Wojny wam trzeba!
Babcia, w chwilach zniecierpliwienia, mówiła nam ze złością: „Wojny wam trzeba! Głodu wam trzeba!”, gdy grymasiliśmy nad ciepłą jeszcze zupą. Jej strach przed tym, co przeżyła wtedy jakoś się nam nie udzielał i dalej siedzieliśmy przy stole ze stygnącą, znienawidzoną szpinakową, aż w końcu machała na nas ręką. Ale, choć wówczas te wojenne zaklęcia nie działały, jak powinny, dziś wracają do mnie ze zdwojoną siłą. Boję się wojny, a wy?
Napisałam o tym strachu książkę. Jeden z jej bohaterów – zwykły facet, człowiek taki jak ja czy wy – pewnego razu zaczyna sobie uświadamiać, że spokój wcale nie musi być dany raz na zawsze. I ogarnia go strach. O to, że życie jakie zna, może się nagle zmienić.
A wy? Myślicie o tym czasem? Że pewnego razu budzicie się, a wasz dom nie jest już waszym domem, bo ktoś każe się wam z niego wynieść? Że ze snu wyrywa was pewnej nocy łomotanie do drzwi? Że świat ajpadów, ajfonów, fejsbuka, kolorowych gazet, pełnych półek w sklepach, jałowych sporów w telewizorze – nagle znika, bo wojna odłącza wam prąd? Że nie wiecie, jak uspokoić wasze dzieci, przerażone hukiem pocisków artyleryjskich? Że trupy widzicie nie tylko w telewizji, jakieś tam odległe, abstrakcyjne, jak wyjęte z gry komputerowej, ale całkiem realne, cuchnące rozkładem pod waszym oknem? Że nie macie co jeść, że woda jest niezdatna do picia, że spędzacie całe tygodnie w wilgotnych piwnicach, czekając na kolejne ostrzały? Czy naprawdę daleko nam do tego, co można przeczytać w książkach opisujących wydarzenia sprzed zaledwie 70 lat? Nazwijcie mnie Kasandrą – ja o tym myślę niemal co dnia.
W warszawskim getcie Janusz Korczak i Stefania Wilczyńska prowadzili Dom Sierot. Kiedy wiadomość o likwidacji getta dotarła do placówki, przygotowali dla dzieci przedstawienie na motywach „Poczty” Tagorego – filozoficzną opowieść o chłopcu, który umiera w samotni własnego pokoju i szykuje się na tę śmierć. Tak jakby chcieli ich przygotować do tej ostatniej podróży z Umschlagplatzu.
Chciałabym bardzo, aby dr hab. Piotr Niwiński, autor słów: „Obecnie (muzeum) niesie głównie przesłanie o wyjątkowym nieszczęściu, jakim jest wojna. Pokazuje przede wszystkim jej negatywne aspekty. Nie ma natomiast zbyt wyeksponowanych cech pozytywnych, takich jak patriotyzm, ofiarność, poświęcenie, czy działanie w interesie wyższym niż prywatny" , tak właśnie oceniający wystawę przygotowywaną w Muzeum II Wojny Światowej, odpowiedział mi na pytanie: czy byłby skłonny w imię owych pozytywnych aspektów wojny stanąć kiedyś przed dziećmi i powiedzieć im "jest wojna, szykujmy się na śmierć"?
Czy redaktor Piotr Semka, który recenzując tę samą wystawę, w swych słowach: „Opowiadając o wojnie, nie należy ukrywać potworności, ale akcentuje się też hartowanie charakterów, pomysłowość oporu i solidarność społeczną. A także to, co zawsze fascynowało ludzi - format dowódców, jakość taktyki wojennej i odwagę na polu bitwy" zawiera gotowość do ruszenia gdzieś w okolice pogranicza Syrii i Libanu, po których porusza się na przykład Samar Yazbek, autorka książki „Przeprawa. Moja podróż do pękniętego serca Syrii”? Tam wojna trwa, pole bitwy wciąż rozbrzmiewa hukiem moździerzy, ludność cywilna pochowana w piwnicach próbuje ratować swe życie – być może hartując swe charaktery, wykuwając je niczym stal w ruinach swych domów, w krzyku dzieci pod zawalonymi budynkami, w śmierci głodowej w oblężonych miastach.
Nie ma pozytywnych aspektów wojny. Jest tylko zniszczenie, śmierć, poniżenie i pogarda. Wojna nie jest żadną wartością. Jest tym, czego nie wolno gloryfikować, jest tym, czego trzeba się bać. Cierpienie nie uszlachetnia, odziera z godności, czyni zależnymi, odbiera człowieczeństwo.
Tak cenione przez prawicowych publicystów i historyków wartości typu poświęcenie czy ofiarność – warto krzewić w czasie pokoju, nie potrzeba nam do tego wojennej masakry.
W setną rocznicę wybuchu I Wojny Światowej, w Londynie, wokół Tower, zbudowano instalację zatytułowaną "Morza czerwieni i ziemie skąpane we krwi", zaprojektowaną przez brytyjskiego artystę Paula Cumminsa i scenografa Toma Pipera. Złożona była z 888 tysięcy i 246 sztuk ceramicznych czerwonych maków - po jednym dla każdego poległego w Wielkiej Wojnie brytyjskiego żołnierza. W czasie trwania wystawy codziennie o zmierzchu odczytywane były nazwiska kolejnych, 180 wojskowych poległych w tym konflikcie. Każdy z ceramicznych maków można było potem kupić za 25 funtów. Dochód z ich sprzedaży powędrował na konto sześciu organizacji charytatywnych, wspierających kombatantów i żołnierzy brytyjskich sił zbrojnych.
Wojna to 888246 ludzi, którzy zginęli w samej tylko Wielkiej Brytanii. Chłopaków takich jak nasi synowie, mężowie, ojcowie. To 888246 dramatów. Nic więcej.
Czcijmy pamięć poległych, ale przenigdy nie mówmy, że istnieje jakiś pozytywny aspekt nienawiści.