Znają świat z ulicy i zza krat. Mają tylko to jedno miejsce
- Dziewczyna przyszła do nas z ulicy. Zaniedbana, wystraszona, samotna. Pomogliśmy jej odzyskać dziecko, dostała mieszkanie. Dziś żyje razem ze swoim partnerem i ma już dwójkę dzieci. Radzi sobie i stara się być najlepszą matką na świecie - mówi założycielka fundacji "Po Drugie".
27.12.2018 | aktual.: 28.12.2018 11:01
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Marianna Fijewska, Wirtualna Polska: Czym zajmuje się twoja fundacja?
Agnieszka Sikora, założycielka Fundacji "Po Drugie": Staramy się pomagać młodym ludziom między 18 a 25 rokiem życia, którzy są zagrożeni bezdomnością. Zazwyczaj trafiają do nas z placówek opiekuńczo-wychowawczych, resocjalizacyjnych, również z zakładów karnych albo po prostu z ulicy, bo uciekli z domów, w których była przemoc i alkohol. Niektórzy zgłaszają się do nas sami, bo dowiedzieli się o fundacji na mieście.
W jakim okresie zjawia się u was najwięcej osób?
Im niższa temperatura, tym więcej młodzieży. Są w różnej kondycji. Niedawno pojawiła się dziewczyna, która miała na sobie tylko dwa polary i trampki, choć był mróz. Drobna, chuda, trzęsąca się z zimna. Albo bezdomny chłopak, który przyszedł do nas prosto ze szpitala. Wykryto mu wadę serca, w ręku miał receptę na leki za 400 zł. Im wszystkim trzeba pomóc, teraz, natychmiast.
W jaki sposób pomagacie młodzieży?
Przede wszystkim pomagamy z zakwaterowaniem. Możemy zaproponować im tzw. mieszkania treningowe. Mamy trzy takie mieszkania w Warszawie, w sumie jest w nich dziesięć miejsc. Oprócz tego finansujemy im pobyt w hostelach pracowniczych – zazwyczaj mieszkają tam robotnicy z Ukrainy i łóżka nie są zbyt drogie. Nie chcemy kierować młodzieży do schronisk dla bezdomnych, bo warunki nie sprzyjają usamodzielnieniu.
Udzielacie też bezpośredniej pomocy materialnej?
Zawsze też podejmujemy interwencje – tej dziewczynie zorganizowaliśmy kurtkę, chłopakowi lekarstwa – czekanie na ośrodek pomocy społecznej mogłoby trwać za długo. Nie przyzwyczajamy ich jednak do bezczynności. Wręcz przeciwnie – gdy do nas trafiają, mówimy: "Jesteś tu tylko po to, żeby jak najszybciej wyjść. Jesteś sprawny i zdrowy, nie zgłaszaj się po pomoc społeczną, idź do pracy!". W fundacji mogą zawsze zjeść obiad, porozmawiać z nami lub z psychologiem i dowiedzieć, się jakie kroki muszą podjąć, żeby się usamodzielnić.
Ile czasu mogą spędzić w mieszkaniach?
W mieszkaniach nawet dwa lata, a w hostelu trzy miesiące - to czas na podjęcie pracy, by mogli samodzielne opłacać wynajem. Dla wielu to niestety zbyt krótko. Nasi podopieczni są często uzależnieni od narkotyków i alkoholu. To trudne, bo warunkiem pomocy mieszkaniowej jest trzeźwość.
W jaki sposób sprawdzacie, czy spełniają ten warunek?
Robimy niezapowiedziane kontrole. Przykład z ostatniego miesiąca – umieściliśmy w hostelu czterech chłopaków. Powiedzieli nam, że idą na noc do pracy. Złożyłam im niezapowiedzianą wizytę – w pokoju syf, oni kompletnie pijani, każdy ma w łóżku kobietę. Kazałam im się spakować i wyjść. Zataczając się, sprzątali swoje rzeczy i przekonywali mnie, że nie są pijani, że to wszystko jest zupełnie inaczej niż wygląda. Zbadałam ich alkomatem – wszyscy mieli około dwóch promili. Na tym nasza dyskusja się skończyła. Wyszłam i czekałam na zewnątrz, aż się spakują i opuszczą hostel. Dwóch pojawiło się w fundacji jeszcze tego samego dnia. Tłumaczyli, że chcą się zmienić, że chcą zostać z nami. Po takich sytuacjach nie zamykamy przed nimi furtki. Mówimy, żeby pokazali, że im zależy. Chłopaki rozpoczęli terapię. To żadna sztuka powiedzieć komuś: "Stary, przegiąłeś, to koniec". A bardzo trudno jest zaprosić go do procesu zmiany.
Wielu waszych podopiecznych podejmuje terapie?
Ci, którzy byli w aresztach albo placówkach wychowawczych, strasznie boją się pójść do ośrodka. Mówią: "Nie chcę być znów zamknięty". Wtedy tłumaczymy, że nikt nie będzie trzymał ich tam na siłę, że mogą w każdej chwili wyjść. Gdy już decydują się na wyjazd, jest radość. Ściskam ich i mówię: "Mam nadzieję, że prędko się nie zobaczymy!". Bywa różnie. Rekordzista wytrzymał jeden dzień. Wrócił, tłumacząc, że nie da rady być w ośrodku, więc dobraliśmy mu inną formę leczenia – chodził na spotkania w trakcie dnia, a później wracał do mieszkania. Staramy się podążać za ich indywidualnymi potrzebami – nie można się oszukiwać, że młodzież będzie się zmieniać jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Największe rozczarowanie podopiecznym?
Mamy pod opieką uzależnionego 20-latka. Podjął terapię, zaczął pracować. Myślałam, że jest czysty. Ostatnio przyszedł do fundacji na pogaduszki. Nagle pękł – zaczął płakać, powiedział, że cały czas nas okłamywał. Że ćpa i popija. Innym razem chłopak, który wykonał ogromną pracę nad sobą – zaczął sam zarabiać i utrzymywać mieszkanie, przestał pić – przyszedł do fundacji całkowicie rozbity. Czerwony, zaniedbany. Powiedział, że rzucił pracę i przestał płacić czynsz. Wyłączyli mu prąd i wodę. Nie miał nikogo, kto mógłby mu pomóc.
Jak się czujesz w takich momentach?
Te wszystkie sytuacje niosą za sobą ogromne rozczarowanie, ale z drugiej strony są początkiem jakiejś zmiany. Radość z naszej pracy nie wynika tylko ze spektakularnych sukcesów. To czasem sam fakt, że ktoś poszedł do fryzjera, ma na sobie czyste ciuchy lub przestał co drugie słowo mówić "k...a".
Nie zamykacie drzwi przed podopiecznymi. Nigdy?
Najsurowsza kara to był zakaz przychodzenia do fundacji przez dwa tygodnie. Chłopak okradł nas. Nie zabrał nic wartościowego – tylko kawę i kubek. Mój kubek. Zrobił to złośliwie. Mógł poprosić o kawę, przecież by dostał. Ale wolał ją ukraść, naruszając tym samym bardzo ważną zasadę wzajemnego zaufania. Po dwóch tygodniach wrócił, przeprosił, przyniósł mi kubek, czekoladki i kawę. Nie wiem, skąd je miał, ale wiem, że bardzo zależało mu na kontakcie z nami.
Co jest najtrudniejsze w relacjach z podopiecznymi?
Niektóre dzieciaki przez wiele lat brały dopalacze. Mają ogromne trudności z zapamiętywaniem, trzeba mówić do nich bardzo wolno i nie przekazywać wielu informacji naraz. Rozrysowywać mapki. Daty i godziny zapisywać na kartkach, bo inaczej zapomną. Przyjmujemy też młodzież leczącą się psychiatrycznie. Zdarza się, że ktoś przesypia całe dnie i nie da się go dobudzić. Nie z lenistwa, po prostu ma źle dobrane leki i trzeba wysłać go do lekarza, by to zweryfikował.
Bałaś się kiedyś podopiecznego?
W fundacji pracują głównie kobiety, dbamy o to, żeby zawsze w biurze były dwie osoby, ale nie dlatego, że boimy się naszych podopiecznych. Wierzymy, że nie chcieliby nam zrobić krzywdy. Strach pojawia się jedynie wtedy, gdy przychodzi ktoś zupełnie nowy, kogo nie znamy. Ma dziwny wzrok, jest pobudzony. Powinien przyjmować leki, ale mówi, że nie brał ich już od dawna. Był też taki czas, że chowałam nożyczki leżące na moim biurku, ale już tego nie robię. Jak ktoś będzie chciał nas zaatakować, to zrobi to, niezależnie od tego, czy te nożyczki tam będą, czy nie.
To musi być cholernie obciążająca psychicznie praca. Co cię w niej trzyma?
Na przykład dziewczyna, która przyszła do nas z ulicy. Zaniedbana, wystraszona, samotna. Pomogliśmy jej odzyskać dziecko, dostała mieszkanie. Dziś żyje razem ze swoim partnerem i ma już dwójkę dzieci. Radzi sobie i stara się być najlepszą matką na świecie. Albo inna dziewczyna, która na początku nie chciała podjąć żadnej pracy – malowała tylko paznokcie, w dodatku robiła to byle jak. Myślała tylko o głupotach. Dziś ma za sobą doświadczenie wielomiesięcznej stałej pracy, nie bierze narkotyków, ma stałego partnera i spodziewa się dziecka.
Z chłopaków też jesteś dumna?
I to jak! Jest chłopak, który trafił do nas po siedmiu latach pobytu w zakładzie karnym i choć było to dla niego bardzo trudne i w zasadzie nie znał prawdziwego świata, tylko ten zza krat, dziś pracuje jako kucharz i świetnie sobie radzi. Zerwał z przestępczością. Jest zdolny i można powiedzieć, że stał się całkowicie samodzielny. To wszystko daje niewyobrażalną satysfakcję, a przykłady mogłabym mnożyć.
Czego nauczyła cię praca z młodzieżą?
Moi podopieczni pozwalają mi spojrzeć na rzeczywistość dużo szerzej. Pamiętam chłopaka, który trafił do nas z aresztu. Bardzo mu zależało na zmianie. Przez pierwszy tydzień dawaliśmy mu kolejne zadania – tu musisz się zarejestrować, te dokumenty musisz zanieść do urzędu, te druczki wypełnić… On latał po mieście i bardzo efektywnie to robił. Na pozór nic takiego, ale pamiętam, że jak już to wszystko zrobił, opadł na fotel i powiedział: "Kurde, nigdy w życiu nie zrobiłem dla siebie tylu rzeczy". Dla niego to było ogromne osiągnięcie. Niestety, później zaczął brać. Do dziś nie wiemy, co się z nim dzieje. Ale tak z nimi czasem jest – znikają, później znowu się zjawiają i próbują dalej.
Miałaś w swojej pracy moment kryzysu, w którym chciałaś to wszystko rzucić?
Żartujemy sobie z dziewczynami, że jeszcze rok i zmieniamy misję fundacji – zakładamy uniwersytet trzeciego wieku. Będziemy jeździć do teatru, uprawiać jogę i organizować wieczorki bingo. Oczywiście, to tylko żarty. Praca z młodzieżą to nasza misja. To są nasze dzieciaki. Jesteśmy jak rodzina, a rodziny się nie zostawia.
Fundację "Po Drugie" możesz wesprzeć TUTAJ.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl