Z notatnika muzykoholika
Półki uginające się pod ciężarem biograficznych książek i piętrzące się wieże muzycznych albumów. Dokumentalne filmy, koncerty na DVD, kolekcjonerskie wydania płyt, a na ścianie domowy ołtarzyk z kolorowych plakatów z Davidem Bowie. Jeszcze kilka lat takich wybryków, a w miarę przestronny pokój bardziej będzie przypomniał zaplecze sklepu z dewocjonaliami niż miejsce zamieszkania.
W życiu miewa się wiele zauroczeń i fascynacji – jedne przechodzą jak katar, inne są jak nieuleczalna choroba, która w moim przypadku objawia się właśnie obsesyjnym kolekcjonowaniem muzycznych trofeów i regularnym nuceniem większości tekstów ulubionych piosenek . Na nic zdały się zapewnienia, że w pewnym wieku z tego się wyrasta.
Seria niekontrolowanych bodźców atakuje z każdej strony. Raz jest to natręctwo ruchowe objawiające się tupaniem w sytuacjach do tego nieprzeznaczonych. Np. na pokazach mody. A bywa tak często, że muzyczny podkład staje się bardziej absorbujący od prezentowanej na wybiegu kolekcji. Wówczas nikt z siedzących obok sąsiadów nie wie, czy nogi same rwą się do tańca czy do ucieczki. Bywa i tak, że zwykły spacer po mieście ze słuchawkami na uszach niespodziewanie zamienia się w scenografię teledysku - nie daj Boże "Bitter Sweet Symphony" zespołu The Verve.
Wynikające z muzycznych fascynacji modowe eksperymenty na szczęście mam już za sobą. Poprute swetry z niemalże ciągnącą się po chodniku włóczką i szerokie kliny przy nogawkach spodni z czasów późnej podstawówki to jeszcze przedsmak późniejszych pomysłów – tiulowej spódniczki w złote gwiazdki w zestawie z kobaltowymi rajstopami, cętkowanej koszuli w nieodłącznym towarzystwie brokatowo-różowego parcianego paska. Nie wspominając już o gorsetach, pierścieniach-zbrojach i rękawiczkach z siatki. Kontrowersyjne estetycznie i najdziwniej połączone zestawy miały być dowodem wielkiej wyobraźni i charyzmy autora. Im więcej podejrzliwych spojrzeń i negatywnych komentarzy, tym większe przekonanie, że pomysł jest trafiony. Na nic zdały się opinie bliskich, że sporna stylistyka w większości przypadków niekoniecznie sprzyja urodzie.
Brawurowym krokiem po chodnikach chodziło jednak znacznie więcej kosmitów. Przypadkowe spotkania kończyły się oczywiście wymianą spojrzeń pełnych aprobaty. W czasach szkoły podstawowej i liceum królowały naszywki rockowych zespołów na wojskowej „kostce” i sprane T-shirty z wizerunkiem ulubionego zespołu. W czasach studenckich – trudna do zdefiniowania „awangarda”, którą niegdyś nosiło się z dumą, a która dziś wywołuje jedynie szok estetyczny.
Modowe zdobycze z przeszłości od dawna proszą się o recykling. Sentymentalna natura wzięła jednak górę, więc część z nich do tej pory spoczywa na dnie szafy. Z głośników leci jednak wciąż ta sama muzyka – od największych staroci z epoki grunge’u dyktowanej przez Hole, Alice in Chains i Nirvanę po fascynacje czasów studenckich – Kate Bush, Iggy’ego Popa, PJ Harvey i absolutnego triumfatora tej muzycznej listy - Davida Bowie.