Zamiast limuzyny i drinków – sauna i krzyczenie imion byłych
Biczowanie gałązkami brzozy, serenada pod oknem i udawana rozpacz – to tylko niektóre z tradycji ślubnych, funkcjonujących w Europie. Z okazji wejścia w najgorętszy okres sezonu ślubnego podglądamy, jak robią to inni.
29.05.2019 | aktual.: 31.07.2019 13:54
Jak świat długi i szeroki, ludzie się pobierają. I choć zaślubiny w Europie i okolicach coraz bardziej się do siebie upodabniają, niektóre lokalne tradycje są wciąż kultywowane. Czy "gorzko, gorzko" i kacowe poprawiny utrzymają się dłużej niż turecka "noc henny", fińska "kryjówka na wódkę" czy włoskie cukierki z migdałów? Trudno powiedzieć, bo akurat wesela są działką zmieniającą się ostatnio w przyspieszonym tempie, bazując coraz mniej na tradycji, a coraz bardziej na "trendach ślubnych".
Łoś i kryptopijaństwo
W Finlandii tradycyjny wieczór panieński odbywa się w saunie. Przyszła panna młoda jest smagana przez koleżanki brzozowymi gałązkami, ale na szczęście jest w koszulce swojego narzeczonego, więc posiadaczki sukien ślubnych z odkrytymi plecami nie muszą się martwić. Następnie kobieta musi obiec budynek, w którym jest sauna, wykrzykując jednocześnie imiona swoich byłych. Oczywiście ma to sprawić, że zapomni o nich na zawsze. Potem przyszłe druhny myją jej włosy przy pomocy jajka, co ma zapewnić płodność. Mimo że te obrzędy mogą z naszej perspektywy odrobinę trącić myszką, w Finlandii są całkiem popularne, może ze względu na miłość Finów do sauny, wyssaną z mlekiem matki.
Na stole fińskich nowożeńców głównym daniem nie będzie schabowy czy polędwiczki w kurkach, ale raczej tamtejsza dziczyzna – łosie i renifery. Nie brakuje też ryb, na polskich weselach pojawiających się sporadycznie.
Przyjęcie rzecz jasna się odbywa, a wódka się leje, ale przeważnie raczej ciurkiem niż strumieniami. Zabawa do rana i poprawiny to rzadkość. Zabawną tradycją jest też "udawana" kryjówka na butelkę z wódką, do której przychodzą zazwyczaj sami mężczyźni. To pamiątka po prohibicji z lat 30.
Finowie mają szereg tradycji weselnych analogicznych, choć innych, od naszych oczepin. Panna młoda zamiast rzucać bukietem łapanym przez niezamężne kobiety, ciska w kawalerów podwiązką. Podczas wspólnego krojenia tortu para młoda tupie w momencie, w którym pierwszy kawałek dotyka talerzyka. Osoba, która zrobi to pierwsza, ma rzekomo rządzić w małżeństwie.
W kraju reniferów moda na karaciaste pierścionki zaręczynowe walczy z tradycją, zgodnie z którą obrączkę wkłada na palec jedynie panna młoda, zaś pan młody dostaje z powrotem obrączkę zaręczynową. Trudno się dziwić, że wiele Finek zrywa z tym zwyczajem. Koniec końców fajniej mieć dwa pierścionki niż jeden, czyż nie?
Serenada i migdały
Pierścionka zaręczynowego nie widziało na oczy też sporo Włoszek. Na Półwyspie Apenińskim nie jest to tradycja upowszechniona tak bardzo, jak w Polsce. Włochy są jednym z najczęściej wybieranych przez Polaków kierunków na zagraniczny ślub. I choć sama ceremonia przypomina tę w Polsce, wesele różni się znacząco. Przede wszystkim charakterem imprezy. Pierwsze skrzypce gra jedzenie. Czasem do tego stopnia, że goście z parą młodą na czele ani myślą tańczyć.
Alkohol leje się strumieniami jak w Polsce, ale jest to raczej wino niż wódka. Śluby odbywają się przeważnie wcześniej niż w Polsce, bywa, że samo przyjęcie jest rozdzielone od biesiadowania w restauracji i część gości nie dostaje zaproszenia na obiad lub na imprezę.
Słynne włoskie serenady są wciąż popularne, zwłaszcza na bardziej tradycyjnym południu. Dzień przed ślubem pan młody przychodzi pod okno ukochanej i śpiewa wybraną piosenkę (choć bywa też, że po prostu wygłupia się do nagrania z playbacku), a następnie rodziny pary spotykają się na kolacji.
Zwyczaj dawania gościom prezentów na pożegnanie jest we Włoszech o wiele starszy niż w Polsce. Zgodnie z tradycją są to cukierki z migdałem w środku zapakowane do małego materiałowego woreczka. Po wyjściu z kościoła pary są obsypywane ryżem, a zdarza się, że wypuszczają w niebo parę białych gołębi, ale trudno powiedzieć, żeby były to jedynie włoskie zwyczaje.
Noc henny
Ślub turecki wyróżnia się na tle Europy jak mało który. Koniec końców nie do końca europejska jest i cała Turcja. Niemal równie istotna, co sam ślub, jest tzw. noc henny – odpowiednik naszego panieńskiego. Tradycyjnie obchodzono ją rozdzielając obie płci, dziś nie jest to już aż tak gorliwie przestrzegane.
Przyszła panna młoda w bogato zdobionym stroju i otoczona kobietami z rodziny i koleżankami, zaciska pięści na krążku henny, który zostawia na wnętrzach jej dłoni plamy. To symboliczne rozdzielenie z domem rodzinnym. Najczęściej ma też głowę zakrytą czerwoną chustą i musi udawać, że płacze (lub po prostu płakać – do wyboru, do koloru), żeby nie sprawić przykrości matce.
Potem teściowa ofiarowuje jej coś ze złota. Taki prezent ma ją jednocześnie przekupić i pocieszyć, a zabawa może wreszcie zacząć się na dobre. Zgodnie z tradycją strój przyszłej panny młodej podczas nocy henny jest czerwony – tak samo jak pas, którym przepasuje się następnie suknię ślubną. W dzisiejszych czasach zazwyczaj klasyczną białą "księżniczkę" – szeroka spódnica i gorset.
Czerwony to w ogóle turecki kolor ślubny symbolizujący, jakżeby inaczej, miłość. Jeśli panna młoda jest nowoczesna i nie chce czerwonej przepaski na sukni, i tak ją przygotowuje, ponieważ to do niej goście przypinają prezenty. W tym przypadku – złote monety na czerwonych wstążkach. Występują w różnych rozmiarach, a raczej – ciężarach i z łatwością można je później spieniężyć. Odwrotnie niż we Włoszech, ciężar gatunkowy udanego wesela koncentruje się nie tyle na jedzeniu, ile na tańcu. Najobfitszym posiłkiem jest zazwyczaj tort.
Co ciekawe, sam ślub jest udzielany w urzędach (ślub religijny nie ma mocy prawnej) i jest traktowany jako czysta formalność, w pewnym oderwaniu od reszty uroczystości.
Żyjemy w czasach, w których śluby i wesela nie wyglądają już tak samo i różni je coś więcej niż zasobność portfela rodziców państwa młodych, odbijającą się przede wszystkim w liczbie gości. Są wesela wegańskie, śluby humanistyczne, wystawne bankiety i skromne ceremonijki.
W tym wszystkim oprócz charakteru państwa młodych odbijają się coraz mocniej trendy. I choć "moda przemija, styl pozostaje", jeśli odetniemy się grubą krechą od wszystkich narodowych tradycji, może się okazać, że nasze wnuki o witaniu chlebem i solą będą mogły co najwyżej przeczytać w książkach. Byłoby trochę szkoda.
Przeczytaj także:
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl