Zwolnienia w ciąży, bo "się należy"? Nie wrzucajmy kobiet do jednego worka!
"Ciąża to nie choroba" – mówią zgodnie lekarze. Tymczasem ze statystyk ZUS-u wynika, że jest wręcz przeciwnie. Ciąża, poród i połóg zajmują trzecie miejsce na liście wydatków związanych z niezdolnością do pracy, które ponosi ZUS. W 2017 r. opiewały na kwotę prawie 5 miliardów złotych. Jaki procent tych zwolnień to nadużycia? Tego nie wie nikt.
10.11.2019 | aktual.: 10.11.2019 12:31
Wokół zwolnień w ciąży rodzi się wiele kontrowersji. Dzieje się tak dlatego, że jest tu spore pole do nadużyć, z którego zapewne jakiś odsetek kobiet korzysta. Warto jednak pamiętać, że nie wszystkie, a te, które pomimo dobrego samopoczucia idą na L4, także mają swoje powody.
Jednym z nich, bardzo ważnym, jest czasem zwykły lęk o dziecko. Muszą jednak wówczas pamiętać, że ich działanie ma dwie ważne konsekwencje, których trudno uniknąć. Pierwsza to pogłębianie świadomości wśród pracodawców, że ciężarne to "kłopot" dla firmy. Druga – że ich współpracownikom z pewnością trudno dostrzec dobre strony ich przedłużającej się nieobecności.
"Nie chciałam ryzykować"
Maria jest zdrową 31-letnią kobietą, pracuje w dużym koncernie farmaceutycznym jako managerka od sprzedaży. Niedawno obroniła pracę w Szkole Głównej Handlowej, gdzie skończyła podyplomowe studia z zarządzania sprzedażą. Od dwóch miesięcy jest w ciąży, od tygodnia na zwolnieniu. Jak się czuje? Świetnie! Dlaczego zatem jest na L4?
– To moja pierwsza ciąża, pierwsze dziecko. Chcę o siebie dbać najlepiej, jak się da, bo jeśli będę w dobrej kondycji psychicznej i fizycznej, to i dzidziuś w takiej będzie – przekonuje. Dodaje, że na zwolnieniu planuje być do końca ciąży. – Dlaczego mam chodzić do pracy, w której się stresuję, muszę siedzieć przed komputerem i jeszcze narażać siebie oraz dziecko na promieniowanie wielu monitorów czy wyziewy z klimatyzacji? – pyta retorycznie.
Patrycja drugiego syna urodziła w wieku 41 lat. Całą ciążę spędziła na zwolnieniu. – Byłam zdrowa, ale jednak na drugie dziecko zdecydowałam się już po czterdziestce. Nie chciałam ryzykować – tłumaczy. Ma spokojną pracę w państwowym urzędzie, ale siedzenie przed komputerem powodowało już przed ciążą bóle pleców, więc nie chciała, by w ciąży jej problemy się pogłębiły.
– Poza tym pierwsze dziecko urodziłam będąc na studiach, byliśmy bez pieniędzy, dość szybko ojciec mojego syna okazał się nieodpowiedzialnym lekkoduchem. Z synem zostałam sama, wcześniej całą ciążę studiowałam i pracowałam fizycznie. Tym razem chciałam nacieszyć się z bycia matką.
"Odbieram swoje składki"
Maria przyznaje, że nie ma wskazań lekarskich do zwolnienia. Jednak chciała iść na L4 i dlatego powiedziała lekarce, że jest zmęczona i że bez przerwy chce jej się spać. – Podobno warto dodać, że ma się maleńkie krwawienie. Takie rady można wyczytać na forum dla przyszłych mam – wyjaśnia. – Dzięki temu zwolnienie ma się jak w banku. Ja jednak lekarki nie okłamywałam – zapewnia.
Patrycja nie miała moralnych dylematów, jej zdaniem postępowała uczciwie. – Przecież pracodawca płaci tylko za miesiąc mojej nieobecności – przekonuje kobieta. – Potem zobowiązania przejmuje ZUS. Od wielu lat płacę składki, teraz po prostu korzystam z tego, co sama na ZUS wpłaciłam.
Z taką opinią nie zgadza się Jeremi Mordasewicz, doradca zarządu Konfederacji Lewiatan zrzeszającej pracodawców w Polsce i Unii Europejskiej. – Po pierwsze, pracodawca ponosi koszty pierwszych 33 dni zwolnienia, a nie miesiąca – tłumaczy.
– Poza tym zwolnienie w przypadku, gdy pacjentka czuje się zdrowo, jest zwyczajnym nadużyciem. I to nie jest okradanie wyimaginowanego państwa czy rządu, tylko koleżanek i kolegów, bo przecież wszyscy płacimy składki. To jest wzajemne ubezpieczenie – tłumaczy Mordasewicz. Jak przekonuje doradca "Lewiatana", koszty, które ponosi pracodawca, są znacznie większe, bo na czas nieobecności w pracy kobiety ciężarnej musi zatrudnić kogoś na jej miejsce.
Co na to ZUS? Czy sprawdza zasadność L4 wydanych kobietom w ciąży? – Co do zasady nie kontrolujemy zwolnień lekarskich z kodem B, czyli wystawionych w okresie ciąży – mówi Maria Kuźniar z biura prasowego Zakładu. – Nie prowadzimy też odrębnych statystyk, ile kobiet przez cały okres ciąży przebywa na zwolnieniach lekarskich, a ile przez jego część.
"Ginekolodzy żyją z ciąży"
– Gdy pacjentka chce dostać zwolnienie, to zawsze jej daję – mówi warszawska lekarka, która oprócz pracy klinicznej w szpitalu prowadzi także własny gabinet. Prosi o zachowanie anonimowości.
– Nie ma co ukrywać, że lekarze ginekolodzy żyją z ciąży, bo przecież nie z pensji w szpitalu czy przychodni. Jak pacjentka chce odpocząć, a nie dostanie zwolnienia, to nie zrezygnuje z L4, tylko zmieni lekarza. Większość przychodzących do mnie ciężarnych idzie na zwolnienie jakieś dwa miesiące przed porodem. I słusznie, bo wyobraźmy sobie chodzenie do pracy z ciążowym brzuchem, przy 30-stopniowym upale, gdy trzeba siedzieć przed komputerem w biurze bez klimatyzacji, po kilka godzin. Korzystanie ze zwolnień jest także całkowicie uzasadnione w przypadku kobiet pracujących na kilka zmian – wyjaśnia.
Zdaniem lekarki za dużą liczbę zwolnień odpowiedzialni są też pracodawcy. – Niektóre kobiety dostają takie przykazanie od szefa, by poszły na zwolnienie, bo ten nie jest w stanie zmienić im warunków pracy, a jest często do tego zobowiązany, gdy pracownica jest w ciąży – opowiada ginekolożka.
Zdaniem Mordasewicza lawinowy wzrost zwolnień widoczny jest szczególnie od momentu, kiedy obserwujemy niską dzietność. – Problem demograficzny stał się wyraźnie widoczny. I stąd wzrosło przyzwolenie na takie zachowania. Nie ma uzasadnienia medycznego dla takiej skali zwolnień lekarskich w czasie ciąży – tłumaczy ekspert. Jaka to jest skala? Nie wiadomo.
– Obecnie lekką ręką daje się zwolnienia kobietom w ciąży, bo praca w dzisiejszych warunkach to wyjątkowy stres, choć warto pamiętać, że jakość opieki medycznej i warunki pracy na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat poprawiły się ogromnie – dodaje Mordasewicz.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl