Blisko ludzi#Wszechmocne. Kasia Błoch kiedyś tańczyła, dziś szyje torebki

#Wszechmocne. Kasia Błoch kiedyś tańczyła, dziś szyje torebki

Kasia choruje na wrodzoną łamliwość kości. Mimo to dotarła do finału programu "Mam talent" w tańcu na wózku. W rozmowie z WP Kobieta mówi m.in. o podwójnym lockdownie dla niepełnosprawnych, z powodu pandemii i pułapek architektonicznych.

Kasia nie poddaje się chorobie
Kasia nie poddaje się chorobie
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne

09.04.2021 13:45

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

43-letnia Kasia Błoch mieszka w Poznaniu i od urodzenia choruje na wrodzoną łamliwość kości. W swoim życiu doświadczyła 50 złamań, 11 operacji nóg i dziś porusza się na wózku. Fani "Mam talent" doskonale kojarzą ją z 11. edycji programu, w której zajęła 8. miejsce w tańcu towarzyskim na wózku. Pasji poświęciła 17 lat, biorąc udział w mistrzostwach Polski, Europy i w mistrzostwach świata. Jednak niedługo po programie życie Kasi zmieniło się o 180 stopni.

Justyna Sokołowska, WP Kobieta: Kasiu, na koncie masz aż 85 medali zdobytych na turniejach, a jednak porzuciłaś taniec. Dlaczego?

Kasia Błoch: Jeszcze po programie wzięliśmy udział w mistrzostwach świata w Niemczech i po nich skończyliśmy tańczyć. Już nie tańczymy z Markiem od dwóch lat, co wcale nie znaczy, że jeszcze kiedyś do tego nie wrócimy. Z powodu pandemii nie ma żadnych turniejów. Zresztą w Polsce i tak odbywał się tylko jeden turniej w roku, dlatego podróżowaliśmy głównie po świecie. Poza tym z tańca nie dało się wyżyć, bo to mimo wszystko droga pasja. Wyjazdy musieliśmy sami sobie opłacać, czasem wspierali nas sponsorzy. Ostatnio jednak było z tym coraz gorzej. O porzuceniu na jakiś czas tańca zadecydowały też moje zdrowotne problemy.

Brakuje ci turniejów i treningów?

Taniec to była adrenalina, wyjazdy, nie da się tego niczym zastąpić. Bez tańca moje życie stało się po prostu nudne i monotonne, bo praktycznie każdy dzień wygląda tak samo. Nie ma już emocji związanych z pokazami i wyjazdami tanecznymi. Dzięki nim zwiedziliśmy pół świata i jestem za to ogromnie wdzięczna.

Obraz
© Archiwum prywatne

To skoro nie tańczysz, to czym się zajmujesz i jak sobie radzisz?

Dużo się pozmieniało od czasu "Mam talent", dodatkowo pandemia wymusiła na mnie przebranżowienie się. Wcześniej pracowałam jako stylistka paznokci i po 12 latach musiałam zmienić zawód. Moim sposobem na utrzymanie się jest teraz szycie torebek, nerek i książeczek sensorycznych dla dzieci. Walczę więc o ten byt zawodowy. Jest ciężko, szczególnie psychicznie.

Przestawienie się z tańca i stylizacji paznokci na szycie było zapewne dużym wyzwaniem. Jak sobie to wszystko zorganizowałaś?

Justyna, która przez lata szyła moje kreacje taneczne, pomogła mi się przebranżowić. Nauczyła mnie podstaw szycia, pokazała, jak zrobić wykrój torebki, jak się w ogóle za to zabrać. Gdyby nie ona, nie byłabym w stanie znaleźć kolejnego sposobu na siebie i na dalszą egzystencję. Nie pracuję w domu, tylko wynajmuję niewielki lokal w Poznaniu, bo chcę mieć kontakt z ludźmi.

Daje mi to motywację, by w ogóle wstać rano i wyjść z domu. Staram się ze wszystkich sił to miejsce utrzymać. Jestem osobą, która nie wyobraża sobie życia bez pracy. Byłabym bardzo nieszczęśliwa, gdybym musiała zamknąć się w domu i pracować zdalnie. Wdzięczna jestem losowi, że mogę szyć i nadal tworzyć.

Obraz
© Archiwum prywatne

Twoje piękne prace można obejrzeć na Instagramie czy na profilu na Facebooku Kreatywne Atelier by Kasia Błoch. Szycie torebek czy książeczek sensorycznych wydaje się dobrym pomysłem…

Każda mama może dać pomysł na to, co w tej książeczce może się znaleźć w zależności od wieku dziecka. Dbam o bezpieczeństwo zabawy, te drobne, szeleszczące, miękkie, kolorowe elementy mocuję na sznurku, żeby np. półroczny maluch nie wziął tego do buzi i nie połknął. Ręcznie robione książeczki sensoryczne nie są jednak zbyt popularne w Polsce, więc nie jest łatwo zdobyć na nie zamówienia. Spędza mi to sen z powiek. Zdaję sobie sprawę też z tego, że torebka to nie jest towar pierwszej potrzeby i jest ją trudno sprzedać. Na chwilę obecną jednak nie mam innego pomysłu na siebie i na życie.

Odnoszę wrażenie, że osoby poruszające się na wózku mają swego rodzaju podwójny lockdown, nie tylko z powodu pandemii. Zgadzasz się z tym?

Mówi się o zamkniętych hotelach, restauracjach, kinach… Tymczasem dużo miejsc było zamkniętych dla niepełnosprawnych już przed pandemią. Pod tym względem jest jeszcze przepaść pomiędzy Polską a tym co jest w Japonii czy w innych wysoko rozwiniętych krajach. Tam nie ma najmniejszego problemu, żeby wyjść z domu i gdziekolwiek się dostać, wszystkie miejsca są dostosowane dla osób poruszających się na wózkach.

Co cię tam najmilej zaskoczyło?

W Japonii było dla mnie ogromnym zaskoczeniem, że jest osoba pomagająca wejść do metra, która rozkłada platformę pomiędzy peronem a pociągiem. Bez proszenia się o pomoc, bez rozglądania się, bez szukania jej, natychmiast się pojawia, wszystko odbywa się sprawnie i nie ma w tym żenady. W Polsce natomiast taka podróż jest ogromnym przedsięwzięciem, trzeba ją logistycznie zaplanować, łącznie z asystą. Nie można spontanicznie wyruszyć w podróż, jeśli jesteś osobą przemieszczającą na wózku. Nie mogę mieć takiego kaprysu, żeby tu i teraz wsiąść do pociągu i pojechać do Krakowa. Nie mogę za bardzo liczyć na to, że w ciągu 24 godzin będzie na dworcu zorganizowana dla mnie techniczna pomoc na dworcu.

To, co mnie osobiście razi, to strome podjazdy dla wózków…

Jak podchodzę i widzę taką "skocznię Małysza", wybudowaną bez wyobraźni, to rezygnuję. Zwłaszcza osoby, które tak jak ja, poruszają się na wózku manualnym, a nie elektrycznym, mają ogromny kłopot. Często zdarza się też, że przed podjazdem są schodki, ani wózek, ani walizki się nie mieszczą. Tymczasem obok jest znaczek sugerujący o przystosowaniu dla osoby niepełnosprawnej… To jest jakiś absurd.

A co z innymi miejscami typu baseny, siłownie?

W takich miejscach szatnie, toalety czy przebieralnie dla osób niepełnosprawnych są nagminnie wykorzystywane jako schowek na szczotki dla pań sprzątających i pomieszczenia gospodarcze. To nie zachęca do bywania w takich miejscach. Wychodzą pewnie z założenia, że niepełnosprawny i tak nie przyjdzie, bo najczęściej siedzi w domu. W galeriach wciąż zdarza się też szukanie klucza do toalety dla niepełnosprawnych.

W sklepie spożywczym nie ma jak się przecisnąć przez te bramki z wózkami sklepowymi przy wejściu. Mój wózek się tam nie mieści, więc objeżdżam cały sklep dookoła i wchodzę… wyjściem. Miewam w związku z tym niekiedy przeprawy z ochroniarzami, którzy nie chcą mnie wpuścić. Już nie wspomnę o małych, osiedlowych sklepikach, gdzie wózek inwalidzki czy dziecięcy, nie mieści się między półkami, bo jest za wąsko.

Dostanie się do urzędów też nie zawsze jest łatwe…

Do tej pory jeszcze trafiam na budynki poczty, gdzie jest przyczepiony wielki znak dostosowania miejsca dla niepełnosprawnych, a do tej poczty są np. dwa schody. Żeby wejść, muszę nacisnąć dzwonek przy drzwiach i czekać w deszczu czy śniegu, żeby ktoś przyszedł i mi pomógł wejść. Tymczasem w środku jest jedna pani obsługująca kolejkę. Fajnie, że w środku okienko jest nisko, ale zanim się wejdzie na tę pocztę, to można się trochę zdenerwować.

Domyślam się, że masz taką swoją mapę czarnych punktów w mieście stworzoną ze względu na utrudnienia dla wózków?

Tak. Największym koszmarem architektonicznym w Poznaniu jest dla mnie Stary Rynek. Są tu kocie łby, które wybitnie nie służą małym kółkom w wózku. Staram się bywać tam jak najrzadziej, bo jest to po prostu wyprawa przez mękę. We Wrocławiu jakoś problem kostki rozwiązano, położono ją w taki sposób, że można się po niej poruszać wózkiem. Tymczasem dla osoby niepełnosprawnej Poznań dostarczy mnóstwo doznań, niestety niezbyt pozytywnych.

Trudno, żebyś nie zwracała uwagi na tego rodzaju nierówności ze względu na wrodzoną łamliwość kości.

Jak tylko to małe kółeczko w wózku wejdzie w jakąś nierówność, to grozi to wywrotką do przodu, a w moim przypadku może skończyć się kolejnym złamaniem. Wcześniej łamałam się samoistnie. Wystarczyła kołdra, żeby kilka razy połamać nogi i to nie dlatego, że była ciężka. Noga mi się w tę kołdrę zaplątała i taki był efekt…

Albo też wystraszenie się burzy i pioruna w nocy spowodowało spięcie nogi, co też skończyło się złamaniem. To wszystko się działo jakby niezależnie ode mnie. Sytuacja poprawiła się trochę po osiągnięciu dojrzałości. Mam za sobą 50 złamań, przez co nogi są krótsze i zdeformowane, ale w tej chwili jest lepiej, bo nie są aż takie kruche. Jednak lęk w głowie pozostał.

… i cały czas masz z tyłu głowy myśl, że musisz na siebie uważać. Kasiu, dziękuję za rozmowę.

Komentarze (63)