"Zatrudnię reprezentatywną, odważną asystentkę". Odpowiedziałam. Co z tego wynikło?
Ogłoszenie tajemniczego Rafała z "kancelarii radcowskiej" znalazły autorki fanpage'a "Seksizmu naszego powszedniego". "Zatrudnię reprezentatywną osobistą asystentkę do prowadzenia biura, obowiązki to dbanie o plan dnia oraz o pracę całego biura. Wymagania: bardzo odważny ubiór i dobra prezencja. Wynagrodzenie w granicach 5 tys. zł" – pisze. Postanowiłam zadzwonić i dowiedzieć się, co dokładnie ma na myśli ten potencjalny pracodawca.
17.07.2017 | aktual.: 19.07.2017 20:19
Żebyś była odważna
Wybieram numer podany na jednej ze znanych stron ogłoszeniowych. Rafał odbiera po kilku minutach, ja podaję się za zainteresowaną pracą w charakterze jego asystentki. Słyszę miły głos. Okazuje się, że mam do czynienia niemal ze swoim równolatkiem – miłym, nienachalnym, przynajmniej na początku.
– Obojętnie, czy jesteś brunetką czy blondynką – tak zaczyna. – Chodzi mi o to, żebyś była kobietą odważną. Oczekuję dość wyzywającego stroju – słyszę i nie wierzę własnym uszom, dopytuję, by się upewnić.
Rafał tłumaczy, że chodzi o to, by ubiór jego asystentki był wyzywający, kuszący i jeszcze w miarę ładny. Rozmowa przeszła właśnie na nowy poziom. Do tego momentu czułam się bezpiecznie, teraz ciarki przechodzą mi po plecach. – Nawet szukam dziewczyny, która potrafiłaby założyć fajną bluzkę, ładnie biust wyeksponować i nie założyć stanika – rzuca niby od niechcenia. Zaraz dowiem się, że "niejednokrotnie" miałabym wychodzić z nim wieczorami w środy. Czemu?
– Prowadzimy bardzo dużo prac np. z Sejmu, obsługuję tam pewne struktury. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego ani niczego się nie trzeba bać – wyjaśnia mi Rafał. Nie wiem, jak na to zareagować, zmieniam więc temat i pytam o inne wymagania.
Żebyś rozumiała, co do ciebie mówię
W ogłoszeniu czytałam, że powinnam znać język angielski, umieć obsługiwać komputer i rozumieć podstawowe pojęcia prawnicze. – Na pewno chciałbym zobaczyć CV, jak u ciebie angielski? – pyta mój potencjalny szef. – Bardzo dobrze – odpowiadam. – Super. A jak z komputerem? – pada kolejne pytanie, ale zanim zareaguję, słyszę: - Nie wymagam jakichś nadzwyczajnych rzeczy, chodzi o to, żebyś sprawnie maile wysyłała. No wiesz, takie pitu pitu...
Rafał instruuje mnie jeszcze w "kwestiach prawniczych". Zależy mu, bym wiedziała, "co mówi". – Na przykład, powiem: zorganizuj mi jakiś kodeks postępowania cywilnego – precyzuje. A skoro już mi wszystko wyjaśnił, możemy wrócić do najważniejszego: bycia reprezentatywną asystentką.
Zadaniem potencjalnej kandydatki jest wysłanie Rafałowi zdjęcia. Konkretnie „takiego, które pozwoli walczyć o miejsce do wygrania”. Wtedy dochodzi do mnie w czym biorę udział. Rafał nie jest żadnym radcą, mimo to nie przyznaję się, kim naprawdę jestem, przeciwnie – pokonuję go jego własną bronią. Nie owijam w bawełnę, chcę wiedzieć, czy mam być jego kochanką.
Romansu nie wymagam
Wydaje się zaskoczony moją bezpośredniością. – Nie musisz mi się podobać… - mówi, ale oczywiste, że to kokieteria. – Romansu nie wymagam. Chyba, że będziesz we mnie zakochana, a ja w tobie, no to jak najbardziej – śmieje się. Podobno nie przeszkadzałoby mu, gdybym jednak okazała się zajęta. Jest spięty, może dlatego zaznacza: - Nie z takim zamysłem szukam asystentki. Ja potrzebuję odważnej dziewczyny, która nie będzie krępowała się swojego ciała.
Pozwalam mu mówić. Słowa płyną więc przez telefon i coraz bardziej pogrążają Rafała. – Ta wizytówka firmy ma być jak najlepsza. Żeby petenci wiedzieli, że przychodzą w takie miejsce, gdzie warto wrócić, dla samego choćby widoku – zaznacza. Czas kończyć rozmowę, opowiadam mu, że jestem wysoka, mam nogi do nieba i duży biust. – Jaki rozmiar? – pyta, lekko zdenerwowany, a może podniecony. – D – informuję. – O kurczę, super – teraz na pewno przełknął ślinkę. – Ale naturalny rozumiem? Taki w miarę jędrny?... – dodaje, ja potwierdzam. – A miałaś kiedyś stanik, tak że byłaś na mieście i było widać ci sutki? – pyta wreszcie. Odpowiadam, że tak, czując się jak przedmiot. Dzięki „atutom” , temu „co mam w zanadrzu”, mogę dostać więcej, niż 5 tys. zł na dzień dobry. Plus umowa o pracę, bo Rafał „nie zamierza co miesiąc szukać czegoś nowego”.
Epilog
Po rozmowie dostaję sms-a o treści: "Pierwsza taka odważna, która sama dzwoni. To już plus. Zdjęcie poproszę tutaj i to szybko, proszę nie kazać czekać. CV na adres (do wiadomości redakcji)". Wpisuję nazwę rzekomej firmy w wyszukiwarkę i nic. Kiedy pytam Rafała o dokładne namiary, w tym o adres biura, telefon, przestaje odpowiadać. Dziś już wie, że jestem dziennikarką i nie jest już taki skory do rozmowy.
– Kiedy patrzę na to ogłoszenie, zastanawiam się czy to nie jakaś podpucha… Dziwi mnie fakt, że Kancelaria Radcowska pozwoliłaby sobie na coś takiego. – komentuje Barbara Krupnik, HR Business Partner Wirtualnej Polski. – W samej treści nieodpowiednie jest sformułowanie "Asystentka" sugerujące płeć aplikującego kandydata/tki. Zastanawia mnie również prośba o dokładne przeczytanie ogłoszenia i dopisanie w treści "przeczytałam". Moim zdaniem jest to pewnego rodzaju zabezpieczenie sugerujące świadomą decyzje osoby aplikującej. Na tym etapie nie wiemy czemu miałoby to służyć – dodaje.
Ogłoszenie i zachowanie Rafała może być klasycznym przykładem molestowania. Jego definicję prezentuje kodeks pracy (ustawa z dn. 26 czerwca 1974 r.) i jest "(...) każdym niepożądanym zachowaniem o charakterze seksualnym lub odnoszące się do płci pracownika, którego celem lub skutkiem jest naruszenie godności pracownika, w szczególności stworzenie wobec niego zastraszającej, wrogiej, poniżającej, upokarzającej lub uwłaczającej atmosfery; na zachowanie mogą się składać fizyczne, werbalne lub pozawerbalne elementy”. W miejscu pracy "pracodawca odpowiada za naruszenie obowiązku poszanowania godności oraz innych dóbr osobistych pracownika (art. 11. kodeksu pracy), a także za niezapewnienie bezpiecznego środowiska pracy (art. 15 kodeksu pracy).".