"Wybrałaś szatana, teraz musisz z tym żyć" Jak ksiądz daje matce rozgrzeszenie
"Podchodzę do konfesjonału, proszę o rozmowę na osobności. Po co, pyta ksiądz. Tłumaczę, że to ważne. Proszę zaczekać, mówi on. Czekam godzinę, dwie. Księdza nie ma, zapomniał. Kolejne podejście. Ksiądz mruczy: "Mężowi wybacz, z pokorą wszystko znoś." Jak katoliczka z aborcji się spowiadała.
22.11.2016 | aktual.: 23.11.2016 10:57
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Papież Franciszek przedłuża swoją decyzję dotyczącą rozgrzeszania aborcji. Upoważnia wszystkich kapłanów do jej rozgrzeszenia. Maciej Gajek z Newsweeka napisał: zrobił coś, co wielu świętszym od papieża nie mieści się w głowie. Wykazał się miłosierdziem i to samo nakazał innym.
- Czy ja mogłabym to dostać na piśmie? – pyta Edyta. Ma 39 lat, dwoje dzieci. Jest katoliczką. Jednak trzy lata temu usunęła ciążę. O sobie mówi: Nie jestem kobietą, która protestuje na ulicach z transparentem mniej lub bardziej wulgarnym: „moja macica, odczepcie się”. Kiedyś uważałam, że nigdy nie usunęłabym ciąży. Dziś mówię: wiemy o sobie tyle, na ile nas sprawdzono. Chętnie poszłabym do jednego i drugiego księdza, i powiedziała im: uczcie się od Papieża Franciszka, bo to co robicie to wstyd. Bo to właśnie przez takich jak Wy coraz więcej ludzi odchodzi z kościoła. Mieszkam w dużym mieście, zarabiam 3 tysiące netto. „Tak mało?! Jesteś nieodpowiedzialna, powinnaś być samodzielna” usłyszałam jakiś czas temu od młodszej koleżanki. Ona ma lat 25, zarabia 6 tysięcy. A ja się po prostu cieszę, że mam pracę. W mojej branży nie jest lekko, a ja wiele lat poświęciłam dzieciom. Mąż zarabiał, moja pensja starczała na minimum. Przez większość naszego małżeństwa taki układ nam pasował. Dzieci podrosły, w moim związku zaczęło się psuć. Mój mąż prowadzi niedużą firmę, nieraz przeżywaliśmy kryzysy. Również finansowe. Zawsze wychodziłam z założenia: najważniejsze, że mamy siebie. Rrodzice są szczęśliwym małżeństwem już od ponad 40 lat. Też przeżyli niejedno. Ale mojemu mężowi stabilizacja wychodziła gorzej. Flirty, jeden poważniejszy romans, alkohol. W ciągu dwóch lat staliśmy się dwojgiem obcych sobie ludzi. Walczyłam o ten związek, głównie dla dzieci. Wiele wybaczałam, pewnie jak tysiące innych kobiet. Nigdy nie czułam się jednak ofiarą, jestem na tyle silna, by wiedzieć, że to był mój wybór. A przynajmniej wtedy tak myślałam. W wielu awanturach mąż wyrzucał mi, że nic nie robię. Groził odejściem, wyśmiewał, obrażał. Nie miałam gdzie odejść. Dzięki pomocy koleżanki dostałam pracę. Przez sekundę w moim małżeństwie zaczęło być lepiej. Podczas z takich jednych „nocnych” pogodzeń zaszłam w ciążę. Szok, niedowierzanie, strach. Nie dlatego, że nie chciałam tego dziecka, ale dlatego, że mąż go nie chciał. Może powinnam być twardsza, spakować się, powiedzieć mu: „nie obchodzi mnie co myślisz ty”. Właśnie wtedy ostatecznie zrozumiałam, że to koniec naszego małżeństwa. Nie życzę nikomu tych dni, gdy wiesz, że ktoś z kimś jesteś już cię nie kocha, nie chce mieć dziecka, obarcza cię odpowiedzialnością za brak zabezpieczenia. To mąż załatwił lekarza, zawiózł mnie na zabieg, zapłacił za niego.
Po tej sytuacji wyprowadziłam się z dziećmi do siostry, przez kilka tygodni nie wychodziłam z domu. Wpadłam w depresję. Nie było mnie stać na psychologa, żałowałam zresztą tych pieniędzy na siebie, siostra mieszkała obok parafii. Pomyślałam, że potrzebuje rozmowy z mądrym księdzem. Nie oczekiwałam rozgrzeszenia, ale wysłuchania już tak.
Podejście pierwsze.
Podchodzę do konfesjonału, proszę o rozmowę na osobności. „Po co?” pyta ksiądz. Tłumaczę, że to dla mnie ważne. „Dobrze, proszę zaczekać, po mszy”. Czekam więc prawie godzinę, ale po mszy ksiądz znika. Dla pewności czekam jeszcze trzydzieści minut. Może wróci? W końcu się umówił, mówiłam, że bardzo potrzebuje. Nie, nie wraca.
Zobacz też:
Drugie podejście.
Inny dzień, inny ksiądz. Znów w konfesjonale. Mówię wprost: proszę księdza, usunęłam ciążę, nie mogę sobie z tym poradzić. Cisza. W końcu: "to grzech śmiertelny, nie do wybaczenia. Wybrałaś szatana, nie Boga. Czy wiesz co dzieciom swoim zrobiłaś". Nie pyta jak to się stało, czy żałuje, co na to partner. Mówi: nie mogę ci dać rozgrzeszenia, musisz z tym żyć. To twój krzyż. Tak, wiem, że muszę z tym żyć. Ale chciałam porozmawiać.
Trzecie podejście.
Ksiądz krzyczy na mnie. Moja historia jest pretekstem do wylania żółci na cały świat lewicowej hołoty, która namieszała mi w głowie. „Nie chciałam usunąć ciąży, to wszystko to…” próbuje mu przerwać. Ale jego nie interesuje co mam do powiedzenia. Mówi, mówi, mówi.
Czwarte podejście.
Ksiądz jest szorstki, ale widać, że stara się mnie zrozumieć. Opowiada mi historie innych kobiet. Wydźwięk jednak jest jeden. Muszę z tym żyć, to nie mężczyzna ponosi odpowiedzialność, nawet nie współodpowiedzialność. On ma prawo nie chcieć, a ja muszę o dziecko walczyć. Moim obowiązkiem jest też walka o małżeństwo i zgoda na zdrady. „Czasem lepiej oczy zamknąć, by rodzina mogła dalej trwać”. XXI wiek. A duchowny mówi mi tylko o obowiązkach żony i roli cierpiętnicy. Jego zdaniem nie mam już szansy na nowe życie. Mam szansę tylko na to, by godnie odejść w stronę starości.
*No i podejście piąte. *
Ostatnie. Klasztor Dominikanów na warszawskiej Starówce. Jedyne miejsce gdzie ktoś poświęcił mi czas i mnie wysłuchaj, spytał czy potrzebuje psychologa, rozmowy z inną kobietą. Kto mnie nie oceniał tylko ze mną porozmawiał. Trzy godziny. Poczułam jak kamień spada mi z serca.
Tylko pytam się. Dlaczego jedna osoba mi pomogła? Dlaczego miałam poczucie, że spotykani przeze mnie księża mają w sobie zero miłosierdzia? Zero empatii, czasu i uwagi. Zabójczyni, wariatka, ofiara, balast, który trzeba szybko z siebie zepchnąć, bo czekają ważne sprawy. Ja do kościoła pewnie już nigdy nie pójdę, ale przecież kobiet takich jak ja jest tysiące. Nie tylko tych co usunęły ciążę, ale tych, które chcą odejść od mężów, walczą o swoją niezależność. Czy jeśli są katoliczkami nie mogą dostać wsparcia od duchowych? Nie mogą zostać wysłuchane. Dlaczego?
Dzwonię do księdza Pawła Gużyńskiego, dominikanina. - Jeśli zdarzyło się tak, że ksiądz źle potraktował kobietę, która przyszła rozmawiać o swojej aborcji to ja tego nie rozumiem. Nawet papież Franciszek powiedział kiedyś: Zdaję sobie sprawę, że bardzo wiele kobiet na świecie jest w tragicznej sytuacji i że wielki wpływ na to, że kobiety dokonują aborcji ma to, że żyją w skrajnej biedzie, w związkach przemocowych. Mądry spowiednik wie, jak wiele czynników składa się na to, że człowiek podejmuje taką, a nie inną decyzję. I ma świadomość jak to są skomplikowane rzeczy. Można nie rozumieć grzechu, ale nie człowieka. Spowiedź nie jest po to, żeby kogoś ukarać tylko pomóc się podnieść. A rolą spowiednika jest wsparcie. Mam kilka osób, które przychodzą do mnie nie po to, żeby się wyspowiadać, ale pomodlić się ze mną. Dużo kobiet ciążę usunęło, wiele jeszcze usunie. Naiwnością jest myśleć, że ostre prawo to zmieni. Mnie irytuje, że inwestuje się w działanie administracyjno- prawne, a nie we wspieranie kobiet, które są już po aborcji albo wciąż się wahają. Przykre, że każdy duchowny nie wymaga od siebie tego, co kiedyś wymagano od mnichów.
Głębokiej pokory, uświadomienia sobie i przeżycia własnej grzeszności. Jeżeli osoba duchowa przeżyje swoją własną grzeszność, nie będzie tak łatwo oceniała innych, nie będzie podnosić na nikogo ręki.