Blisko ludziUkrainka pojechała odwiedzić rodzinę. Teraz boi się, że będzie mieć problem z powrotem do Polski

Ukrainka pojechała odwiedzić rodzinę. Teraz boi się, że będzie mieć problem z powrotem do Polski

Ukrainka pojechała odwiedzić rodzinę. Teraz boi się, że będzie mieć problem z powrotem do Polski
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne | Karina
Klaudia Stabach
26.11.2018 13:55, aktualizacja: 26.11.2018 17:02

Młoda Ukrainka, mieszkająca od 9 lat w Polsce, wyjechała na urlop do rodzinnego miasta. Dzisiaj dziewczyna próbuje jak najszybciej wrócić do Warszawy, bo władze Ukrainy chcą wprowadzić stan wojenny, a wtedy ona mogłaby utknąć na dłużej w ojczyźnie, w której tak bardzo nie chce mieszkać.

Karina razem z 2-letnią córką przyjechała do miasta Sarny, w zachodniej części Ukrainy, w zeszły czwartek. – Nawet przez myśl mi nie przeszło, że będę mieć teraz takie problemy z powrotem do Polski – opowiada w rozmowie z WP Kobieta.

Przyczyną wprowadzenia stanu jest nagłe zaognienie konfliktu rosyjsko-ukraińskiego. W niedzielę rosyjskie siły otworzyły ogień w kierunku ukraińskich jednostek. Rosja zamknęła Cieśninę Kerczeńską łączącą Morze Czarne z Morzem Azowskim. W poniedziałek ukraiński prezydent podpisał dekret o stanie wojennym, który następnie trafił do parlamentu, gdzie rozstrzygną się jego dalsze losy.

26-latka twierdzi, że pomysł wprowadzenia stanu wojennego to forma manipulacji politycznej stosowanej przez obecne władze – Niedługo powinna ruszyć prezydencka kampania wyborcza. Wprowadzenie stanu wojennego sprawi, że automatycznie zostanie przesunięta w czasie – analizuje kobieta.

Z punktu widzenia Kariny wprowadzenie stanu wojennego nie wpłynie bezpośrednio na jej poczucie bezpieczeństwa, ponieważ tam, gdzie aktualnie jest, nie ma śladu wojny, ani realnego zagrożenia nią. - Na zachodniej Ukrainie jest cicho, spokojnie i bezpiecznie - mówi. - Ludzie boją się, ale przede wszystkim tego, że ceny w sklepach znowu pójdą w górę, a nie, że będą walki na ulicach - dopowiada.

Chaos przy przejściach granicznych

Kolejnym problemem jest chaos przy polsko-ukraińskich przejściach granicznych. – Gigantyczne kolejki istniały od dawna. Za każdym razem stoimy po kilkanaście godzin wyjeżdżając z Ukrainy, ale teraz możemy w ogóle nie wyjechać – opowiada Karina.

Zator jest wynikiem ostatnich decyzji ukraińskich władz. Kilka dni temu wprowadzono nowe przepisy celno-skarbowe, które m.in. nakładają dodatkowe opłaty na kierowców wjeżdżających na Ukrainę samochodami zarejestrowanymi za granicą, w tym w Polsce. Ukraińcy buntują się, bo sprowadzanie aut bardzo im się opłacało finansowo, a często było jedynym rozwiązaniem dla osób, których nie stać na zakup samochodu na Ukrainie.

Ukraińcy obchodzili przepisy, rejestrując auto kupione za granicą jako współwłaściciele z obywatelami tego państwa i w ten sposób unikali płacenia cła. Teraz za każdy sprowadzony samochód trzeba będzie wnieść kaucję w wysokości opłaty celnej. Będzie ona zwracana dopiero, gdy samochód opuści terytorium Ukrainy.

Oburzenie Ukraińców doprowadziło do protestów po ukraińskiej stronie i zablokowania dróg dojazdowych do polskich przejść granicznych. – Podobno teraz jest małe prawdopodobieństwo, że autokar przejedzie przez granicę, a jeśli już, to trwałoby to dobę albo i dłużej – twierdzi Karina. Paraliż polsko-ukraińskich przejść granicznych potwierdza wiceszef MSZ Bartosz Cichocki. – Apelujemy o unikanie przejazdów przez nie, jeśli nie jest to konieczne – powiedział w niedzielę.

Karina będzie dzisiaj próbowała kupić bilet na pociąg do Chełma, a następnie do Warszawy, bo to jedyna opcja na powrót do domu – Boję się, że i tego biletu nie kupię, bo wszyscy, którzy zrezygnują z autokarów rzucą się na bilety kolejowe, a ten pociąg jeździ raz na dwa dni – mówi. – Kilkunastogodzinna podróż z małym dzieckiem zawsze była problematyczna, ale obecnie mogłaby być nie do wytrzymania – dopowiada.

W sklepie zamiast ‘dzień dobry’ usłyszysz ‘czego chcesz’

Karina chce jak najszybciej wrócić do Warszawy, gdzie czeka na nią mąż i praca. Na Ukrainie nie ma dla niej żadnych perspektyw. 26-latka wyjechała z ojczyzny w 2009 roku. – Zaczęłam studia w Warszawie, chciałam odmienić swoje życie – opowiada. Dziewczyna szybko zauważyła, że mentalność Polaków jest zupełnie inna niż ludzi z rodzinnych rejonów. – Na Ukrainie prędzej ktoś cię popchnie w autobusie niż się przesunie. W sklepie zamiast ‘dzień dobry’ usłyszysz ‘czego chcesz’, a na ulicy ludzie będą podejrzliwie się przyglądać i zastanawiać skąd masz pieniądze – opowiada.

Karina twierdzi, że odkąd na Ukrainie obalono prezydenta Janukowycza, sytuacja gospodarcza jest coraz gorsza. – Ceny i podatki rosną, a zarobki stoją w miejscu. Ludzie są sfrustrowani – przyznaje. – Poszłam wczoraj do sklepu i zauważyłam, że zimowe buty kiepskiej jakości kosztują tyle, ile średnia miesięczna wypłata – opowiada.

Ludzie albo pracują w dwóch miejscach albo zaczynają kombinować

Ukrainka przytoczyła historię swojej cioci, która stała się obiektem zazdrości koleżanek z pracy. – Ciotka jest zatrudniona na państwowym stanowisku w ukraińskim sanepidzie. W przeliczeniu na złotówki, zarabia 500 złotych miesięcznie. Aktualnie rachunki (prąd, gaz, woda) przekraczają wysokość jej wypłaty o 150 procent – wylicza.

Ciotka Kariny mieszka w domu jednorodzinnym, więc opłaty są niższe. Ponadto ma małe gospodarstwo rolne, dzięki któremu jest w stanie jakoś wyżyć – Ledwo wiąże koniec z końcem, ale koleżanki, które muszą wynajmować mieszkania są w jeszcze gorszej sytuacji i zazdroszczą ciotce – opowiada.

Karina jest przerażona sytuacją w swojej ojczyźnie. – Z jednej wypłaty ciężko się utrzymać. Ludzie albo pracują w dwóch miejscach, albo zaczynają kombinować – przyznaje 26-latka, która docenia możliwość mieszkania w Polsce i wprost przyznaje, że nawet nie myśli o powrocie na stałe na Ukrainę. – To dwa różne światy – uważa.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (436)
Zobacz także