Tworzą specjalne strony w sieci. "Hate pages" to nowe oblicze przemocy
- Był przedstawiony z ukrycia. To były urywki ze szkolnego korytarza, okropne komentarze typu "mieszka w chlewie", "dziwak z piwnicy" - opowiada Ula, której syn był gnębiony poprzez "hate page". - Dziecko może przez wiele tygodni, a nawet miesięcy być ofiarą takiej strony - mówi psycholożka.
Kiedy Maria odebrała telefon od wychowawczyni swojej córki, nie sądziła, że to będzie początek najtrudniejszego etapu w jej życiu. Głos kobiety po drugiej stronie był zatroskany, ale spokojny: "Proszę sprawdzić, co się dzieje w sieci wokół Justyny*. Ktoś założył stronę, która ją obraża. Justyna płakała dziś przez pół lekcji".
Maria na początku nic nie rozumiała. Nauczycielka mówiła o "jakiejś stronie", "fake koncie na Facebooku". Po powrocie do domu poprosiła córkę, aby pokazała jej, o co chodzi. Dziewczynka miała czerwone oczy, była milcząca. Po chwili podała jej telefon. Na ekranie wyświetliła się strona zatytułowana "Najgorsze osoby w klasie 7B". Jednym z pierwszych postów było zdjęcie Justyny - przerobione, z doklejonymi uszami osła i podpisem: "Oto nasza klasowa idiotka. Nie ma przyjaciół, bo kto chciałby gadać z tępakiem?".
- Zamarłam. Czułam, jakby ktoś uderzył mnie w twarz. Widziałam, że tych postów było więcej, że komentowali to inni uczniowie - śmiejąc się, używając najgorszych słów. Nie wierzyłam, że dzieci potrafią być aż tak okrutne - opowiada Maria w rozmowie z Wirtualną Polską.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Doda o problemie depresji i hejtu wśród dzieci i młodzieży. "To jest skandaliczne od strony chorych i psychologów"
Hate pages - nowe oblicze przemocy
Zjawisko tzw. hate pages (ang. strony nienawiści) rośnie w siłę. Hate pages tworzone są na Instagramie, TikToku, Facebooku lub za pomocą serwisów typu "rate my classmate", które pozwalają użytkownikom anonimowo oceniać i komentować rówieśników. Z pozoru "dla żartu", w rzeczywistości są miejscem brutalnej cyberprzemocy, najczęściej między dziećmi i nastolatkami.
Strony te są zazwyczaj prowadzone anonimowo, a twórcy często należą do tej samej klasy lub szkoły, co ofiary. Publikowane treści to m.in. przerobione zdjęcia, ośmieszające memy, kompromitujące informacje, oskarżenia, insynuacje dotyczące wyglądu, orientacji seksualnej czy sytuacji rodzinnej. W komentarzach pojawiają się setki "reakcji" rówieśników: śmiech, pogarda, zachęcanie do dalszego hejtowania. Dla rodzica, który pierwszy raz spotyka się z takim zjawiskiem, to szok. Dla dziecka - prawdziwa trauma.
"Dlaczego nikt nic nie zrobił?"
Ula długo nie mogła zrozumieć, co się dzieje z jej 14-letnim synem.
- Zawsze był żywiołowy, kontaktowy. Nagle zaczął się zamykać, przestał wychodzić z pokoju, nie chciał chodzić do szkoły. Pytałam, co się dzieje. Mówił, że nic - mówi Ula w rozmowie z Wirtualną Polską.
Prawdę odkryła przez przypadek, gdy Kacper* zostawił na stole laptopa, a ekran był nadal aktywny. To wtedy zobaczyła konto na TikToku zatytułowane "Kacper to zero". Było tam ponad 30 filmików.
- W każdym z nich był przedstawiony z ukrycia. To były urywki ze szkolnego korytarza, okropne komentarze typu "mieszka w chlewie", "dziwak z piwnicy" - opowiada Ula.
Pod filmikami setki lajków, jeszcze więcej wyśmiewających komentarzy rówieśników.
- Chciało mi się wymiotować. Byłam wściekła i bezsilna. Jak to możliwe, że nikt wcześniej nie zareagował? Szkoła? Dlaczego nikt nic nie zrobił? - dodaje Ula.
Kacper sam się nie przyznał. Powiedział, że się wstydził.
- Nie chciał mnie martwić. A najbardziej bał się, że jeśli to zgłosimy, to będzie jeszcze gorzej. Że nazwą go kapusiem, maminsynkiem. Że wtedy już naprawdę zostanie sam - wyjawia mama 14-latka.
"Każde powiadomienie to potencjalny cios w psychikę"
Według raportu NASK (Naukowej i Akademickiej Sieci Komputerowej - Państwowego Instytutu Badawczego) dotyczącego hejtu wśród rówieśników, aż 75 proc. uczniów doświadczyło hejtu w mediach społecznościowych. 40 proc. było osobiście wyzywanych w sieci, a 28 proc. - świadkiem obraźliwych komentarzy na temat kogoś, kogo znają.
Psycholożka Natalia Żółkowska podkreśla w rozmowie z Wirtualną Polską, że hate pages są jedną z najgroźniejszych form przemocy rówieśniczej XXI wieku.
- Są trudne do wykrycia, bo często powstają poza oficjalnymi kanałami komunikacji. Dziecko może przez wiele tygodni, a nawet miesięcy być ofiarą takiej strony, nie mówiąc o tym nikomu - z powodu wstydu, poczucia winy, strachu przed reakcją innych - tłumaczy.
Jak dodaje, taka forma hejtu nie kończy się na szkole.
- Kiedyś dziecko mogło wrócić do domu i odciąć się od oprawców. Dziś ten terror trwa 24/7 - w telefonie, w mediach społecznościowych. To sprawia, że ofiara nie ma gdzie się schować. Każde powiadomienie to potencjalny cios w psychikę - mówi psycholożka.
Co znajduje się na takich stronach?
- Przede wszystkim upokorzenie. Oparte na wyglądzie, sytuacji rodzinnej, orientacji, ocenach, stylu ubierania się. Przerobione zdjęcia, ośmieszające filmiki, plotki, często nieprawdziwe. To wszystko opatrzone reakcjami tłumu - lajkami, komentarzami, udostępnieniami. Dziecko czuje, że cały świat jest przeciwko niemu - oznajmia.
Konsekwencje? Natalia Żółkowska nie owija w bawełnę: depresja, zaburzenia odżywiania, samookaleczenia, myśli samobójcze.
- Znam przypadki dzieci, które trafiły do szpitala psychiatrycznego, bo nie wytrzymały presji nienawiści z hate pages - podsumowuje.
"Dzieci, które to robią, czują się bezkarne"
Zarówno Maria, jak i Ula próbowały interweniować. Pisały do administratorów serwisów, do szkoły, rozmawiały z rodzicami rówieśników, zgłaszały sprawę na policję. Reakcje były różne - od całkowitego braku odpowiedzi, po usunięcie strony bez ukarania sprawców.
- Wszyscy udają, że nic się nie stało. A moje dziecko nadal boi się wyjść z domu - mówi Maria.
Ula dodaje natomiast:
- Dzieci, które to robią, czują się bezkarne. Ukrywają się za anonimowością. A szkoła często nie chce się mieszać, bo to niby "prywatna sprawa" i "dzieje się po godzinach".
Psycholożka Natalia Żółkowska zauważa, że potrzebna jest zmiana systemowa.
- Musimy potraktować to zjawisko równie poważnie jak przemoc fizyczną. Potrzebne są procedury, edukacja nauczycieli i rodziców, a także realne konsekwencje dla sprawców - stwierdza.
"Nie można tego bagatelizować"
Co realnie mogą zrobić rodzice?
- Rozmawiać z dzieckiem. Pytać o jego relacje, nastroje, życie online. Obserwować zmiany, ponieważ apatia, nagłe wycofanie się z mediów społecznościowych i unikanie szkoły mogą być sygnałami problemu - radzi Natalia Żółkowska.
- Jeżeli wiemy o problemie - zabezpieczać dowody. Robić zrzuty ekranu, dokumentować treści z hate pages. Zgłosić to szkole, administratorom portali, policji. I co najważniejsze, nigdy nie można tego bagatelizować. "Tylko internet" może dla dziecka znaczyć "całe życie" - zaznacza.
Córka Marii chodzi już do innej placówki. Jest w trakcie terapii. Kacper wrócił do szkoły po półrocznej przerwie. Zdaniem jego mamy, oboje są silniejsi, ale to doświadczenie zostanie z nimi na zawsze.
- Nie chcę, żeby inne dzieci przez to przechodziły. Chcę, żebyśmy mówili o tym głośno. Żeby nauczyciele, rodzice i dzieci wiedzieli, czym są hate pages. Nikt nie powinien tego akceptować. Nigdy - podsumowuje Maria.
*Imiona zostały zmienione na prośbę rozmówczyń.
Aleksandra Lewandowska, dziennikarka Wirtualnej Polski
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.