Marta została brutalnie pobita przez męża. Mężczyzna za pół roku może wyjść z więzienia
- Zamiast skupić się na powrocie do zdrowia, muszę walczyć z chorym systemem - mówi Marta Diener. Kobieta od czterech lat usiłuje udowodnić, że Paweł W. chciał ją zabić. Ponadto wciąż czeka na rozwód oraz walczy z teściem, który chce ją eksmitować.
Piekło, które zgotował Marcie Diener jej mąż, Paweł W., trwa już ponad cztery lata. Po niezliczonej liczbie awantur i upokorzeń mężczyzna najpierw wyprowadził się z domu i złożył pozew o rozwód, a następnie z pomocą kolegi brutalnie ją pobił.
W nocy z 11 na 12 marca 2016 roku Martę obudził telefon. To pijany mąż zapowiedział, że zaraz przyjedzie do ich domu i ją zabije. Przestraszona kobieta zadzwoniła do brata, a ten doradził, żeby wezwała policję.
Marta była sama z dziećmi, więc nie chciała bagatelizować gróźb. Po wezwaniu funkcjonariuszy wyszła przed dom, żeby otworzyć im bramę wjazdową. Chwilę potem, gdy wróciła do domu, dostrzegła w oknie światła samochodu, którym przyjechał Paweł W. wraz z kolegą Mariuszem K.
Mężczyźni weszli i od razu rzucili się z pięściami na kobietę. Gdy leżała na podłodze, Mariusz docisnął ją kolanem i zaczął obcinać jej włosy. W tym czasie Paweł kopał ją po całym ciele i wyzywał. Nie przeszkadzało mu, że tuż za drzwiami śpi dwójka jego dzieci. W pewnym momencie krzyknął do kolegi: "No tnij mordę!". Kobieta resztkami sił próbowała się bronić. Bezskutecznie. Mężczyźni kopali ją i cięli. – Po tym przerażającym bólu przyszedł moment, gdy zrobiło mi się błogo i ciepło. Nic już nie czułam – mówiła mi Marta, gdy rozmawiałam z nią niecały rok temu.
Tuż po ataku kobieta była w stanie agonalnym, Wtedy mężczyźni zajęli się zacieraniem śladów. Najpierw wrzucili do toalety jej telefon. Później Paweł W. poszedł do łazienki umyć ręce poplamione krwią i włosami swojej żony, a jego kolega zajął się czyszczeniem noża. W tym momencie do domu weszła policja. – Przyłapali ich na gorącym uczynku. Jest to dokładnie opisane w uzasadnieniu wyroku – mówiła Marta.
Marta miała m.in. złamany odcinek szyjny kręgosłupa oraz zmasakrowaną nożem twarz. Sprawcy nie przyznali się do winy, ale biegli stwierdzili, że doszło do celowego ataku i kobieta otarła się o śmierć. Sprawa w sądzie wydawała się Marcie jedynie formalnością, ponieważ mężczyznom postawiono zarzut usiłowania zabójstwa. – Chcieli mnie zabić, byłam przekonana, że sąd to potwierdzi – dodaje.
Sprawa w toku
Sędzia zmienił jednak kwalifikację na dotkliwe pobicie i skazał Pawła W. na 8,5 roku pozbawienia wolności, a jego kolegę na 6,5 roku. Za kilka miesięcy minie połowa okresu odbywania kary i mąż Marty będzie mógł ubiegać się o warunkowe zwolnienie. – Boję się, że wyjdzie i mnie zabije. To jest osoba mściwa, socjopatyczna i narcystyczna, której nie jest w stanie nic zatrzymać – twierdzi Marta.
W związku z tym kobieta starała się o przyznanie sądowego zakazu zbliżania się do niej, jednak sąd pierwszej instancji odrzucił wniosek. – Ta kwestia była jednym z naszych zarzutów zawartych w apelacji. Nadal walczymy o przyznanie zakazu zbliżania się – podkreśla w rozmowie z WP Kobieta pełnomocniczka pokrzywdzonej, mecenas Magdalena Stanisławowska-Czop.
13 stycznia odbyła się sprawa w sądzie apelacyjnym. – Przesłuchano jednego z biegłych, obejrzano kurtkę, którą miałam na sobie w momencie ataku, oraz wygłoszono mowy końcowe, po czym sędzia odroczył ogłoszenie wyroku o kolejne dwa tygodnie – relacjonuje Marta Diener.
Co więcej, 36-latka nadal jest żoną Pawła W. Pozew trafił do sądu jeszcze przed brutalnym atakiem, w momencie, gdy Marta była w piątym miesiącu ciąży. – Zapadł wyrok z orzeczeniem o jego winie i odebraniem mu praw rodzicielskich. Jednak on twierdzi, że rozpad małżeństwa to moja wina i odwołał się od wyroku. Sprawa utknęła w sądzie. Do dzisiaj formalnie jestem jego żoną – tłumaczy.
Ponadto w sądzie toczy się sprawa o eksmisję, którą założył teść Marty, formalnie właściciel domu, w którym mieszka kobieta. – Krótko przed atakiem mój mąż przepisał dom na swojego ojca, a ten tuż po moim wyjściu ze szpitala postanowił wyrzucić mnie na bruk razem ze swoimi wnukami – tłumaczy. – Dodatkowo, teść domaga się jeszcze zwrotu 5 tys. zł za każdy miesiąc, który spędziłam w tym domu od momentu, gdy on stał się jego właścicielem. Nie interesuje go, że nie mam dokąd pójść – dodaje.
Marta przyznaje, że sądowe batalie ją wykańczają. – Chciałabym, żeby chociaż jedna z nich w końcu się zakończyła. Żeby zapadł wyrok, który da mi odrobinę poczucia bezpieczeństwa. Zamiast skupić się na powrocie do zdrowia, to muszę walczyć z chorym systemem – mówi.
36-latka samotnie wychowuje dwójkę dzieci, 5,5-letniego syna i 4-letnią córkę. – Nie pytają o ojca. Córka nawet go nie poznała, a syn miał ponad rok, gdy Paweł trafił do więzienia. Za jakiś czas powiem im, co się stało. Nie będę wmawiać, że tatuś jest w delegacji. Chcę również zmienić im nazwisko – podkreśla.
Marta zajmuje się dziećmi, jednocześnie zmagając się z problemami zdrowotnymi. Kobieta ma orzeczenie o niepełnosprawności, stwierdzoną depresję oraz zespół stresu pourazowego. Ponadto leczy się na przewlekły ból neuropatyczny po urazie rdzenia. – Nie jestem w stanie pracować – mówi i wylicza, z czego się utrzymuje: 750 zł renty, pieniądze z funduszu alimentacyjnego oraz świadczenie 500+.
Miesięczny koszt utrzymania dzieci, opłaty za ich psychoterapię, rehabilitacja Marty i leki pochłaniają prawie 5 tys. zł. Na stronie pomagam.pl założono zrzutkę pieniędzy, która pomogłaby Marcie stanąć na nogi. Link do zrzutki TUTAJ
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
.