Wstawała o 4 rano, żeby się pomalować. Makijaż latami był jej obsesją
Amy była żywą lalką Barbie - to jej własne słowa. Od 13 roku życia nie pokazywała się nikomu nieumalowana. Prawdziwą siebie ukrywała nawet przed partnerem. – Nie mogłam przestać – opowiada. 5 lat zajęło jej, by zrozumiała, że jest piękna taka jaka jest.
22.09.2017 14:38
Studentka psychologii wstawała o 4 rano, żeby nałożyć podkład i dokleić sztuczne rzęsy. – Trwało to godzinami. Uzależniłam się. Nie potrafiłam przestać – mówi w rozmowie z "Mirror". Młodej Brytyjce ciągle towarzyszył strach przed zdemaskowaniem. – Miałam z tego powodu zaburzenia snu. Na wszelki wypadek malowałam się jeszcze specjalnym, bardziej wytrzymałym fluidem – dodaje. Tapirowane jasne włosy i mocna opalenizna dopełniały wyglądu Amy, czującej się jak lalka Barbie. Zaczęło się niewinnie, makijażowi "pierwszy raz" zaliczyła u kuzynki. Miała 13 lat. – Pomyślałam wtedy, że wyglądam o wiele lepiej. A że moją jasną cerę pokrywał trądzik, uznałam, że make-up rozwiąże ten problem – wyjaśnia.
Prawda jest taka, że Amy zżerały kompleksy na punkcie twarzy. Wpadła w depresję, a "tapeta" była jej wentylem bezpieczeństwa. Potem dziewczynę dopadła jeszcze anoreksja, w wieku 17 lat drastycznie schudła i miała myśli samobójcze. Gdyby nie interwencja lekarzy, prawdopodobnie by nie żyła. – Nie wiem, skąd mi się to wzięło… Po prostu byłam bardzo nieszczęśliwa w swoim ciele – wspomina. Makijażowa obsesja trwała dalej. Amy przerażało to, jak wygląda bez podkładu. Po rozpoczęciu pracy w lokalnej piekarni, musiała wstawać punkt 4:15 rano. Metamorfoza zajmowała około 2 godziny. Najpierw w ruch szedł korektor, potem jeden fluid, następnie drugi, na to dziewczyna kładła bronzer, podkreślała oczy, później policzki . Ostatni etap obejmował 5-krotne wytuszowanie rzęs i doklejenie tych sztucznych. W wolnym czasie Amy chodziła do solarium.
24-latka psychicznie była jednak wrakiem człowieka, stała na krawędzi. Doszło do próby samobójczej. Dziewczynę należało hospitalizować, kuracja trwała łącznie 8 tygodni. W grudniu 2016 r. nastąpił przełom. – Tak długo się nie malowałam, że przestałam mi zależeć na idealnym wyglądzie – przyznaje. Po opuszczeniu szpitala Amy rozstała się z chłopakiem, dziś rzadziej sięga po podkład. – Zmarnowałam tyle czasu… Zależy mi, by czerpać z życia pełnymi garściami – stwierdza. Patrząc na nią, łatwo odnieść wrażenie, że właśnie tak jest.