Ania Rusowicz i jej nowe plany
Najbardziej niezwykły muzyczny sukces ostatniego roku. To dzięki Ani Rusowicz na scenę powrócił bigbit. I to z głośnym, mocnym uderzeniem. Zupełnie tak, jak kilka dekad temu.
08.10.2012 | aktual.: 11.12.2017 15:56
Najbardziej niezwykły muzyczny sukces ostatniego roku. To dzięki Ani Rusowicz na scenę powrócił bigbit. I to z głośnym, mocnym uderzeniem. Zupełnie tak, jak kilka dekad temu.
Przed wywiadem, na wyraźną prośbę Ani, ustalamy, że tym razem nie poruszymy tematów rodzinnych (i unikniemy porównań do Mamy, Ady Rusowicz, gwiazdy polskiego bigbitu). Spotykamy się w swojskim barze na warszawskiej Pradze, gdzie Ania mieszka od niedawna. Pojawia się punktualnie, uśmiechnięta, choć przyznaje, że jest już nieco zmęczona – ostatnie miesiące spędza niemal ciągle w drodze.
Gdańsk, Tarnowskie Góry, Londyn. Sporo koncertujesz. Artystycznie jesteś w miejscu, w którym chciałaś?
Tak, mam idealną sytuację, bo podążam drogą, którą sobie wyznaczyłam parę lat temu. Nadal chcę nią iść. Nie komercyjną, ale moją, własną. Przecież już z dziesięć lat temu mogłam z powodzeniem zgłosić się do różnych gazet i opowiadać moją historię związaną ze stratą mamy i de facto ojca. A jednak nie zrobiłam tego.
Udzielasz niewielu wywiadów. Nie gotujesz na wizji.
Niedawno czytałam wywiad ze Sławomirem Mrożkiem, który odpowiadał dziennikarzowi półsłówkami. Poznałam też pewnego człowieka, który przeszedł w życiu wiele traum i zwykle milczy. Myślę, że ludzie po trudnych przeżyciach jakoś naturalnie przestają chcieć paplać. Noszą w sobie jakąś tajemnicę. Poza tym uważam, że na świecie pada zbyt wiele słów. A ja mogę rozmawiać godzinami, ale z moim mężem (Hubert Gasiul – perkusista, muzyk, gra z Anią oraz w zespole Wilki - red.) albo z przyjaciółmi przy kawie.
Jesienią wydałaś album „Mój bigbit”. Niewielu wierzyło, że osiągniesz taki sukces.
Rok temu przeczytałam horoskop w pewnej gazecie. Totalnie utkwił mi w pamięci, choć raczej nie zwracam na nie uwagi i podchodzę sceptycznie do wróżbiarskich historii. Ten brzmiał mniej więcej tak: „Wszystkie twoje działania będą miały pozytywny skutek, a największy w kwietniu 2012 roku. Wtedy będziesz święcić triumfy”.
W kwietniu otrzymałaś aż cztery Fryderyki. To wtedy zrozumiałaś, że „chwyciło”?
Nie było jednego momentu, w którym pomyślałabym: „No, odwaliłam kawał dobrej roboty”. To się działo stopniowo, choć gala Fryderyków rzeczywiście mi w tym pomogła. Kiedy osiągasz sukces komercyjny w dziedzinach artystycznych, ludzie uwielbiają traktować go jako kwestię przypadku: „O, nagle mu się udało!”. Mnie też masę osób mówi: „Ale masz fart!”. A prawda jest taka, że samo szczęście nie wystarczy.
Ważne jest choćby doświadczenie. Już siedem lat temu śpiewałaś w zespole Dezire.
Przeczytałam niedawno, że aby osiągnąć sukces, trzeba spełnić kilka warunków. Oczywiście, talent jest ważny, podobnie jak odpowiednia ilość czasu, jaką poświęcisz swojej pasji, no i choćby trochę szczęścia. Scena rządzi się swoimi prawami. Potrzebne są też predyspozycje i pewne cechy charakteru, np. upór, oddanie, konsekwencja. Nie przypadkiem to Krystyna Janda z powodzeniem prowadzi dwa własne teatry, nie przypadkiem to Kayah ma świetną wytwórnię płytową. Nie traktujmy tego tylko w kategoriach szczęścia. Choć z drugiej strony – mam świadomość, że w show-biznesie jest całkiem sporo przypadkowych osób.
Twoja muzyczna droga jest ciekawa, wiedzie od r’n’b i soulu aż do bigbitu…
Nie znam artysty, który wstałby pewnego pięknego dnia i stwierdził: „No dobra, wiem, jaki będzie mój styl muzyczny, od dzisiaj do końca życia gram rock”. To nie jest takie proste. Ciągle szukam rozwiązań. Zmieniam się. Ale zawsze na pierwszym miejscu była u mnie chęć tworzenia muzyki. Pasja. Po prostu wiem, że chcę to robić. Style, gatunki to drugorzędna sprawa.
Miewasz wenę czy siadasz i piszesz, bo gonią terminy?
Oj, wena jest niezbędna. Muzyka to nie taśma produkcyjna, tylko jedna z niewielu dziedzin, a może nawet jedyna, w której nie istniej podział zero-jedynkowy.
Właśnie pracujesz nad drugą solową płytą.
Część piosenek już powstała. Ludzie dopytują, w jakim kierunku zamierzam iść. Wielu radzi, abym wybrała zupełnie inny gatunek. Ale retro jest tak pojemnym hasłem, że na pewno nie będę się powtarzać, a jednak pozostanę wierna sobie. Można iść w wielu różnych kierunkach. Zamierzam stworzyć nawet 30-40 piosenek, aby na płycie zaprezentować te najfajniejsze. Jestem na tyle określona i świadoma, że instynktownie czuję, które powinnam wybrać.
Znasz przepis na hit?
Z tym wiąże się ciekawa sprawa. Mogę opisać to na przykładzie… disco polo. Sporo zespołów zbiło wielkie majątki na tym gatunku muzyki. Załóżmy, że chciałabym iść tym tropem, aby się dorobić, więc tworzę zespół disco polo. Gdybym jednak napisała tekst o tym, że idę do dyskoteki i kogoś tam poznaję, nie byłabym wiarygodna. Bo ja nie chodzę do dyskotek. Czyli słuchacze szybko wyczuliby, że albo się nabijam, albo jestem nieszczera i gram tylko dla kasy. Twórcy disco polo naprawdę kochają tę muzę i teksty. Dlatego mam świadomość, że w pewnych gatunkach czy stylistykach nie odnajdę się nigdy i nie zaliczę w nich sukcesu. Podstawą jest zawsze wiarygodność, szczerość intencji.
Jesteś często kompozytorką i autorką słów. Także w przypadku nowej płyty?
Ostatnio poznałam tekściarza, który współpracował np. ze Zbigniewem Namysłowskim. Jeśli ktoś napisze mi dobry tekst, zaśpiewam go, nie mam z tym problemu. Nie zamykam się na innych twórców. Tej jesieni skupię się na nagraniu płyty. A premiera już w przyszłym roku.
(kku/bb)