#zamiastkwiatka. Robert Szulc o wspieraniu Joanny Górskiej. "Dusiłem w sobie większość emocji"
– Wszystko kumulowało się we mnie. Gdy już naprawdę było źle, wychodziłem na długi spacer i rzucałem kur...i – przyznaje Robert Szulc, narzeczony Joanny Górskiej. Podróżnik był dla niej opoką w trakcie ciężkiej choroby.
#zamiastkwiatka. Czytaj więcej o naszej akcji tutaj.
Niecałe trzy lata temu Joanna Górska wyznała publicznie, że walczy z rakiem piersi. Wiadomość wstrząsnęła internautami, którzy nie tylko trzymali za nią kciuki, ale również dziękowali, że podjęła się mówienia głośno na tak ważny, ale i trudny temat. Przez cały czas u boku dziennikarki był partner Robert Szulc. Wsparcie, którego udzielił swojej ukochanej kobiecie, zasługuje na podziw i powinno być drogowskazem dla każdego, kto przeżywa podobny dramat.
Klaudia Stabach, WP Kobieta: Pamiętasz dzień, w którym twoja partnerka dowiedziała się o nowotworze?
Robert Szulc, podróżnik, narzeczony Joanny Górskiej: Chciałbym wyprzeć to wspomnienie z głowy, ale nie da się. Jest zbyt bolesne. Zaczęło się od tego, że podczas naszych wakacji Joanna wyczuła guzek na prawej piersi. Ustaliliśmy, że po powrocie pójdzie do lekarza i to sprawdzi. W momencie, gdy dostała wyniki, ja byłem w pracy. Napisała do mnie SMS-a z prośbą, abym skontaktował się z profesorem onkologiem i umówił pilną wizytę. Dzwoniłem do niej, już nie reagowała. Wsiadłem do auta i pojechałem do niej, łamiąc wszelkie możliwe przepisy. Po wejściu do domu powiedziała mi, że ma nowotwór. To była trudna chwila. Siedzieliśmy przytuleni i płakaliśmy.
Ogarnęła was rozpacz?
Chwilowe załamanie. Nie dopuściłem do tego, aby trwało to w nieskończoność. Jestem typem fightera, dlatego momentalnie zacząłem układać w głowie, co z tym zrobić. Gdy pojawia się ciężka choroba, to trzeba mieć silną głowę, aby móc zaplanować każdy krok i konsekwentnie iść do celu. Asia na początku nie myślała trzeźwo, była niczym w malignie, dlatego ja wziąłem na siebie wszystkie kwestie organizacyjne. Działałem, od zadania do zadania.
Podobno chodziłeś z notesem do lekarza i robiłeś notatki.
Skrupulatnie zapisywałem każdą ważną informację, wszystkie wytyczne w kwestii badań, gdzie się udać, z kim skonsultować. Miałem listę pytań spisanych jeszcze przed wizytą lekarską, tak, aby o niczym nie zapomnieć. Towarzyszyłem Asi na każdym etapie. Woziłem na badania, na chemie. Miała w sumie szesnaście wlewów, mnie nie było przy niej tylko na dwóch.
To wszystko było dla ciebie nowością?
Tak, wcześniej nikt z mojej rodziny czy bliskich znajomych nie chorował na raka. Ponadto w szkole nie uczą nas, jak zachowywać się w takich sytuacjach. Nie ma instrukcji obsługi chorującego. Zostałem rzucony na głęboką wodę.
Początki pewnie były najtrudniejsze?
Zanim Joasia poszła na pierwszą czerwoną chemię, lekarz opowiedział nam o tym, jak ona przebiega i jakie są możliwe skutki uboczne. Mówił, że tuż po zakończeniu pacjent może być bardzo pobudzony, a zmęczenie dopada później. I tak było.
Po wlewie poszliśmy do restauracji zjeść obiad, wybraliśmy taką w naszym bloku, aby móc szybko wrócić do domu. Pod koniec posiłku Asia zaczęła momentalnie słabnąć. Poprosiłem Kacpra (przyp. red. – syn Joanny Górskiej z pierwszego małżeństwa), aby poszedł z mamą na górę, a ja chciałem uregulować rachunek. Jednak on był za bardzo przerażony. Zresztą ja też byłem. Wziąłem więc moją Joasię pod ramię i doszliśmy jakoś do domu. Pomogłem jej się rozebrać i położyłem ją na kanapie. Zasnęła na kilkanaście godzin.
Byłeś wtedy przy niej cały czas?
Tak, a gdy się obudziła i nie miała już sił, żeby pójść do toalety, płakała, że nie czuje nóg, że głowa jej za chwilę wybuchnie, wziąłem ją na ręce i zaniosłem. Widok ukochanej osoby w takim stanie jest bardzo bolesny. Musiałem odwrócić głowę, żeby nie widziała moich łez.
Często płakałeś?
Zdarzało się, ale to był zawsze bezgłośny płacz. Nie pozwalałem sobie na łzy przy niej, bo wiem, że to mogłoby ją jeszcze bardziej podłamać. Zakładałem "maskę", aby się o mnie nie martwiła.
Czy wtedy przychodziły czarne myśli? Wizje, że Joanna nie wyzdrowieje?
W ten sposób nigdy nie myślałem. Postawiłem sobie za cel jej zdrowie i biegłem do mety niczym koń na wyścigach.
Dało się to pogodzić z pracą? Jesteś podróżnikiem, więc często nie ma cię w Polsce.
Przemodelowałem całkowicie swoje życie. Przełożyłem wszystko, co było możliwe. Odwołałem większość wyjazdów. Dla osoby, którą się kocha, takie decyzje podejmuje się bez chwili wahania. Musiałem skupić się na zapewnieniu Asi tzw. komfortu chorowania. Nie lubię tego określenia, ale to ważne, żeby druga osoba nie musiała myśleć o konieczności robienia prania czy pójścia do apteki.
Jakim byleś opiekunem? Łagodnym czy stanowczym?
Musiałem pilnować, żeby brała leki, jadła czy wysypiała się. Tutaj nie było pola do dyskusji. Wymagałem od niej i byłem przy tym bezkompromisowy, ale jednocześnie potrafiłem w niedzielę o 22, jechać na drugi koniec miasta do restauracji po jedzenie, bo akurat miała ochotę na nudle. Asia często miała symptomy charakterystyczne dla kobiety w ciąży, a ja je po prostu spełniałem. Czasem było to nawet zabawne, jednak ważne było to, że w ogóle je.
Oprócz zachcianek była bardzo wyczulona na zapachy i męczyły ją mdłości. Przez kilka dni po wlewie właściwie w domu nie było żadnego gotowania. Prosiłem znajomych, którzy chcieli ją odwiedzić, aby nie używali perfum. Ja sam również tego przestrzegałem. Przed ważnym biznesowym spotkaniem spryskiwałem szyję dopiero w garażu, gdy wsiadłem do samochodu, a po powrocie do domu od razu myłem się, żeby nie było zapachu.
W trakcie leczenia wielu pacjentów ma duże wahania nastrojów. Czy przez to też przeszliście?
Oj tak i to było dla mnie ogromnym wyzwaniem. Myślę, że dla każdego mężczyzny to trudna sytuacja, gdy partnerka nie dosyć, że jest chora, to jeszcze raz jest w euforii, a po chwili w stanie prawie depresyjnym. Musiałem być zawsze cierpliwy i dawać wsparcie niezależnie od jej nastroju.
Nie zawsze wychodziło, zdarzyło mi się uderzyć pięścią w blat i powiedzieć: "zamknij się!". Teraz to pewnie brzmi przerażająco, ale wiem, że czasem musiałem nią "potrząsnąć", sprowadzić na właściwą drogę, np. gdy naczytała się wpisów na forach internetowych, przywiązywała się do statystyk i zaczynała panikować, że umrze tak, jak wiele jej koleżanek ze szpitala.
Czy był ktoś, kto udzielił tobie wsparcia?
Nie bardzo. Ludzie przywiązują wagę do chorego, to chory jest w centrum, na nim koncentrują się bliscy i znajomi, a o tej osobie, która jest z chorym na co dzień, się jakby zapomina. Nie mogę powiedzieć, że chodziłem załamany, bo tak nie było. Jednak gdy przychodził kryzys, to chciałem wygadać się, móc zrzucić z siebie trochę tego ciężaru.
Znajomi nie chcieli wysłuchać?
Wychodzili z założenia, że kto jak kto, ale ja zawsze dawałem i dam sobie radę ze wszystkim. Mówili: "kto jak nie ty". Jest w tym trochę prawdy, bo umiem dostarczyć sobie tzw. autowsparcie. Nauczyłem się tego, chodząc po górach. Jednak zderzenie się z nowotworem u ukochanej osoby to niezwykle trudne doświadczenie. Dziś, z perspektywy czasu, myślę, że potrzebowałem pomocy psychoonkologa. Wtedy o tym nie pomyślałem.
Jakie to miało skutki?
Dusiłem w sobie większość emocji. To wszystko kumulowało się we mnie. Gdy już naprawdę było źle, wychodziłem na długi spacer i rzucałem kur...i, wcześniej upewniając się, że nikt mnie nie widzi. Pod tym względem mężczyźni są w gorszym położeniu. Kobiety nie dosyć, że potrafią uzewnętrzniać swoje emocje, to jeszcze dostają wsparcie od innych kobiet, które robią to w naturalny, instynktowny dla nich sposób. Facet rzadko pyta drugiego faceta o to, jak się czuje. Gdy Asia przyznała się publicznie do swojej choroby, dostałem wiele wiadomości od obcych mężczyzn, którzy znaleźli się w sytuacji podobnej do mojej.
Pisali, aby dodać ci otuchy?
Raczej szukali pomocy. Dopytywali, jak mogą pomóc swoim partnerkom oraz, jak samemu się odnaleźć. Nie oszukujmy się, oprócz wspierania i zorganizowania nowej codzienności jest wiele innych trudnych kwestii z punktu widzenia mężczyzny, jak np. brak seksu czy zmiana wyglądu partnerki.
Zespół socjologów z Iowa State University przeprowadził badania, z których wynika, że gdy pojawia się ciężka choroba u żony, to prawdopodobieństwo rozwodu wzrasta o sześć procent. Z kolei fakt, że mąż choruje, w żaden sposób nie zwiększa ryzyka rozpadu związku.
To bardzo możliwe, bo my faceci gorzej znosimy fakt, że nasza partnerka jest zupełnie inną kobietą od tej, w której się zakochaliśmy, że nie ma tej energii. Że jest nerwowa i rozgoryczona, bez entuzjazmu, że wygląda inaczej, no i że od dłuższego czasu nie dotykamy jej w seksualny sposób.
Tłumaczyłem wszystkim mężczyznom, którzy do mnie pisali, aby traktowali ten okres jako przejściowy i powtarzali sobie, że za rok o tej porze będzie po wszystkim. Trzeba odsunąć swoje potrzeby na bok i skupić się na tym, aby pomóc ukochanej osobie, bo ona pewnie zrobiłaby dla nas to samo.
Joanna ze wzruszeniem wspominała, jak całowałeś ją w łysą głowę. Podobno widziała wtedy w twoich oczach czystą, bezgraniczną miłość.
Bo przez cały czas trwania choroby darzyłem ją właśnie taką miłością. Doskonale pamiętam moment, gdy pierwszy raz zobaczyłem ją bez włosów. Nawiasem mówiąc, ścięła je sobie sama moją maszynką. Widok był poruszający, ale w żaden sposób mnie nie przeraził. Łysa głowa uwydatniła jej piękne, duże oczy. Pamiętam, jak patrzyłem wtedy na nią i powiedziałem: "masz śliczną czaszkę".
Poważna choroba często na nowo definiuje związek. Co zmieniło się między wami?
Nasza więź jest jeszcze silniejsza. Utwierdziliśmy się w przekonaniu, że jesteśmy ze sobą nie z kaprysu, tylko z miłości, która jest szczera i przetrwa chyba wszystko. Zmieniło się na pewno nasze podejście do zdrowia. Jesteśmy bardziej uważni, obserwujemy siebie nawzajem, robimy badania.
Powrót do życia sprzed choroby Joanny był łatwy?
Na początku wpada się w bardzo dziwny stan. Głupio to zabrzmi, ale pojawia się pustka. Przez prawie rok żyje się pod dyktando choroby, trzyma ściśle ustalonego planu, a później nagle już tego nie ma. Zawsze w środy były chemie i teraz co tutaj robić z tymi wolnymi środami? Nagle w czwartek jest z Joasią normalny kontakt, piątki są takie jak u wszystkich innych ludzi. To było jak błogosławieństwo. Do zupełnie normalnego życia wróciliśmy bardzo szybko. Asia pracowała praktycznie przez cały czas leczenia, w mniejszym wymiarze, ale pracowała, więc zwiększenie liczby dyżurów było tylko formalnością. Ja natomiast znowu realizuję różne projekty podróżnicze.
W lipcu ubiegłego roku zdecydowałeś się na oświadczyny. Brałeś to pod uwagę, zanim Joanna zachorowała?
Zarówno ona, jak i ja mamy za sobą rozwód i zgodnie wychodziliśmy z założenia, że nie potrzebujemy żadnego papierka. Dokument nie gwarantuje szczęścia. Mieliśmy nawet taką umowę, że żadnego ślubu nigdy nie będzie. Jednak później chciałem dać Joasi pewność, że jest dla mnie najważniejsza.
Dzisiaj Joanna jest zdrowa. Temat tamtej choroby przewija się jeszcze podczas codziennych rozmów?
Joanna nie jest zdrowa, jest w remisji, jak minie pięć lat od zakończenia leczenia, będzie tzw. ozdrowieńcem. Asia się bada co trzy miesiące, więc wtedy rozmawiamy o raku, bo strach, że wróci, jest ogromny. Joanna była na terapii psychologicznej, aby umieć sobie radzić z myślami o nawrocie choroby. Temat nowotworu pojawia się, kiedy mamy rocznicę pierwszej i ostatniej chemii, operacji czy zakończenia radioterapii. 27 kwietnia miną dwa lata remisji, to duża rzecz, pewnie będziemy świętować. Na szczęście nowotwór powoli zaczyna być jedynie przykrym wspomnieniem.
Wiem, że piszecie książkę na ten temat.
Tak. Będzie się ona składała z dwóch części. Pierwsza to reportażowe spojrzenie Asi na chorobę, przez którą przeszła, a druga to moje spostrzeżenia jako osoby, która towarzyszyła jej na każdym z etapów. Sam jestem ciekaw efektu, bo każde z nas pisze osobno i nie czytamy swoich tekstów.
Kiedy premiera?
30 września. Planujemy akcje społeczne, darmowe badania profilaktyczne, mamy kilka pomysłów, aby promocja naszej książki była inna niż wszystkie inne.
Co po książce?
Szczęśliwe, spokojne życie razem.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl