Uczy dzieci bogaczy. Oto czego im zazdrości

Uczy dzieci bogaczy. Oto czego im zazdrości

Jak wygląda życie w międzynarodowej szkole?
Jak wygląda życie w międzynarodowej szkole?
Źródło zdjęć: © Adobe Stock
Agnieszka Woźniak
28.11.2023 16:35, aktualizacja: 28.11.2023 18:37

Do szkoły przyjeżdżają taksówkami, podróżują przynajmniej raz w miesiącu, zawsze mają najnowszy model telefonu. O tym, jak żyją dzieci bogaczy, mówią Sabina, nauczycielka w jednej z międzynarodowych szkół w Barcelonie, oraz Damian, absolwent prywatnego gimnazjum w Polsce. - Wspominam to dramatycznie - przyznaje chłopak.

Gdy skończyła studia na kierunku "Wychowanie przedszkolne i wczesnoszkolne" w Krakowie, wyjechała za granicę. Cztery lata temu znalazła pracę w prestiżowej, międzynarodowej szkole podstawowej w Barcelonie. - Miesięczne czesne kosztuje tam dwa tysiące euro. Niektórzy mają w szkole dwójkę lub trójkę dzieci, co oznacza miesięczny wydatek rzędu ponad 26 tysięcy złotych - wylicza Sabina.

Malediwy, taxi i zdjęcia z iPhone'a

- Pamiętam swoją pierwszą lekcję - mówi Sabina w rozmowie z WP Kobieta. - Zaproponowałam, żebyśmy zrobili pamiątkowe zdjęcie, które potem zawiśnie na tablicy. Wyciągnęłam swój telefon i poprosiłam dzieci, aby zapozowały razem ze mną. Jedna z dziewczynek spojrzała z niepokojem na mój smartfon. "Niech pani poczeka" - zawołała i wyciągnęła z plecaka najnowszy model iPhone'a. "Tym wyjdą lepsze" - powiedziała pełna troski. Poczułam wtedy, jak duża jest przepaść między mną a tą grupą ośmiolatków.

Sabina przyznaje, że większość dzieci w jej klasie pochodzi z naprawdę bogatych rodzin. Często jednak trudno dostrzec to na pierwszy rzut oka.

- Wbrew pozorom dzieci bogatych rodziców nie wyróżniają się niczym szczególnym w kwestii stroju. Zazwyczaj unikają noszenia ubrań pełnych ogromnych logo. Dopiero, jak przyjrzymy się bliżej, zauważymy, że ich sweterki i szaliczki są wykonane z najwyższej jakości materiałów, a gdzieś w rogu umieszczone jest nazwisko projektanta.

- Co chwilę gdzieś podróżują. A później o tym opowiadają. Czasem nie mogę już słuchać kolejnych historii z podróży do raju. Najzwyczajniej w świecie im zazdroszczę! - śmieje się Sabina.

Przytacza sytuację, w której jedna z uczennic wróciła z wakacji na Kostaryce i pochwaliła się tym w klasie. - Wśród dzieci zrodziła się zaciekła dyskusja. Jedna z koleżanek stwierdziła, że Malediwy są lepsze. Przy okazji dodała, że w ostatnich miesiącach była też w Japonii, Brazylii, Australii i Dubaju.

Sabina czasem żartobliwie podpytuje dzieci, czy ich rodzice nie szukają pełnoetatowej niani. - Czasem myślę, aby rzucić robotę w szkole i zostać opiekunką u konkretnej rodziny. Zresztą niektóre moje koleżanki tak właśnie zrobiły i latają teraz prywatnymi helikopterami nad lodowcami w Szwajcarii albo pilnują dzieci na plaży w Miami.

Przelew o wartości 630 tys. zł

Do międzynarodowej szkoły w Barcelonie, w której uczy Sabina, uczęszczają dzieci z całego świata. Są to zarówno Hiszpanie, Włosi, Niemcy, Amerykanie. - To głównie dzieci z bogatych państw. Niestety nie ma tu ani jednego Polaka. Jest za to sporo Rosjan. Gdy wybuchła wojna, bali się, że ich oszczędności na kontach zostaną zamrożone. Bardzo zależało im na tej szkole, więc zaproponowali, że zapłacą za rok lub nawet dwa lata z góry.

Najwięcej zapłaciła rosyjska rodzina, która miała w szkole aż trójkę dzieci. - Gdy uświadomili sobie, że ich majątek może być zagrożony, zapłacili z góry dwuletnie czesne dla całej trójki. Na konto szkoły przelali więc kwotę 144 tys. euro, czyli około 630 tys. zł. Ja za taką kwotę kupiłabym mieszkanie, a oni wydali wszystko na edukację! Ale to pewnie tylko promil zgromadzonego przez nich majątku - stwierdza Sabina.

Jakie pojazdy podjeżdżają najczęściej pod taką szkołę? Porsche, ferrari, a może mercedesy? - Tutaj niektórych zaskoczę, bo na naszym szkolnym parkingu rzadko pojawiają się prywatne samochody. Dzieci najczęściej przyjeżdżają do szkoły taksówkami. Rodzice zwykle nie mają czasu, by zawieźć je osobiście. Dany taksówkarz już wie, gdzie i o której godzinie ma stawić się po dziecko. Zawozi je do domu, skąd odbiera je opiekunka. Kierowcy wożą ze sobą pisemne zgody, bo oczywiste jest, że nie możemy wydać dziecka obcej osobie.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Dostał się do prywatnego gimnazjum. Szybko tego pożałował

Prywatne, międzynarodowe szkoły cieszą się coraz większym powodzeniem również w Polsce. Do jednej z takich szkół uczęszczał Damian. Jako jedyny w klasie nie musiał opłacać wysokiego czesnego. Jak przyznaje, to były najtrudniejsze lata jego życia.

- Wychowałem się w dość skromnej rodzinie. Chodziłem do rejonowej podstawówki na moim osiedlu. Zawsze miałem jednak talent do języków. Oglądałem dużo amerykańskich seriali i bardzo szybko nauczyłem się języka angielskiego. Dzięki konkursowi dostałem się do prestiżowego gimnazjum. Inne dzieci semestr kosztował tam piętnaście tysięcy złotych.

Choć doskonale radził sobie w nauce, kompletnie nie umiał się tam odnaleźć.

- Pierwszy dzień wspominam dramatycznie. Byłem jedyną osobą, która przyjechała do szkoły miejskim autobusem i jedyną, która przynosiła jedzenie z domu, zamiast kupować drogie lunche w szkolnej restauracji - wspomina.

Miał poczucie, że jego rówieśnicy są jakby z innej planety. - Gdy powiedziałem, że nie mogę jechać na klasową wycieczkę do Rzymu, bo nie mam ponad dwóch tysięcy złotych, mój kolega rzucił na pocieszenie stwierdzeniem: "Stary, ale przecież ja też tyle nie mam. Kieszonkowe dostanę dopiero jutro. Może poproś rodziców, to przeleją ci wcześniej". Kompletnie nie mógł zrozumieć, że moich rodziców też na to nie stać - opowiada.

Niedaleko pada jabłko od jabłoni

Czy "szkoły dla bogaczy" mają sens? Psycholog dziecięca Aleksandra Piotrowska ostrzega:

- Każda bańka niesie ze sobą zagrożenia. Zarówno przebywanie wśród ludzi, którzy nie wiedzą, czym są ograniczenia finansowe, ale także wśród ludzi liczących każdy grosz niosą określone konsekwencje i prowadzą do zaburzonego obrazu rzeczywistości - tłumaczy psycholożka.

Wyjście poza schemat jest często niezwykle trudne. - Osoby żyjące na wysokim poziomie materialnym często oczekują od swoich rówieśników tego samego. Zakładają bezrefleksyjnie, że używanie drogich przedmiotów i markowych ciuchów to jedyny sposób funkcjonowania - dodaje.

Gdy odkrywają prawdę, przeżywają spory szok poznawczy. - Najpierw jest zdziwienie. Później często idzie za tym negatywne wartościowanie, a nawet pogarda w stosunku do tych osób - przestrzega ekspertka.

Psycholog Aleksandra Piotrowska zaznacza, że najmłodsi najczęściej powtarzają schematy wyniesione z domu. - Dzieci nie rodzą się z przekonaniem, że stan posiadania może ich wartościować. Takich zachowań uczą się od dorosłych, którzy często sami lekceważą osoby o mniejszych możliwościach finansowych. Patrzą z pogardą na tych, którzy wykonują gorzej płatne zawody lub straszą dzieci słowami "uważaj, bo skończysz jak ona" - uczula.

Zaznacza, że wcale nie chodzi o to, by pozbywać się luksusu. - Ważne, aby mając sporo pieniędzy równocześnie mieć jasny system wartości i nigdy nie wypowiadać lekceważących uwag pod adresem innych osób - radzi.

Dodaje, że niezwykle ważna jest dyscyplina finansowa. - To, że stać mnie na wiele, nie oznacza, że dziecko ma mieć nielimitowany budżet - przypomina Piotrowska.

Agnieszka Natalia Woźniak, dziennikarka Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Kobieta