Aborcja nie zniknęła. "Kobieta była i jest zostawiona zupełnie sama"
- Czterokrotnie wzrosła liczba kobiet poddających się aborcji za granicą, które dzięki naszej pomocy logistycznej i finansowej mogą sobie na to pozwolić. Kupujących tabletki do przeprowadzanej w domu aborcji farmakologicznej jest o 300 proc. więcej – szacują Krystyna Kacpura, szefowa Federacji na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny oraz Justyna Wydrzyńska z organizacji Aborcja Bez Granic.
09.08.2021 17:13
Minęło ponad pół roku od opublikowania w Dzienniku Ustaw decyzji Trybunału Konstytucyjnego, który uznał, że aborcja ze względu na ciężkie i nieuleczalne wady płodu jest niezgodna z Konstytucją. Co w tym czasie się zmieniło?
Krystyna Kacpura: Kobiety zostały bez pomocy, zwłaszcza te w tragicznej sytuacji, u których po przeprowadzeniu badań prenatalnych stwierdzono nieodwracalne wady lub śmiertelne choroby płodu. Co prawda wcześniej ta ustawa też prawie nie działała, ale można było przynajmniej wyegzekwować dostęp do legalnej aborcji. Natomiast po 26 stycznia 2021 r. (dzień opublikowania orzeczenia TK w Dzienniku Ustaw – red.) rozpoczął się horror. Kilka naszych telefonów dzwoniło non stop, dzień, noc, sobota, niedziela. Musiałyśmy uruchomić dodatkowe numery.
Justyna Wydrzyńska: Do 22 października 2020 r. przerwanie ciąży w sytuacji uszkodzenia płodu było czymś oczywistym. Osoby, których to dotyczyło, mogły samodzielnie podejmować decyzję. Po tej dacie sytuacja diametralnie się zmieniła. Teraz to państwo za nie decyduje, ale nie jest w najmniejszym stopniu przygotowane na udzielenie im wsparcia. Szczęśliwie od grudnia 2019 r. działa Aborcja Bez Granic, która pomaga w organizacji wyjazdów do innych krajów nie tylko logistycznie, ale również finansowo. Mogą pozwolić sobie na to pozwolić osoby, które nie znają innych języków, bez pieniędzy oraz te, które nigdy nie podróżowały poza granice kraju.
Jak kobiety reagowały po publikacji orzeczenia TK?
Krystyna Kacpura: Pytały, co teraz będzie, gdzie mają zwrócić się po pomoc, jak wygląda prawo. Czy jeśli zamówią tabletki do aborcji farmakologicznej, to będą przesłuchiwane, czy grozi im więzienie, czy jeśli po przeprowadzonej za pomocą leków w domu aborcji trafią do szpitala, a lekarz zawiadomi prokuraturę, to co się z nimi stanie…
W znacznie gorszej sytuacji były te osoby, które czekały na wynik badań prenatalnych oraz te, które już takie wyniki dostały i z których wynikało, że płód ma wady genetyczne lub somatyczne, często letalne. Wiele kobiet doświadczyło sytuacji, w której lekarz odwracał się od nich, patrzył w okno i jedyne, co był w stanie z siebie wydusić, to to, że nie może pomóc. Mimo że z badań wynikało, że płód ma zaledwie kawałek jednokomorowego serca, uszkodzony mózg, przepuklinę na całej długości ciała… Taka kobieta była i jest zostawiona zupełnie sama. Nie ma ani pomocy medycznej, ani psychologicznego wsparcia.
Justyna Wydrzyńska: Mogę określić to jednym słowem – przerażenie. Brak możliwości uzyskania jakiekolwiek informacji od lekarza czy próby powołania się na przesłankę zdrowia psychicznego, która nie działała, wywoływały przerażenie. A wystarczyło powiedzieć, że możesz wyjechać za granicę. Telefon Aborcji Bez Granic był wypisywany wszędzie. Gdy te osoby słyszały od nas, że istnieje możliwość wyjazdu i bariera finansowa znika, działało to na nie uwalniająco.
Jak teraz kobiety sobie radzą?
Justyna Wydrzyńska: Obserwujemy duże zainteresowanie wyjazdami, dzięki którym kobiety mogą przeprowadzić aborcję za granicą. Wzrosło ono czterokrotnie. Do października rejestrowałyśmy ok. 20 wyjazdów miesięcznie. Od stycznia tych osób wyjeżdżających jest ok. 70-80. Z naszej perspektywy te statystyki, które opublikował rząd na temat dostępności zabiegów w 2019 i 2020 roku i z których wynika, że w Polsce aborcji potrzebowało rocznie ok. tysiąca osób, pokazują, że większość chcących dotychczas legalnie przerwać ciążę w warunkach szpitalnych, trafia do nas.
Krystyna Kacpura: Te dane pokazują też, że aborcja nie zniknęła. Po prostu odbywa się poza granicami Polski albo w Polsce przy użyciu tabletek sprowadzanych z zagranicy, o czym wiemy od kobiet. Dla nas ważne jest, żeby te tabletki pochodziły z pewnego, legalnego źródła.
Czyli liczba kobiet zainteresowanych aborcją farmakologiczną wzrosła?
Krystyna Kacpura: Tak, i to już od października. Dla porównania z 2019 r., w ciągu całego roku miałyśmy 1200 telefonów, z czego 600 dotyczyło legalnej aborcji. W 2020 r. było już 1600 telefonów, w tym 1000 dotyczyło aborcji. W 2021 r. mamy ok. 200 telefonów miesięcznie i dotychczas 1200 dotyczyło aborcji. Czyli już teraz widać, że wzrost wobec 2019 r. wynosi 100 proc.
Wiele telefonów wiąże się z prośbą o potwierdzenie adresów, pod którymi kobiety zamówiły tabletki do aborcji farmakologicznej. Niestety często okazuje się, że to zupełnie nieznany nam dostawca, dlatego umieściłyśmy na naszej stronie informacje, gdzie można bezpiecznie je zamówić. O 100 proc. wzrosło też zainteresowanie antykoncepcją, nasze ginekolożki mają dwa razy więcej dyżurów. Kobiety dzwonią non stop, ponieważ boją się ciąży.
Justyna Wydrzyńska: Miesięcznie kontaktuje się z nami ok. 600 osób, z czego ponad 200 do 300 z tych osób potrzebuje środków do aborcji farmakologicznej. Szacujemy, że ok. 80 proc. aborcji do 12. tygodnia ciąży jest przeprowadzanych przy użyciu tabletek. Ich liczba bardzo wzrosła, o ok. 300 proc. w porównaniu z czasem przed październikiem 2020. Nie mamy jednak do końca pewności, czy ta liczba rzeczywiście aż tak wzrosła, ponieważ wraz z popularnością Aborcji Bez Granic więcej osób się z nami kontaktuje.
A co z legalnie przeprowadzanymi aborcjami w polskich szpitalach? Ich liczba z kolei znacząco od października 2020 spadła…
Krystyna Kacpura: Po wydaniu orzeczenia przez TK nie tylko kobiety, ale też lekarze pytali nas, czy zaplanowane zabiegi muszą zostać odwołane. Tłumaczyłyśmy, że do momentu publikacji tego wyroku w Dzienniku Ustaw nie jest on wiążący. Tymczasem wiele szpitali klinicznych i tak kierowało się własnymi wytycznymi, które w większości przypadków były niekorzystne dla kobiet. Wielokrotnie musiałyśmy jako federacja interweniować, załatwiać, monitorować proces, by nasze podopieczne miały dostęp do aborcji. Mimo orzeczenia, dla wszystkich tych, które do nas trafiały, udało się wyegzekwować legalny zabieg.
Ile tych aborcji od października do stycznia zostało przeprowadzonych?
Krystyna Kacpura: Ok. 200-250. Niestety często zdarzało się, że kobieta na zabieg musiała jechać z Rzeszowa do Warszawy. Władze zabraniały kobietom demonstrować, bo to miało narażać ich zdrowie. A czy ci sami rządzący zastanawiali się nad tym, że kobieta, która jest w zagrażającej jej ciąży, która zostawia trójkę małych dzieci w domu, musi tłuc się przez całą Polskę na zabieg, któremu powinna móc się poddać w swojej miejscowości? Ale tam lekarze tłumaczyli się, że klauzula sumienia, że covid, że brak personelu, że my takich rzeczy nie robimy.
A ile zabiegów terminacji ciąży zostało przeprowadzonych od 27 stycznia 2021?
Krystyna Kacpura: Ok. 20-30. Dla porównania w latach przed wprowadzeniem w życie orzeczenia TK takich aborcji przeprowadzało się ok. 1200 rocznie. 99 proc. przeprowadzano z powodu wad płodu, czyli teraz, po 7 miesiącach, powinno być ich ok. 700. A mamy 20-30. Różnica jest astronomiczna.
Justyna Wydrzyńska: Docierają do nas głosy, że niektóre osoby próbują uzyskać zgodę na legalną aborcję powołując się na zły stan zdrowia, przede wszystkim psychicznego. Te próby niestety kończą się dość dramatycznie. W zeszłym miesiącu zgłosiła się do nas osoba, która miała zaświadczenia wypisane przez psychiatrę i w którym znalazła się informacja, że ma ona myśli samobójcze. Skierowano ją na zamknięty oddział psychiatryczny na dwa tygodnie… W takiej sytuacji musimy działać bardzo szybko, podpowiadamy takim osobom, co mają robić.
Ale świadomość śmierci dziecka zaraz po porodzie to jest zagrożenie dla zdrowia kobiety, zwłaszcza psychicznego…
Krystyna Kacpura: Tak, i dlatego próbowałyśmy znaleźć wyjście, prawne rozwiązanie, które pozwoli szpitalom legalnie przeprowadzać terminację ciąży. Jeśli aborcja z powodu zagrożenia zdrowia i życia kobiety jest wciąż legalna, to chyba większego zagrożenia dla jej zdrowia, zwłaszcza psychicznego, niż donoszenie ciąży i urodzenie martwego dziecka lub takiego, które z powodu wad letalnych umrze kilka godzin po przyjściu na świat, nie ma. To jedno z najbardziej traumatycznych i koszmarnych przeżyć!
Taką opinię wydali też psychiatrzy, którzy zgłosili się do nas i zadeklarowali, że za darmo zajmą się kobietami, które znalazły się w takim położeniu. Kilku kobietom udało się przeprowadzić legalnie aborcję w polskich szpitalach. Ale ten proces to droga przez mękę. Kobieta w zagrażającej jej życiu ciąży musi przedstawić zaświadczenie od dwóch psychiatrów, kolejne, trzecie zaświadczenie od psychiatry pracującego w szpitalu, w którym do terminacji ciąży ma dojść lub wskazanego przez ten szpital, a na końcu musi poddać się badaniu prowadzonemu przez komisję składającą się z kilku psychiatrów.
Po takim przeczołganiu tej kobiety trudno wyobrazić sobie jej stan, bo system, zamiast jej pomóc, znacząco jej szkodzi. Komisja zadaje jej wiele pytań, a nasze podopieczne mówiły, że czuły się jak na przesłuchaniu zamiast w grupie życzliwych lekarzy, którzy zdają sobie sprawę z ich stanu i chcą im pomóc.
Taka sytuacja była w Krakowie, gdzie czterdziestokilkuletnia kobieta dowiedziała się po przeprowadzeniu badań prenatalnych, że płód miał wady letalne, był bardzo poważnie zdeformowany. Kobieta zrobiła wszystko, co trzeba: miała szczegółowe wyniki badań niepozostawiających żadnych wątpliwości i zaświadczenia od trzech psychiatrów potwierdzających, że ciąża i poród zagrażają jej życiu i zdrowiu. Tymczasem komisja lekarska orzekła, że w tym momencie, w którym z nią rozmawia i zadaje jej pytania, nie widzi bezpośredniego zagrożenia zdrowia. Lekarze nie byli jednak w stanie przewidzieć, co będzie za tydzień czy dwa!
Jak ta historia się skończyła?
Krystyna Kacpura: Kobieta musiała przyjechać do Warszawy, gdzie w szpitalu powołano kolejną komisję. Ta skrupulatnie obejrzała wszystkie przedstawione przez nią zaświadczenia i wydała opinię, że kontynuacja ciąży stanowi dla niej zagrożenie.
Podobno część kobiet, które były gotowe przeprowadzić aborcję za granicą, rezygnuje z wyjazdu. Dlaczego?
Justyna Wydrzyńska: Czasami osoby w chcianych i planowanych ciążach, które dowiadują się o istnieniu wad letalnych u swojego dziecka, potrzebują więcej niż tylko przerwania ciąży. Możliwość pożegnania się z dzieckiem, pochowania, możliwości odwiedzania grobu i przejścia przez proces żałoby są dla nich ogromnie ważne. My tego nie możemy zagwarantować, bo proces kremacji ciała płodu, uzyskania aktu zgonu jest bardzo kłopotliwy i niemożliwy do uzyskania w ciągu jednego dnia pobytu w klinice. To z kolei powoduje, że nie mogą dostać dokumentów niezbędnych do uzyskania skróconego urlopu macierzyńskiego.
Kobiecie po urodzeniu martwego dziecka po 22. tygodniu ciąży przysługuje prawo do 8-tygodniowego urlopu. Bez dokumentu, który nazywa się kartą martwego urodzenia, wystawionego przez kraj, w którym rodziła oraz aktu zgonu, nie może uzyskać prawa do tego świadczenia. Bardzo często kobiety mierzą się z problemem, co mają zrobić, by dostać choćby zwolnienie lekarskie po zabiegu. Jest ono niezbędne, żeby dojść do siebie; burza hormonalna, która pojawia się na skutek ciąży i następnie jej przerwania utrudnia funkcjonowanie. Do tego dochodzi stan psychiczny, zwłaszcza, że większość kobiet decydujących się na aborcję zaszła w ciążę planowo, chciała dziecka i czekała na nie. Zastanawiają się, co w tej sytuacji powiedzieć lekarzowi, czy policja będzie je ścigała za to, że wyjechały za granicę i przerwały ciążę. Kolejny problem to sprowadzanie zwłok. W Polsce nie ma możliwości transportu płodu we własnym samochodzie. W krajach takich jak Belgia, Hiszpania, Holandia można skremować płód po poronieniu, ale prochy już trzeba przywieźć do Polski specjalistycznym transportem, którego koszty ponosi kobieta. A to są kwoty idące w tysiące złotych.
Wiele kobiet, które nie są w stanie udźwignąć trudności związanych z załatwieniem formalności, jest zmuszonych porzucić swoje zmarłe dziecko "gdzieś tam". Nie wiedzą, co się z nim dalej dzieje. Dlatego rezygnują z zabiegów. Rodzą w Polsce i dostają to, z czym czują się lepiej. To są sytuacje trudne do wyobrażenia.
Gdy okazuje się, że wyczekiwana ciąża przebiega nieprawidłowo, a płód jest uszkodzony, kobiety mierzą się z potwornymi myślami i uczuciami, obwiniają się za tę sytuację, zastanawiają się, czy w jakikolwiek sposób mogły się przyczynić do powstania wad. Często zostają ze swoją decyzją same, bo rodzina namawia je, by urodziły chore dziecko, oferuje pomoc, a przecież często są to puste deklaracje i z niepełnosprawnym dzieckiem najczęściej zostaje sama matka.