Związki kazirodcze. "Nienaturalne i wbrew naturze człowieka"
Trauma, brak edukacji seksualnej czy zaburzenia osobowości. To tylko kilka przyczyn wchodzenia w związki kazirodcze. - Jeżeli osoba wykorzystuje seksualnie osobę blisko spokrewnioną, można się spodziewać użycia różnorakich technik manipulacyjnych - tłumaczy Barbara Wesołowska-Budka, psycholożka i seksuolożka.
20-letnia mieszkanka wsi Czerniki, Paulina G., żyła w związku kazirodczym z własnym ojcem, Piotrem G., starszym od niej o 34 lata. Choć ich związek doprowadził do serii tragedii - śmierci dwóch noworodków, których szczątki odkryto w piwnicy w ich domu, z relacji znajomych kobiety wynika, że w ojca-partnera była "wpatrzona jak w Boga". Wszyscy o nich wiedzieli, lecz nikt nie reagował.
- Chodzili razem za rękę, jak zakochani. Ona nie mówiła do niego "tata", tylko "Piotr" - relacjonowali mieszkańcy wsi Czerniki.
Kazirodztwo - zakazana miłość?
Zdaniem psychologów, relacje pomiędzy osobami spokrewnionymi są zazwyczaj pozbawione romantyzmu i pociągu seksualnego z uwagi na tzw. efekt Westermarcka - mechanizm ewolucyjny, który hamuje pociąg seksualny i romantyczny między osobami, które dorastały razem. Barbara Wesołowska-Budka, psycholożka i seksuolożka, podkreśla jednak, że w niektórych przypadkach bariery tego efektu mogą nie działać.
- Może to mieć związek z separacją w okresie dzieciństwa lub specyficznymi czynnikami psychologicznymi. W wielu kulturach i społecznościach kazirodztwo jest traktowane jako poważne tabu ze względu na ryzyko deformacji genetycznych i komplikacje społeczne, a także dlatego, że jest prawnie zakazane. Porzucając jednak aspekty prawne i język psychologiczny - to po prostu nienaturalne i wbrew naturze człowieka - mówi ekspertka.
Czy mimo to w przypadku związków kazirodczych można mówić o prawdziwym uczuciu? Jak stwierdza seksuolożka, ciężko o nim mówić, kiedy w grę wchodzą najczęściej manipulacja i wykorzystywanie innej, zazwyczaj młodszej osoby.
- Jeżeli osoba wykorzystuje seksualnie osobę blisko spokrewnioną, można się spodziewać użycia różnorakich technik manipulacyjnych. Mogą to być taktyki typu gaslighting - wprowadzanie w błąd, podważanie odczuć drugiej osoby, szukanie dowodów na to, że to ona jest "nienormalna", ale także szantaż emocjonalny czy wykorzystanie pozycji autorytetu. W takich przypadkach trudno mówić o prawdziwym uczuciu. To forma kontroli i dominacji - dodaje w rozmowie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Trauma, zaburzenia osobowości, "gorączka miłości"
Trauma, brak edukacji seksualnej czy zaburzenia osobowości. To tylko kilka przyczyn wchodzenia w związki kazirodcze, które w Polsce są uznawane za przestępstwo. Wśród nich znajduje się jednak także tzw. gorączka miłości, która jest związana z uczuciem samotności i potrzebą bliskości.
- W niektórych przypadkach związki kazirodcze mogą być wynikiem czynników emocjonalnych lub psychologicznych, takich jak uczucie samotności, a osoby mogą być przyciągane do siebie poprzez potrzebę emocjonalnej bliskości - oznajmia Martyna Jadczak-Tudryk, seksuolożka i psycholożka.
W przypadku jednej, jak i drugiej strony - "sprawcy" i "ofiary", takie związki są często konsekwencją głęboko zakorzenionych problemów emocjonalnych i psychologicznych. W wielu przypadkach osoby zaangażowane mogą nie być bowiem w pełni świadome destrukcyjnego wpływu ich działań na siebie nawzajem i na otaczające ich środowisko.
- Związki kazirodcze są często traktowane jako tabu, co jeszcze bardziej komplikuje ich zrozumienie i potencjalne rozwiązanie problemu. Zaangażowanie w takie związki ma natomiast poważne, długotrwałe konsekwencje zarówno na poziomie fizycznym, jak i emocjonalnym dla wszystkich osób zaangażowanych - tłumaczy ekspertka.
Mówiąc o długotrwałych konsekwencjach, seksuolożka wskazuje przede wszystkim na osobę-ofiarę, która godząc się na związek kazirodczy, może kierować się strachem, zależnością emocjonalną czy też brakiem wiedzy, co jest moralnie i społecznie akceptowalne.
- Ofiara może być pod wpływem tzw. syndromu sztokholmskiego, który sprawia, że utożsamia się z oprawcą. Może czuć, że nie ma innego wyboru niż pozostanie w destrukcyjnej relacji, co jest często wynikiem długotrwałej manipulacji i kontroli ze strony osoby wykorzystującej. W ekstremalnych przypadkach ofiara może nawet nie zdawać sobie sprawy, że jest w niezdrowej lub nielegalnej relacji, zwłaszcza jeśli została w nią wprowadzona w młodym wieku. Izolacja społeczna i brak dostępu do zewnętrznych punktów odniesienia również mogą sprawić, że traktuje toksyczne zachowanie jako "normalne" - mówi psycholożka.
"Pociąg kazirodczy"
- W przypadku kazirodztwa musimy powiedzieć o jednej kwestii: nie jest ono równoznaczne z pedofilią - zaznacza Martyna Jadczak-Tudryk.
Jak dodaje, z psychologicznego punktu widzenia jest natomiast rodzajem parafilii, czyli zaburzenia preferencji seksualnych. Czy w związku ze wspomnianymi zaburzeniami jest więc możliwe, aby dana osoba czuła pociąg seksualny do osoby spokrewnionej?
- Tak, i jest to związane ze zjawiskiem zwanym "pociągiem kazirodczym". Warto zrozumieć, że uczucie tego pociągu nie jest tożsame z działaniem lub uczestniczeniem w relacji kazirodczej. To uczucie może być obecne u niektórych osób, ale nie zawsze prowadzi do działań - mówi psycholożka.
Takie zachowanie nie jest jednak zachowaniem mieszczącym się w normach.
- Psychologia akceptuje, że pociąg seksualny jest zjawiskiem złożonym i zróżnicowanym, ale pociąg do osoby spokrewnionej jest po prostu wynikiem pewnych patologii. W takich przypadkach jest to często objaw różnego rodzaju zaburzeń psychicznych lub emocjonalnych dysfunkcji. Może być też utożsamiany z brakiem zdrowych granic emocjonalnych i seksualnych w relacjach rodzinnych - uzupełnia Wesołowska-Budka.
Zobacz także: Francja zajęła się luką w prawie. Uregulowano kwestie kazirodztwa oraz wieku zgody na seks
Wiedzieli, ale nie reagowali
"Bierność świadków" i "efekt obserwatora". To dwa zjawiska, o których Barbara Wesołowska-Budka i Martyna Jadczak-Tudryk mówią w odniesieniu do tego, dlaczego osoby, które wiedziały o związku kazirodczym Pauliny i Piotr G., nie reagowały.
- Im więcej osób jest świadkami zdarzenia, tym mniejsza jest indywidualna odpowiedzialność każdej z nich za podjęcie działań - mówi Wesołowska-Budka.
Dodaje, że nieinterweniowanie mogło mieć także związek z obawy przed konsekwencjami prawnymi, czy też z niezrozumienia skali problemu.
- Powodem może być też tzw. społeczny dowód. Jeżeli nikt inny nie reaguje, ludzie myślą, że interwencja nie jest potrzebna, nawet jeżeli wewnętrznie czują, że coś jest nie tak. Często nie dopuszczają do siebie, że tak straszne rzeczy mogą dziać się w ich bliskim środowisku. Po prostu nie biorą pod uwagę tego, że mogliby doświadczać trudnych sytuacji nawet jako świadkowie. Wypierają więc wszelkie niepokojące sygnały i wolą żyć życiem, które jest im znane, bezpieczne, bez angażowania się w niekomfortowe sytuacje - podsumowuje.
Aleksandra Lewandowska, dziennikarka Wirtualnej Polski
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.