Blisko ludziUcieczka z Mordoru, czyli życie po korporacji

Ucieczka z Mordoru, czyli życie po korporacji

Jeszcze niedawno etat w wielkiej firmie uchodził za spełnienie zawodowych marzeń młodych Polek. Dziś coraz częściej korporacje budzą grozę. Nieprzypadkowo największe warszawskie zagłębie biurowców ochrzczono nazwą mrocznej krainy złego czarownika Saurona. Przybywa też kobiet, które decydują się porzucić dobrze płatną, ale często wyniszczającą psychicznie i fizycznie pracę.

Ucieczka z Mordoru, czyli życie po korporacji
Źródło zdjęć: © 123RF.COM

Mianem Mordoru powszechnie określa się wielkie skupisko biurowców, które w ostatnich latach jak grzyby po deszczu wyrastają przy ul. Domaniewskiej w Warszawie. Codziennie do pracy dojeżdża tu blisko 100 tysięcy osób, zwanych potocznie „korposzczurami”, albo w łagodniejszej wersji „korpoludkami”. Jak wynika z badania TNS Polska, na zlecenie marki Tiger, blisko 90 proc. z nich nie przekroczyło jeszcze 30. roku życia.

Ich życie jest podporządkowane „czelendżowaniu” - „Czyli ciągłemu wyznaczaniu celów, które są nieosiągalne, a po ich osiągnięciu wyznaczaniu celów jeszcze wyższych. To współczesne niewolnictwo, tyle że łańcuchy zostały zamienione na krawaty” – pisze administrator facebookowego profilu „Mordor na Domaniewskiej”, obserwowanego przez ponad 120 tys. internautów.

Przekonała się o tym Weronika z Radomia, która w tutejszych biurowcach spędziła trzy lata. – W moim rodzinnym mieście znalezienie dobrze płatnej pracy graniczy z cudem, dlatego zdecydowałam się zostać po studiach w Warszawie. Już wcześniej zaliczyłam sporo staży w korporacjach i po obronie magisterki nie miałam problemów, by dostać etat w Mordorze – opowiada.

Młoda kobieta szybko pięła się po szczeblach kariery, jednocześnie zaniedbując życie prywatne. W efekcie rozstała się z chłopakiem, z którym była związana jeszcze od czasów licealnych. – Dziś wcale się nie dziwię Patrykowi, że miał już tego dość. Praktycznie się nie widywaliśmy. Zawsze obiecywałam, że poświęcę mu weekend, a gdy przychodziła sobota siadałam przy komputerze, by przygotować dla szefa prezentację na poniedziałkowy poranek. W niedzielę próbowałam odespać zaległości z tygodnia, ale sen nie przychodził, więc znów siadałam nad papierami – wspomina Weronika.

Depresja za rogiem

Po trzech latach takiego życia zbuntował się organizm Weroniki. Wstając rano z łóżka, nadal czuła zmęczenie. Straciła energię do działania, popadła w apatię, dopadały ją wahania nastrojów – coraz rzadsze chwile entuzjazmu były przeplatane regularnie wydłużającymi się okresami smutku i przygnębienia.

– Musiałam powiedzieć "dość", bo czułam, że za rogiem czai się depresja. Szef chciał mnie zatrzymać, oferował lepsze stanowisko i podwyżkę, ale nie dałam się przekonać – mówi Weronika, która postanowiła wrócić do rodzinnego Radomia.

Przez kilka miesięcy żyła z oszczędności, a później założyła własną działalność gospodarczą i zaczęła oferować w internecie wykonywaną przez siebie biżuterię. – Zawsze uwielbiałam takie robótki ręczne, a gdy spotkałam koleżankę ze szkoły, która utrzymuje się ze sprzedaży dzierganych na drutach zabawek, uznałam, że to może być świetna odskocznia po Mordorze – tłumaczy. – Na razie nie odniosłam jeszcze spektakularnych sukcesów finansowych i nie wiem, czy faktycznie to, co teraz robię, stanie się sposobem na życie, ale na razie jestem szczęśliwa. A chyba o to przede wszystkim chodzi? – pyta.

Problemy zatopione w alkoholu

We wspomnianym już badaniu TNS Polska aż 40 proc. pracowników warszawskiego Mordoru przyznało, że czasami odczuwa syndrom wypalenia zawodowego. Z kolei 15 proc. czuje się zestresowanymi, zanim jeszcze dojadą do biura.

Przeciętny „korpoludek” spędza tam średnio dziewięć godzin dziennie, a 40 proc. wyjawia, że regularnie zostaje w pracy po godzinach, blisko połowie zdarzyło się siedzieć tam 14 lub więcej godzin, a co dziesiąty ankietowany spędził powyżej 16 godzin.

Choć jednocześnie połowa pytanych deklaruje, że praca w korporacji jest spełnieniem marzeń, a niemal 70 proc. przyznaje, że zajmuje się fajnymi i kreatywnymi projektami, to jednak coraz więcej Polek decyduje się na wycofanie z wyścigu szczurów.

W przeciwnym razie muszą się liczyć z poważnymi konsekwencjami. Kobiety są bowiem szczególnie narażone na wypalenie zawodowe. Determinacja i zaangażowanie na początku dają im siłę napędową. Niestety, efektem ubocznym staje się kumulacja stresu wynikająca z coraz większej liczby obowiązków. Mnogość zadań i dążenie do ideału w każdym z nich, zwiększa podatność na frustrację. Emocjonalna kobieca natura sprzyja również wpadaniu w pułapkę własnych ambicji.

Presję związaną z karierą zawodową Polki coraz częściej odreagowują, sięgając po alkohol. Mężczyźni zwykle piją w grupie – krzykliwie, czasem agresywnie. Kobiety wręcz przeciwnie – częściej zamykają się w swoim świecie. Potrafią latami maskować swój problem. Kiedy go sobie uświadomią, starają się ukryć przed rodziną i znajomymi.

Problem alkoholizmu wśród kobiet staje się coraz poważniejszy. Z badań Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych wynika, że uzależnienie dotyka przede wszystkim Polki w wieku 30-40 lat. Choć ostatnio do tego grona coraz liczniej dołączają jeszcze młodsze panie – między 18. a 30. rokiem życia. Co dziesiąta kobieta w tym wieku pije w sposób destrukcyjny – w ciągu roku spożywa ponad 7,5 litra czystego alkoholu, czyli niewiele mniej niż jej rówieśnik.

A może zrobić przerwę?

Coraz więcej Polek pracujących w korporacjach decyduje się na tzw. gap year. Idea „rocznej przerwy” (to oczywiście określenie umowne, ponieważ ten okres można skrócić lub wydłużyć) pochodzi z krajów anglosaskich. Młodzi Anglicy czy Amerykanie, zwykle po ukończeniu studiów, ruszają w kilkumiesięczną podróż w mniej lub bardziej egzotyczne zakątki. Czasem jest to po prostu włóczenie się z plecakiem, poznawanie świata i ludzi, ale niekiedy także zdobywanie nowych doświadczeń, np. zatrudniają się jako wolontariusze w afrykańskich szpitalach albo szukają dorywczej pracy na plantacji herbaty w Indiach.

Taka „przerwa w życiorysie” to także świetne remedium na wypalenie zawodowe i zniechęcenie pracą w korporacji. Udowodniła to Marta, bohaterka reportażu w „Twoim Stylu”, która zaczęła myśleć o dalekiej podróży, obserwując starsze koleżanki z biura. „Zastanawiałam się: tak dużo poświęcają dla sukcesu. Nie mają życia towarzyskiego, rodziny, nie biorą urlopów. Doszło do mnie, że ja chyba nie chcę tak żyć” – opowiada. Przez dwa lata oszczędzała pieniądze, wynajmując tańsze mieszkanie i wyłapując promocje na to, co dotąd kupowała w normalnej cenie: ciuchy, jedzenie, bilety do kina.

Przygodę rozpoczęła w Tajlandii. Zaplanowała wyprawę na sześć miesięcy, ale podróż przeciągnęła się na półtora roku. Marta zwiedziła Azję (m.in. Tajlandię, Malezję, Wietnam, Indonezję), potem południe Europy (Francję i Bałkany), aż w końcu dotarła do Ameryki Południowej (Kostaryka, Panama, Kolumbia, Ekwador, Peru, Boliwia, Chile, Argentyna, Brazylia).

„Chciałam się zastanowić, co naprawdę mam ochotę robić w życiu. Korporacja i wspinaczka po szczeblach kariery? Co w sobie zagłuszyłam, wkręcając się wyścig szczurów? Kiedyś w Tajlandii weszłam do sklepu i kupiłam pudełko kredek. Jako dziewczynka uwielbiałam rysować. Teraz odezwała się we mnie tęsknota za tym, co kochałam i porzuciłam. Pamiętam mój pierwszy rysunek po latach – kolorowe kwiaty. Coś się we mnie na nowo otworzyło. Nie chodzi o to, że zapragnęłam nagle zostać malarką, to by było dziecinne. Po prostu zrozumiałam, że warto robić rzeczy, z których pozornie nie ma żadnego zysku” – wspomina.

Do Polski wróciła jako kobieta niebojąca się wyzwań. Pracuje w rodzinnej firmie, ale skończyła też szkołę projektowania wnętrz i przygotowuje się do zmiany zawodu. Chce zarabiać, robiąc to, co lubi. „Czy nowy start w okolicach trzydziestki jest możliwy? Czy się w ten sposób nie cofam? Wielu znajomych twierdzi: będzie gorzej, trudniej, mniejsze pieniądze, większa konkurencja. Ale to się dla mnie nie liczy. Mam w sobie siłę do zmian” – przekonuje Marta.

Spełnione marzenia

Katarzyna, autorka bloga „Życie pod palmami”, jeszcze niedawno była wziętą architektką pracującą dla dużych korporacji. W wieku 30 lat, mimo sukcesów zawodowych i prywatnych, poczuła się zmęczona „gonitwą za pieniądzem”. „Z minimum oszczędności, ale maksimum doświadczeń i jedną walizką wybrałam się na drugi koniec świata. Bez planów, bez oczekiwań, bez pracy, bez większej znajomości języka i… bez zielonego pojęcia, dlaczego...” – tłumaczy.

Dziś mieszka na karaibskiej wyspie Gwadelupie. „Jestem tu nie tylko ze względu na ilość słońca, ale na to jak bezstresowe i spokojne jest życie w tym miejscu. Ze względu na to jak ludzie skupiają się na cieszeniu się dniem, a nie na pracy i karierze, czy też swoim wyglądzie i innych pustych, nieistotnych w życiu rzeczach” – przekonuje Katarzyna.

Odpoczynek od korporacji nie musi ograniczać się tylko do podróżowania. „Gap year” możemy poświęcić na realizowanie pasji, doskonalenie umiejętności albo po prostu przeznaczyć go na cieszenie się życiem rodzinnym.

Zanim zaczniemy myśleć o przyszłości, ścieżce kariery, marzeniach – dajmy swojej głowie odpocząć. Nic na sobie nie wymuszajmy, pozwólmy sobie na uwolnienie głowy od ciągłego myślenia o przyszłości – przez pierwsze miesiące skupmy się na swoim życiu, które dzieje się tu i teraz. Jak już odpoczniemy, powoli zacznijmy zastanawiać się co chcemy robić dalej – po takiej przerwie dużo łatwiej będzie określić, jaką chcemy mieć przyszłość.

Niewykluczone, że nie będziemy już chcieli wrócić do korporacyjnej rzeczywistości. Tak jak Magdalena Kot i Małgorzata Radziak, które po wielu latach spędzonych w międzynarodowych firmach postanowiły spełnić marzenia o własnej działalności. Kupiły, a następnie odnowiły zabytkową gręplarkę i przy pomocy wyspecjalizowanych rzemieślników zaczęły szyć ekskluzywne kołdry, za które trzeba zapłacić 500-900 euro. Chętnych jednak nie brakuje, a firma My Alpaca planuje ekspansję na kraje skandynawskie, Niemcy, Francję, Wielką Brytanię, Szwajcarię czy Japonię.

Inną drogę wybrała wrocławianka Katarzyna Kulesza, która porzuciła pracę w korporacji, by pomagać ludziom walczyć z nałogami. Założyła prywatny ośrodek uzależnień Viverum. „Psycholog to zawód z powołania. Od kiedy zdecydowałam się na niego, chciałam pomagać ludziom się rozwijać. Ale zależało mi też na własnym rozwoju, więc zastanawiałam się nad zmianą. Przełomowym momentem była nagła śmierć mojego przyjaciela. Jak się okazało, zmarł w wyniku uzależnienia od narkotyków. Ani ja, ani nikt z naszych znajomych nie miał pojęcia, że miał taki problem. Nie mogłam pogodzić się z jego odejściem. Może to zabrzmi pompatycznie, ale stojąc nad jego grobem, obiecałam sobie, że coś w tej sprawie zrobię” – mówi w rozmowie z „Gazetą Wyborczą”.

Powrót do korpo

Przykładów kobiet, które rezygnują z korporacyjnego wyścigu i szukają nowego pomysłu na życie jest mnóstwo. Niektóre zaskakujące. Chociażby Martyny, bohaterki reportażu w radiowej „Trójce”, która porzuciła karierę w dużej firmie i zajęła się… naprawą butów. Nie jest jednak zwykłym szewcem –kompletnie znoszone, ukochane szpilki czy adidasy zmienia w niemal identyczne jak nowiutkie. „Odnawiamy buty, personalizujemy je i czyścimy. Zwykły szewc tego nie robi. Jesteśmy full serwisem” – opowiada. Na naprawie się nie kończy, bo Martyna zbiera również historie butów swoich klientów.

Jednak nie wszystkie tego typu opowieści kończą się happy endem. Małgorzata kilka lat temu rzuciła pracę w korporacji, ponieważ uznała, że rozpocznie własną działalność gospodarczą i będzie świadczyć usługi jako freelancerka. Szybko okazało się, że życie „wolnego strzelca” nie jest tak kolorowe, jak wcześniej jej się wydawało. „O zlecenia konkurowałam z wieloma innymi osobami, które tak zaniżają stawki, że sama musiałam schodzić do poziomu, który ledwo wystarczał na opłaty i rachunki. Zyski były coraz mizerniejsze, a w dodatku zaczęła mnie męczyć nieprzewidywalność przyszłości. Raz następowało spiętrzenie zleceń, w innym miesiącu nie miałam co robić” – skarży się Małgorzata.

Rok temu zlikwidowała firmę i znów pracuje w międzynarodowym koncernie. „Teraz czuję, co to znaczy stabilizacja i bezpieczeństwo finansowe. Tutaj wszystko jest zorganizowane. Pracodawca bierze na siebie całą biurokrację, z którą wcześniej musiałam się sama zmagać. Mam stałą umowę, mogę wreszcie bez problemu wziąć kredyt na mieszkanie i będę miała z czego go spłacać” – tłumaczy. „Chyba jestem stworzona do pracy w korporacji” – dodaje.

Dr Magda Drzewiecka-Sarosiek, psycholog z Uniwersytetu SWPS, która przeprowadzała badania kobiet zakładających własne firmy, twierdzi jednak, że powrót do korporacji to najczęściej tylko jeden z etapów rozwoju. „Odchodzą z korpo, zakładają firmę, jak nie wychodzi, to wracają. Zakładają drugą – nie mając przy tym oporów, nie wychodzi, wracają. Mają trzecią, czwartą i w ten sposób się uczą. Dopiero piąta działalność jest tą, która im wychodzi i którą będą docelowo prowadzić. To po prostu seryjni przedsiębiorcy, bo tak się też o nich mówi” – tłumaczy na łamach „Gazety Prawnej”.

Źródło artykułu:WP Kobieta

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (259)