GotowaniePrzepisyArbuz jest "the best"!

Arbuz jest "the best"!

Arbuz jest "the best"!
Źródło zdjęć: © Jupiterimages
14.07.2009 11:50, aktualizacja: 22.06.2010 14:41

Człowiekowi smak zmienia się podobno co siedem lat. W swoim felietonie Maciej Kucharski pisze o tym, jak po latach pokochał arbuzy bez których nie wyobraża sobie teraz lata.

Człowiekowi smak zmienia się podobno co siedem lat. Kiedyś nie znosiłem kotletów mielonych i zielonej sałaty w śmietanie, a teraz mógłbym jadać taki zestaw codziennie. Dżem agrestowy budził we mnie obrzydzenie. Tymczasem od pewnego czasu nie wyobrażam sobie śniadania bez takiej kwaskowej marmolady. Podobnie było z arbuzami. Uważałem je zawsze za niezwykle dziwaczne i mało smaczne owoce. Nie mogłem się nadziwić dlaczego ludzie w ogóle jadają takie świństwa, a arbuzowe pestki - malutkie, czarne i strasznie nieposłuszne – doprowadzały mnie do szału.

Od pewnego czasu bez arbuzów nie mogę wyobrazić sobie lata. Zamiast kolejnej coli, lub innego gazowanego świństwa opycham się plastrami soczystego arbuza. Co prawda witamin w nim tyle co kot napłakał, za to wody 92 procent, a kalorii prawie zero. Owoc idealny dla spragnionych grubasów, lub wysuszonych anorektyków.

Józef Stalin, oprócz jajek na twardo i wódki, uwielbiał także arbuzy. Jak na prawdziwego Gruzina przystało, podczas wakacji nad Morzem Czarnym, opychał się arbuzami bez umiaru. A że przyjmował licznych gości, to również oni, czy tego chcieli czy nie, arbuzy jeść musieli. Stalin w pewnym sensie był tutaj typowym spadkobiercą kulinarnej kultury Wschodu. W Turcji, Egipcie czy Tunezji arbuz wiele razy ratował ludzi przed śmiercią z pragnienia. Poił, orzeźwiał, chłodził i dawał ukojenie. Oczyszczał skórę, lekko dezynfekował jamę ustną. Do tej pory podczas hotelowych śniadań „all inclusive”, gdzieś we „wschodnich krajach”, wielkie kawałki arbuzów cieszą oczy i podniebienia turystów. Dzięki nim stół wygląda bardziej dostatnio.

W pięknych i tajemniczych książkach Orhana Pamuka, co jakiś czas również natrafiamy na słodkie arbuzy. Turcy zresztą uważają, że ich owoce są najlepsze w Europie, największe i najzdrowsze. W tureckim sklepiku, niedaleko wiedeńskiej kamienicy, w której mieszka moja przyjaciółka, arbuzy faktycznie prezentują się bardzo okazale. Młody sprzedawca łamaną angielszczyzną zapewnia mnie każdego roku, że jego „Wassermelon” (niemieckie określenie arbuza) pochodzą z zaufanej plantacji i są po prostu „the best” w Wiedniu. Być może tak jest. Przyznać muszę, że smak mają doskonały, a wielkość imponującą. Wystarczy ćwiartka owocu, by zabić ogromne pragnienie.

Do końca nie wiadomo skąd pochodzą arbuzy, inaczej zwane kawonami. W Indiach i Chinach uprawiane są od niepamiętnych czasów. Hodowano je również w południowej Afryce, skąd przywędrowały do Egiptu, a stamtąd oczywiście do Rzymu i Europy zachodniej. Znalazły się także w Biblii. Do Europy Wschodniej i Centralnej podobno przywieźli je w XII wieku Mongołowie. Na naszych terenach arbuzy zawsze uchodziły za owoce wykwintne i niezwykle użyteczne. W czasach, w których nie znano lodówek, arbuzy przynosiły lekką ochłodę. Podobno ich skórka świetnie odbija promienie słoneczne, przez co owoc w środku zawsze utrzymuje odczuwalną, niższą temperaturę. Do tego na naszych terenach też można arbuzy uprawiać, choć oczywiście nie są one tak doskonałe, jak te od wiedeńskiego sprzedawcy.

Arbuzy gaszą pragnienie, lekko dezynfekują i stanowią doskonały składnik maseczek kosmetycznych. Niestety na tym ich rola się kończy. Czasami można nimi ozdobić półmisek, lub dodać do orzeźwiającego drinka. Poza tym nie mają one zbyt wiele do zaoferowania. Nie obfitują w witaminy i sole mineralne, zawierają śladowe ilości magnezu i żelaza. Cenić można je za to, że przydają się podczas kuracji odchudzających. Pamiętajmy: 100g. arbuza, to tylko 10 kalorii!!! Wtajemniczeni twierdzą ponadto, że dzięki arbuzom, pośladki i biust są jak....arbuzy.

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (6)
Zobacz także