Blisko ludziW światowym sercu handlu ludźmi samotna matka pomaga wyjść kobietom z piekła

W światowym sercu handlu ludźmi samotna matka pomaga wyjść kobietom z piekła

Na ulicę trafiają nawet 9-latki. Czasem ktoś znajduje je przez przypadek, innym razem trafiają na posterunek za nielegalne prostytuowanie się. Niewielu udaje się wyrwać z koszmaru, bo rząd nie potrafi zapewnić im opieki. Na każdej kobiecie czy nastolatce handlarze żywym towarem zarabiają średnio 700 euro.

W światowym sercu handlu ludźmi samotna matka pomaga wyjść kobietom z piekła
Źródło zdjęć: © Getty Images
Magdalena Drozdek

21.07.2016 | aktual.: 27.07.2016 15:40

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Iana Matei prowadzi swoje niewielkie schronisko dla ofiar handlu ludźmi w rumuńskim Pitesti. Nie tak dawno temu „New York Times” pisał, że to jedyny taki ośrodek w tej części Europy. W kraju, który według badań Eurostatu ma największy współczynnik kobiet, które trafiają siłą do sexbiznesu, ma ręce pełne roboty. Część dziewczyn przywozi jej policja, część ratuje sama. – Wszyscy powtarzają, że mają szczęście, że staję na ich drodze. A tak naprawdę, to ja jestem prawdziwą szczęściarą, że mogę ratować je z tego piekła – opowiada Matei.

Odarte z godności

Był 1999 rok. Iana Matei miała już za sobą małżeństwo z alkoholikiem, działalność w antykomunistycznej organizacji, pobyt w serbskim więzieniu. Od jakiegoś czasu angażowała się w akcje charytatywne. Tego dnia zadzwonił do niej znajomy policjant. Poprosił ją, czy mogłaby przynieść na posterunek jakieś kobiecie ciuchy, bo jego koledzy z pracy zatrzymali grupę prostytutek. Ktoś musiał też zawieść te dziewczyny do szpitala.

- Byłam zdenerwowana, bo mogli zrobić to sami. Dopiero kiedy dojechałam na miejsce, zrozumiałam, jak bardzo potrzebowały pomocy – wspomina.

Zatrzymane przez funkcjonariuszy prostytutki miały po 14-16 lat. Skąpe ubrania ledwo zakrywały ich ciało, nie mogły przestać płakać. Na posterunku był już jakiś dziennikarz, który kazał im pozować do zdjęć. Matei nie mogła zapanować nad frustracją. To były dzieci, w dodatku wykorzystywane seksualnie. – Policjanci mnie wyśmiali. Powiedzieli, że to tylko złe dziewczynki, które lubią seks – przyznaje po latach.

Jedna z dziewczyn zdradziła Ianie, że uciekła od handlarzy ludźmi. Błagała ją, by nie pozwoliła, żeby policja odstawiła ją znów na ulicę. Wiedziała, że jej właściciele ją znajdą i zabiją. To nie był pierwszy raz, kiedy trafiła na posterunek.

W kraju nie działał wtedy ani jeden ośrodek dla ofiar handlu ludźmi. Nikt nie chciał przyjąć pod swój dach nastolatek, które pracowały na ulicy. Przez społeczeństwo były skreślone. To właśnie wtedy Iana wpadła na pomysł, by dla takich dziewczyn stworzyć miejsce, w którym mogłyby czuć się bezpiecznie. Jej mieszkanie było za małe, więc na własny koszt wynajęła coś większego.
Nie łatwo było rzucić wygodne życie, by opiekować się innymi, zwłaszcza że Iana miała już wtedy syna.

Dziś dzięki jej fundacji Reaching out Romania udało się uratować ponad 400 kobiet. Domek, w którym dziewczyny wracają do normalnego życia, mieści się w niewielkim Pitesti. Miejscowi nazywają mieszkające tam „prostytutkami ze wzgórza”.

Każdy dzień jest dokładnie zaplanowany. Nie chodzi tylko o to, by ofiary handlu ludźmi miały dach nad głową, ale też o to, by mogły zająć się czymś praktycznym. – Zwykłe szycie, robienie biżuterii odciąga je od myślenia o tym piekle, które przeszły – opowiada Matei.

- Te dziewczyny wiele wycierpiały. Były więzione, zmuszane do spania z 30 mężczyznami dziennie. Odmawiano im jedzenia, były torturowane. Jest tu jedna dziewczyna, której właściciel postanowił obciąć ucho parą tanich nożyczek – dodaje.

Obraz
© Facebook.com/ Reaching out Romania

Kilkaset euro za towar

Historie dziewczyn niemal zawsze bazują na tym samym. Pochodzą z biednych, dysfunkcyjnych rodzin, które nie przywiązują do nich uwagi. Część z nich jest wykorzystywana seksualnie w domu, więc kiedy na horyzoncie pojawia się mężczyzna, który traktuje je wyjątkowo i obiecuje lepsze życie, ufają mu i robią, co tylko zechce.

- W którymś momencie ten mężczyzna mówi: „jedźmy do Hiszpanii. Ja będę pracował na budowie, ty będziesz opiekunką do dzieci. Zaoszczędzimy trochę pieniędzy, wrócimy do kraju i kupimy piękny dom tylko dla nas”. I ta dziewczyna wierzy, że tak będzie. Tylko w tej Hiszpanii nigdy nie zostaje opiekunką, a zabawką dla panów z grubymi portfelami – przyznaje Matei.
Zobacz też: Podjęły decyzje, które zmieniły ich życie i nie żałują

Dla handlarzy to wyjątkowo lukratywny biznes. Od lat w tej kwestii zmieniło się niewiele. Kobiety sprzedawane są jako prostytutki i jak obliczono, dziennie na jednej można zarobić 700 euro (ponad 3 tys. złotych). "Al Jazeera" dotarła ostatnio do osób zaangażowanych w ten proceder. W swoim raporcie przywoływali słowa jednego z rumuńskich handlarzy, który przyznał, że on swoim współpracownikom płaci po 500 euro od dziewczyny. – W taką najgorszą noc kobieta zarobi dla ciebie 300 euro, ale są też takie noce, kiedy do mojej kieszeni wpływa nawet 2 tys. euro – przyznaje mężczyzna.

Część z kobiet trafia do sexbiznesu poprzez organizacje zajmujące się tym od lat, część zostaje sprzedana przez własnych rodziców. Thompson Reuters Foundation wskazuje, że w 2014 roku dwie trzecie ofiar i to poniżej 18. roku życia, trafiło w ręce handlarzy przez swoich najbliższych.
W handel kobietami zaangażowana jest też często lokalna policja. W Rumunii dochodzi nawet do tego, że w wielu wioskach praktycznie nie ma kobiet. Jak wskazuje Andrea Bruce na portalu „Al Jazeera”, problem najczęściej zamiatany jest pod dywan. Działacze różnych organizacji spotykają się z dziewczynami w szkołach i próbują opowiadać o zagrożeniach, ale przeważnie kończy się to pogadanką w stylu „unikaj złych panów” i „nie rozmawiaj z obcymi”.

Obraz
© Facebook.com/ Reaching out Romania

Trauma na lata, więzienie na moment

Według badań Eurostatu, Rumunia zajmuje niechlubne pierwsze miejsce wśród państw z największym odsetkiem ofiar handlu ludźmi (w pierwszej piątce znajduje się także Polska). Ostatnie dane pochodzą z 2012 roku i mówią o 3 tys. dziewczyn sprzedanych do domów publicznych.

Część z nich trafia także do Polski.

- Każdego roku pomagamy ponad 200 osobom. W 2014 roku było to dokładnie 206 osób, które stały się ofiarami współczesnego niewolnictwa. To nie tylko kobiety zmuszane do prostytucji, ale też mężczyźni wykorzystywani do niewolniczej pracy. Z reguły nie wiedzą nawet, że są ofiarami. Pomagamy im wrócić do normalnego życia, zorganizować wyżywienie, podstawową pomoc medyczną i prawną. Po naszych statystykach widać, jak zmienia się ten problem – przyznawali w rozmowie z WP Kobieta pracownicy „La Strady”.

- Handel ludźmi wciąż się opłaca przestępcom. Broń możesz sprzedać tylko raz, ale dziewczynę nawet tysiąc razy. Wszystko zależy tylko od tego, ile wytrzyma – dodaje Matei.

Jak zauważa, największym problemem jest karalność tych przestępstw. Rumuński rząd próbował zaostrzyć kary, ale na nic się to nie zdało. Za handel ludźmi grozi w kraju 3-5 lat pozbawienia wolności, a dla porównania za handel narkotykami nawet 30.

Komentarze (30)