Wakacyjne "niewolnictwo" nad Bałtykiem. Właściciele wykorzystują nastolatków, bo oni nie wiedzą, jak walczyć o swoje
Na obiad resztki po gościach, praca po kilkanaście godzin dziennie i wyzwiska. Gdyby rodzice Weroniki nie odwiedzili dziewczynek w ich pierwszej pracy, prawdopodobnie dałyby się tak traktować dalej. Tak kończy wielu polskich nastolatków, którym marzy się praca sezonowa nad Bałtykiem.
Agata i Weronika są z Ząbkowic Śląskich i przyjaźnią się od dziecka. W czerwcu skończyły pierwszą klasę liceum, gdzie Weronika uczy się na profilu biologiczno-chemicznym, a Agata matematyczno-informatycznym. W tym roku nie miały w planach żadnych wyjazdów, a ile można jeździć na rowerach górskich po okolicy i wychodzić ze znajomymi?
Pomyślały, że fajnie byłoby zarobić pierwsze własne pieniądze i oswoić się z samodzielnością. Weronika chciała opłacić kurs na prawo jazdy. Żadna z nich nie podpisywała dotąd umowy, zdarzało im się co najwyżej pilnować dzieci znajomych rodziców albo sąsiadów. Ponieważ chodzą do innych klas i nie widują się tak często, jak wcześniej, postanowiły zatrudnić się w tym samym miejscu. Zawsze to raźniej.
Gdy zaczęły szukać w sieci pracodawcy, który zatrudniłoby 16- i 17-latkę na umowę o pracę – bo taki wymóg postawili ich rodzice – do głowy przyszedł im trochę szalony pomysł. A może by tak połączyć przyjemne z pożytecznym i wyjechać do pracy nad morze? Jeśli udałoby im się znaleźć pracę, która zaczyna się z samego rana, miałyby jeszcze trochę czasu dla siebie, żeby poczytać na plaży czy pospacerować.
Bez problemu znalazły kilka odpowiadających im ofert, w ogłoszeniach wszystko wyglądało jak z bajki. Przestrzegana minimalna stawka godzinowa, nie więcej niż 8 godzin pracy dziennie, w dodatku wikt i opierunek na miejscu. Najtrudniej było chyba przekonać rodziców. Z Ząbkowic Śląskich nad morze jest daleko, bo około 500 kilometrów. W końcu się zgodzili. Popierali sam pomysł, uznając, że wczesne pójście do pracy to znakomita lekcja odpowiedzialności. Umówili się, że po dwóch tygodniach przyjadą do Agaty i Weroniki w odwiedziny.
Pierwsze koty za płoty
Dziewczyny wybrały ofertę małego ośrodka pod Dziwnowem. Miały sprzedawać przekąski i napoje w hotelowym sklepiku. Z właścicielem umówiły się na konkretny dzień i godzinę na przystanku autobusowym. Były na miejscu z bagażami na dwa miesiące. Mężczyzna nie pojawił się. Czekały godzinę, potem drugą, dzwoniąc do niego co kilkanaście minut, ale nie odbierał. Nie chciały dzwonić do rodziców. Ledwo zgodzili się na wyjazd, a teraz okazało się, że dopiero co przyjechały i już są problemy. Poszły w kierunku miasteczka, jednocześnie szukając nowych ofert w telefonie.
Ulżyło im, kiedy znalazły ofertę w pensjonacie w centrum Dziwnowa. Właściciele, para po 50., byli bardzo sympatyczni. Dziewczyny miały dostać umowy, pracować po 8 godzin dziennie, a po miesiącu dostać wypłatę w wysokości 2500 złotych na rękę. Do tego łóżko w pokoju wieloosobowym i trzy posiłki dziennie.
Podczas 3-dniowego okresu próbnego wszystko było bez zarzutu. Właściciele mili, pomocni, praca może i ciężka, ale tego akurat się spodziewały. Słały łóżka, odkurzały, trochę pomagały w kuchni. Po podpisaniu umowy wszystko zmieniło się w okamgnieniu. Weronika miała sprzątać przy użyciu chemii gospodarczej, mimo próśb nie dostała nawet rękawiczek.
Podobnie jak czasu na wyjście z pracy i kupienie ich na własny koszt. Starała się sprzątać najdokładniej jak umiała, ale potem przychodziła właścicielka, oglądała podłogi centymetr po centymetrze i rzucała obelżywe uwagi pod jej adresem. Agata, która w momencie podjęcia pracy miała zaledwie 16 lat, przez kilkanaście godzin biegała z tacą obsługując dwie sale pełne gości.
_O historii nastolatek z Zabkowic Śląskich, pisaliśmy też kilka dni temu:_
Dziewczyny ciągle dostawały do wykonania nowe zadania, więc w efekcie pracowały nie po 8 godzin, na które się umawiały, ale nawet i po 13. Poprosiły o grafik, ale właściciel je wyśmiał. Powiedział, że to on jest tu szefem i to on mówi, kiedy kończą pracę. W pokoju w którym mieszkały, nie było czym oddychać. Dwa piętrowe łóżka ledwo się tam mieściły, do jednego z nich nie było dojścia. Na szczęście mieszkające z nimi dziewczyny, które pracowały o tydzień dłużej, zdecydowały się odejść, więc zyskały tę odrobinę miejsca.
- Niemal nikt nie wytrzymywał w tej pracy dłużej niż tydzień. Jedna dziewczyna w podobnym do nas wieku poradziła, żebyśmy odeszły jak najszybciej, bo całego miesiąca nie wytrzymamy, a co za tym idzie, nie zobaczymy ani grosza z obiecanej pensji. Wtedy jeszcze myślałyśmy, że zaciśniemy zęby i jakoś to będzie. Po problemach z pierwszym miejscem, w którym miałyśmy pracować, czułyśmy ulgę, że znalazłyśmy inną pracę – opowiada mi Agata.
Darmozjady sezonowe żrą makaron
Po pracy dziewczyny były tak zmęczone, że kąpały się i natychmiast zasypiały. Przez dwa tygodnie tylko raz udało im się wyrwać wieczorem, żeby pospacerować nad morzem. Może i dobrze, że były tak wykończone, nie miały czasu rozważać swojego położenia. Plan był taki – wracać do domu, gdy tylko dostaną wypłatę.
Mimo że miały mieć w pracy wyżywienie, dla pracowników był przewidziany tylko jeden posiłek – makaron z sosem, który był gotowany kilka dni wcześniej i właściciele nie chcieli go już podawać gościom. Drugim serwowanym daniem była zapiekanka zrobiona z resztek z całego dnia. Te specjały pracownicy dostawali dopiero po skończonej pracy, czyli już po 22, a czasem nawet po 23.
Wszystko zburzył przyjazd rodziców Weroniki. Dziewczyny nie chciały się skarżyć, chciały przecież udowodnić im, że są już samodzielne. Miały zamiar mimo wszystkich nieprzyjemności zacisnąć zęby i przepracować miesiąc. Rodzice od razu wyczuli, że coś tu nie gra.
Akurat tego dnia Weronika została zmieszana z błotem przez szefową za 2-minutowe spóźnienie. Gdy chwilę później jej rodzice weszli do pensjonatu, była tak roztrzęsiona, że wszystkie trzymane na wodzy od dwóch tygodni emocje puściły. Rozpłakała się, chociaż za wszelką cenę usiłowała tego uniknąć.
Bliscy Weroniki dopytywali, co takiego działo się wcześniej, że reaguje tak emocjonalnie. Zazwyczaj jest raczej opanowana, jak na swój wiek raczej poważna. Właścicielka zaśmiała się szyderczo i powiedziała, że dziewczyny są skandalicznie niewychowane i takie właśnie są efekty, gdy oczekuje się od nich zupełnie podstawowych rzeczy. Pan Dariusz i jego żona postanowili puścić to mimo uszu, żeby nie psuć Weronice i Agacie relacji w pracy.
Pan Janusz kłamie
Na osobności dziewczyny opowiedziały o niektórych nieprzyjemnościach, które spotkały je w pracy. Nie chciały skarżyć ani opowiadać o wszystkim, żeby nie stresować rodziców. Nie udało się, tata Weroniki poszedł wzburzony do właścicieli i powiedział im, że nie życzy sobie, żeby tak traktowano dziewczyny. Właściciele ośrodka wyśmiali go, a potem usiłowali nastawić go przeciw córce. Wymyślali niestworzone historie, mówili, że dziewczyny włóczą się nocą po mieście nie wiadomo z kim i piją.
- To było dla mnie niewyobrażalnie perfidne. Nie miałyśmy czasu iść nawet na lody, a co dopiero "włóczyć się" po mieście. Jeśli gdzieś w ogóle chodziłyśmy to tylko do supermarketu, żeby mieć coś na śniadanie – komentuje wciąż rozżalona Weronika.
Tata Weroniki znał ją bardzo dobrze, podobnie jak Agatę, z którą jego córka przyjaźniła się od dziecka. Ani przez chwilę nie uwierzył właścicielom. Powiedział, że wobec tego zabiera dziewczyny do domu i prosi o rozliczenie się z nimi finansowo. Właściciele oświadczyli, że już to zrobili, co rzecz jasna nie było prawdą. Spakowały się i, już bez rodziców, poszły zabrać z pensjonatu dokumenty.
Na odchodne usłyszały, że są "ch..a warte, tak samo jak ich praca". Ponieważ właściciele do dziś nie przelali im pieniędzy za przepracowane dni, łącznie po około 180 godzin, nie odpowiadają na wiadomości ani nie odbierają telefonów, ich rodzice postanowili działać. W tym momencie sprawą zajmuje się prawnik. Wysłał właścicielom willi przedsądowe wezwanie do zapłaty. Zapowiada się też pozew zbiorowy. Dziewczyny znalazły już 8 młodych osób, które podobnie jak one zostały wykorzystane przez właścicieli.
O to, co należy zrobić w takiej sytuacji pytam adwokatkę, Emilię Górską-Krysztofowicz. Okazuje się, że cudów nie ma i nikt nie przybędzie na białym koniu uratować nas ze szponów nieuczciwego pracodawcy.
- Pierwszym organem do którego możemy się zwrócić, kiedy uważamy, że pracodawca nie przestrzega prawa pracy jest Państwowa Inspekcja Pracy. Na ich stronie internetowej wypełnia się formularz skargi, opisując sytuacje, z którymi się zetknęliśmy. Problem polega na tym, że Państwowa Inspekcja Pracy ma 30 dni na rozpatrzenie skargi. Jeśli więc jesteśmy pracownikami sezonowymi zatrudnionymi na kilka tygodni, możemy rozpoznania takiej skargi a co za tym idzie wprowadzenia ewentualnych zalacen pokontrolnych przez pracodawcę w danym miejscu pracy się nie doczekać. Oczywiście w okresie wakacyjnym Panstwowa Inspekcja Pracy zwraca szczególną uwagę na pracę wykonywaną przez pracowników sezonowych. Jeśli zatrudnieni jesteśmy na podstawie umowy o pracę, a pracodawca nie przestrzega prawa pracy, zamiast pisać skargę do Inspekcji Pracy, możemy również dochodzić swoich praw składając pozew do sądu. W sytuacjach w których nie jesteśmy pewni czego możemy żądać od pracodawcy, albo czy nasze prawa są łamane, zawsze możemy skorzystać z darmowych porad prawnych. Choćby za pośrednictwem Państwowej Inspekcji Pracy - wyjaśnia Emila Górska-Krysztofowicz z warszawskiej kancelarii prawniczej KOLS.
Biznes plan opalany nastolatkami
- Jestem strasznie wdzięczna rodzicom swoim i Agaty, że zajęli się całą sprawą. My chyba nie miałybyśmy same odwagi tak walczyć i opowiedzieć publicznie o tym, jak nas potraktowano. Bo widzisz, twoje słowo jest przeciw słowu dorosłych. To raczej im wierzą inni dorośli, a nie nastolatkom, o których zawsze można powiedzieć, że się obijały, chociaż to nieprawda, albo tak, jak powiedziała nam właścicielka, pani Marieta: że jesteśmy "ch…wa" – mówi 17-latka.
Póki co Weronika wróciła z rodzicami do Ząbkowic Śląskich, za to Agata znalazła inną pracę na Wybrzeżu, choć już z dala od Dziwnowa. Pracuje w małej lodziarni i póki co jest zadowolona. Wera zastanawia się, czy nie dołączyć do przyjaciółki na ostatnie dwa tygodnie wakacji. Przyznaje, że po pracy w pensjonacie trochę się boi.
Mechanizm rządzący dziwnowską "willą", widać jak na dłoni. Właściciele celowo zmuszali nieletnich pracowników do pracy ponad siły, jeśli to nie wystarczało, pastwili się nad nimi. Prawdopodobnie chodziło o to, żeby zrezygnowali z pracy, nie przepracowawszy miesiąca. W ten sposób nie dotrzymywali warunków podpisanej umowy, a właściciele pensjonatu migali się od płacenia za przepracowane godziny.
Gdyby ktoś miał jakieś "ale", mieli gotowy cały wachlarz argumentów oparty o stereotypy dotyczące nastolatków. Bo przecież wszyscy wiemy, jaka straszna jest "ta dzisiejsza młodzież". Że imprezuje, pije, że jest rozpieszczona, że nie przyjmuje krytyki, że nic nie potrafi. Taki tam kurortowo-sezonowy model biznesowy. Niewolnictwo nastolatków w Polsce w XXI wieku.
Rynkowi pracownika w Polsce bliżej do legendy miejskiej niż do bajki. Gdzieś jest, lecz nie wiadomo gdzie. Bywa, że źle są na nim traktowane wykształcone osoby z dużym doświadczeniem zawodowym. Nietrudno więc wyobrazić sobie, jaki los może czekać nastolatki, które chcą popracować kilka tygodni z dala od domu. W kruczkach prawa pracy gubią się nie raz i dorośli, a co dopiero nastolatek, dla którego to pierwsze odpłatne zajęcie w życiu.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl