Blisko ludziWojny wam trzeba!

Wojny wam trzeba!

Babcia, w chwilach zniecierpliwienia, mówiła nam ze złością: „Wojny wam trzeba! Głodu wam trzeba!”, gdy grymasiliśmy nad ciepłą jeszcze zupą. Jej strach przed tym, co przeżyła wtedy jakoś się nam nie udzielał i dalej siedzieliśmy przy stole ze stygnącą, znienawidzoną szpinakową, aż w końcu machała na nas ręką. Ale, choć wówczas te wojenne zaklęcia nie działały, jak powinny, dziś wracają do mnie ze zdwojoną siłą. Boję się wojny, a wy?

Wojny wam trzeba!
Źródło zdjęć: © WP.PL | Krzysztof Dubiel

Napisałam o tym strachu książkę. Jeden z jej bohaterów – zwykły facet, człowiek taki jak ja czy wy – pewnego razu zaczyna sobie uświadamiać, że spokój wcale nie musi być dany raz na zawsze. I ogarnia go strach. O to, że życie jakie zna, może się nagle zmienić.
A wy? Myślicie o tym czasem? Że pewnego razu budzicie się, a wasz dom nie jest już waszym domem, bo ktoś każe się wam z niego wynieść? Że ze snu wyrywa was pewnej nocy łomotanie do drzwi? Że świat ajpadów, ajfonów, fejsbuka, kolorowych gazet, pełnych półek w sklepach, jałowych sporów w telewizorze – nagle znika, bo wojna odłącza wam prąd? Że nie wiecie, jak uspokoić wasze dzieci, przerażone hukiem pocisków artyleryjskich? Że trupy widzicie nie tylko w telewizji, jakieś tam odległe, abstrakcyjne, jak wyjęte z gry komputerowej, ale całkiem realne, cuchnące rozkładem pod waszym oknem? Że nie macie co jeść, że woda jest niezdatna do picia, że spędzacie całe tygodnie w wilgotnych piwnicach, czekając na kolejne ostrzały? Czy naprawdę daleko nam do tego, co można przeczytać w książkach opisujących wydarzenia sprzed zaledwie 70 lat? Nazwijcie mnie Kasandrą – ja o tym myślę niemal co dnia.
W warszawskim getcie Janusz Korczak i Stefania Wilczyńska prowadzili Dom Sierot. Kiedy wiadomość o likwidacji getta dotarła do placówki, przygotowali dla dzieci przedstawienie na motywach „Poczty” Tagorego – filozoficzną opowieść o chłopcu, który umiera w samotni własnego pokoju i szykuje się na tę śmierć. Tak jakby chcieli ich przygotować do tej ostatniej podróży z Umschlagplatzu.
Chciałabym bardzo, aby dr hab. Piotr Niwiński, autor słów: „Obecnie (muzeum) niesie głównie przesłanie o wyjątkowym nieszczęściu, jakim jest wojna. Pokazuje przede wszystkim jej negatywne aspekty. Nie ma natomiast zbyt wyeksponowanych cech pozytywnych, takich jak patriotyzm, ofiarność, poświęcenie, czy działanie w interesie wyższym niż prywatny" , tak właśnie oceniający wystawę przygotowywaną w Muzeum II Wojny Światowej, odpowiedział mi na pytanie: czy byłby skłonny w imię owych pozytywnych aspektów wojny stanąć kiedyś przed dziećmi i powiedzieć im "jest wojna, szykujmy się na śmierć"?
Czy redaktor Piotr Semka, który recenzując tę samą wystawę, w swych słowach: „Opowiadając o wojnie, nie należy ukrywać potworności, ale akcentuje się też hartowanie charakterów, pomysłowość oporu i solidarność społeczną. A także to, co zawsze fascynowało ludzi - format dowódców, jakość taktyki wojennej i odwagę na polu bitwy" zawiera gotowość do ruszenia gdzieś w okolice pogranicza Syrii i Libanu, po których porusza się na przykład Samar Yazbek, autorka książki „Przeprawa. Moja podróż do pękniętego serca Syrii”? Tam wojna trwa, pole bitwy wciąż rozbrzmiewa hukiem moździerzy, ludność cywilna pochowana w piwnicach próbuje ratować swe życie – być może hartując swe charaktery, wykuwając je niczym stal w ruinach swych domów, w krzyku dzieci pod zawalonymi budynkami, w śmierci głodowej w oblężonych miastach.
Nie ma pozytywnych aspektów wojny. Jest tylko zniszczenie, śmierć, poniżenie i pogarda. Wojna nie jest żadną wartością. Jest tym, czego nie wolno gloryfikować, jest tym, czego trzeba się bać. Cierpienie nie uszlachetnia, odziera z godności, czyni zależnymi, odbiera człowieczeństwo.
Tak cenione przez prawicowych publicystów i historyków wartości typu poświęcenie czy ofiarność – warto krzewić w czasie pokoju, nie potrzeba nam do tego wojennej masakry.
W setną rocznicę wybuchu I Wojny Światowej, w Londynie, wokół Tower, zbudowano instalację zatytułowaną "Morza czerwieni i ziemie skąpane we krwi", zaprojektowaną przez brytyjskiego artystę Paula Cumminsa i scenografa Toma Pipera. Złożona była z 888 tysięcy i 246 sztuk ceramicznych czerwonych maków - po jednym dla każdego poległego w Wielkiej Wojnie brytyjskiego żołnierza. W czasie trwania wystawy codziennie o zmierzchu odczytywane były nazwiska kolejnych, 180 wojskowych poległych w tym konflikcie. Każdy z ceramicznych maków można było potem kupić za 25 funtów. Dochód z ich sprzedaży powędrował na konto sześciu organizacji charytatywnych, wspierających kombatantów i żołnierzy brytyjskich sił zbrojnych.
Wojna to 888246 ludzi, którzy zginęli w samej tylko Wielkiej Brytanii. Chłopaków takich jak nasi synowie, mężowie, ojcowie. To 888246 dramatów. Nic więcej.
Czcijmy pamięć poległych, ale przenigdy nie mówmy, że istnieje jakiś pozytywny aspekt nienawiści.

Źródło artykułu:WP Kobieta

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (184)