeniem.
12.01.2006 | aktual.: 30.05.2010 21:15
Ledwie ochłonę po ostatniej burzy i zaczynam wierzyć, że życie z dwójką maluchów może być sielanką, a już na horyzoncie pojawiają się nowe chmury. Czasem z nich zagrzmi, czasem popada, ale i tak w końcu wyjdzie słońce. Nasza codzienność nie jest prostą autostradą. To raczej górska ścieżka, która wije się serpentynami ku szczytowi, raz w górę, raz w dół. *
*W krainie smaków *Dźwigam z garażu stare krzesełko Pauli do karmienia. Ależ się zakurzyło przez ostatnie dwa lata! Czysta szmatka i gorąca woda pomagają mi doprowadzić je do stanu używalności. *Już mam włożyć do niego nowego użytkownika, który właśnie zaczyna dopominać się zupki, ale Paula jest szybsza. „To moje! Ja będę tu siedzieć” – wykrzykuje i gramoli się na siedzisko. Nie protestuję. Po chwili sama stwierdza: „Za małe. Włóż tu Sonię”. I tak następuje pokojowe przekazanie władzy nad krzesłem.
Od dziś Mała często w nim siedzi. Szeroko otwiera buzię do karmienia, a gdy już obliże łyżeczkę ze swoim przysmakiem, z radością prycha i... cała zupka rozpryskuje się na naszych ubraniach. Kiedy daję jej do rączki biszkopta, przygląda mu się ciekawie, wkłada do buzi, potem znów ogląda z każdej strony i znów smakuje. Jest cała zaśliniona, a podłoga obsypana okruszkami. Ale co tam! Przynajmniej mamy z Paulą pół godziny na kulinarne eksperymenty, które ostatnio bardzo pochłaniają moją starszą dziewczynkę. Zażyczyła sobie prawdziwy fartuszek, który sprawia, że czuje się jak profesjonalna pomoc kuchenna. Obiera marchewkę do sałatki, trze ogórki na zupę, robi kanapki, mikserem miesza ciasto na naleśniki, odmierza składniki potrzebne do słodkich wypieków. I z niecierpliwością wszystkiego próbuje. „Nie jedz tego. To nie jest cukier puder” – ostrzegam, widząc, jak Paula wyjada z miski mąkę, i jednocześnie wyciągam kolejną porcję biszkopta z zaciśniętej rączki Soni.
Miłe niespodzianki *Każdy maluch zmienia się w swoim tempie. Rozwój to nie rozkład jazdy, więc ciągle czymś zaskakuje. Przyspiesza, zwalnia, a czasem się cofa, by potem nagle wyrwać do przodu. Tak jest też z Sonią.
Na początku siódmego miesiąca Mała po raz pierwszy rzuciła na podłogę kolorową Myszkę Miki i wyczekująco na mnie patrzyła. Gdy podałam jej zabawkę, znów nią rzuciła i czekała na moją reakcję. „To już?” – zdziwiłam się, bo etap, kiedy dziecko uczy się być sprawcą swojego działania i jest z niego dumne, przychodzi zwykle kilka tygodni później. Ale Sonia wprawiła mnie w jeszcze większe zdumienie. W pewnej chwili, po raz kolejny już upuszczając myszkę, powiedziała „ba” – wyraźnie naśladując moje powtarzane wielokrotnie „bach”. Pamiętała to jeszcze tylko następnego dnia i teraz wyrzuca zabawki bez komentarza. Nawet w ogóle przestała powtarzać sylaby, co w poprzednim miesiącu robiła z upodobaniem i – zgodnie z podręcznikami – powinna to rozwijać. *Niemowlaki jednak często zapominają o swoich osiągnięciach (a raczej rezygnują z nich na pewien czas), by skupić wszystkie siły na nauce kolejnej czynności.
Teraz Sonia uczy się manipulowania przedmiotami. Ściska je, obraca, przekłada z rączki do rączki, ogląda z każdej strony, z zapałem puka nimi w stolik i szuka ich, gdy przykryję je pieluszką. Lubi wkładać przedmioty do zabawkowego garnka i potem wyjmuje je po kolei. Z niecierpliwością czeka też, aż z plastikowych kubeczków zbuduję jej wieżę, by z zapałem ją zburzyć – naprawdę ma teraz wiele pilnych spraw na swojej małej i ciągle łysej główce. W dodatku nauczyła się robić „pa-pa”, też trochę wcześniej niż „podręcznikowa norma”. Gdy po raz pierwszy odpowiada tak na moje pożegnanie, obdzwaniam całą rodzinę. Ostatnio skojarzyła słowo „nie” z ruchem głowy i z zapamiętaniem kręci główką, gdy zachęcam: „Sonia zrób nie-nie”. Nic dziwnego, że na chwilę przestała mówić: „ba-ba-ba”. I tak dom pełen jest jej radosnego pisku, głośnego prychania i wesołych „aghi!”.
Panny w wannie *Kąpanie Soni, kąpanie Pauli, kołysanka dla Soni, bajka dla Pauli i jeszcze trzymanie za rączkę, aż zasną – najpierw jedna, potem druga. *Gdy wieczorne rytuały w dwóch turach dobiegają końca, mam ochotę od razu zamknąć oczy – bez prysznica, bez czytania, bez przytulenia Marcina. Tak nie może być, decyduję. Łóżeczko Soni wyjeżdża z naszej sypialni do pokoju siostry, wanienka ląduje w schowku. „Razem się kąpiecie, razem słuchacie bajki i razem usypiacie” – informuję Paulę, a ona skacze z radości.
Podczas kąpieli Sonia jest wniebowzięta. Duża wanna wcale jej nie przeraża. Próbuje chwycić w rączkę strumień wody, jakby to był sznurek, i ma bardzo zdziwioną minkę, kiedy się nie udaje. Wreszcie daje za wygraną. Postanawia trochę popukać w wodę i znów niespodzianka – w wodę nie da się pukać! Można ją za to rozchlapać, co jest nawet fajniejsze. Do zabawy przyłącza się Paula: „Jak ona może, to ja też!”. Łazienka pływa, ja jestem mokra, za to Sonia śmieje się radośnie. Usypia, zanim zdążę zgasić światło i skończę czytać „Lokomotywę”. I tu mój misterny plan się wali, bo Paula wcale nie ma ochoty na sen.
W naszej sypialni urządza więc z Marcinem wojnę na poduszki. Potem czytamy „Śpiącą królewnę” (od miesiąca tę samą) i – wcinając jabłka – rozwiązujemy zadania edukacyjne. Wreszcie kleją jej się oczy, dostaje całusa na dobranoc i sama (chyba pierwszy raz w życiu!) usypia. Uff! Idę do wanny. Poczytać. Dwa w jednym!
Czas na naukę *Kojec to ulubione miejsce zabaw dziewczynek. Siedzą tam, dopóki Paula czegoś nie wywinie – jak wtedy, gdy kopnęła siostrę w główkę. Usłyszałam tylko żałosny płacz Małej i głośny śmiech Pauli. Biorę na ręce lamentujące Maleństwo i czuję wzbierającą złość na starszą córkę, która śmieje się tym głośniej, im żałośniej Sonia płacze. To wyprowadza mnie z równowagi. „Coś ty jej zrobiła?” – krzyczę, a ona rozbawiona odpowiada: „Kopnęłam ją w głowę. I bardzo dobrze”. Tego za wiele. Wyciągam ją z kojca i ciągnę za rękę do jej pokoju. Mam dwoje płaczących dzieci i zaraz jeszcze ja się popłaczę. Ze złości i bezsilności.
Rano Paula znów robi awanturę. „Dlaczego ubrałaś Sonię pierwszą!” – krzyczy. „Rozbierz ją! Ja muszę być pierwsza!”. Jestem niewyspana (Sonia w nocy kasłała), głodna i spieszymy się do przedszkola. *Czuję, że wybuchnę, ale w porę przypominają mi się nauki ze Szkoły dla Rodziców: „Nie wolno wam zarażać się złością dziecka. To jego złość i ma do niej prawo”. Biorę trzy głębsze oddechy i ćwicząc nowo zdobytą wiedzę, mówię spokojnie: „Czujesz, że gdy nie jesteś pierwsza, to cię nie kocham?”. Paula nieruchomieje. Przygląda mi się uważnie i przez łzy kiwa główką. „Kocham cię zawsze: gdy jesteś pierwsza i gdy jesteś druga, gdy jesteś grzeczna i wtedy, kiedy się złościsz”. Słucha z szeroko otwartymi oczami, uśmiecha się, całuje Sonię w czoło i... bez słowa zaczyna się ubierać.
Marta Fidecka