Bartosz Prokopowicz mówi nam o swoim filmie "Chemia"
"Chemia" to film o miłości i wojnie z nowotworem. Bartosz Prokopowicz przez 8 lat wraz z żoną - Magdą Prokopowicz, walczył z rakiem piersi, na którego ona cierpiała. W międzyczasie Magda zaszła w ciążę i urodziła zdrowego synka, mimo że 99 procent lekarzy doradzało jej dokonanie aborcji.
Teraz jej mąż nakręcił "Chemię" - przejmujący film inspirowany wydarzeniami ze swojego życia. Nam mówi m.in. o tym, ile emocji kosztowała go realizacja tego obrazu i o tym, czy pokaże film swojemu synkowi. Rozmawia Katarzyna Gruszczyńska.
WP: : Chciałeś nakręcić „poradnik pozytywnego umierania”, parafrazując tytuł amerykańskiego filmu „Poradnik pozytywnego myślenia”?
- Pozytywny poradnik odchodzenia. Wiesz, to jest alternatywna wersja rzeczywistości. Co by było gdyby… Gdyby Lena zachowała się inaczej. Gdyby człowiek pod wpływem miłości do drugiej osoby odpuścił jej na koniec. Wybaczyć jej i sobie, zabrać złość, którą rak ma w sobie, czyli odebrać mu siłę i moc. Powiedzieć swojemu partnerowi i mężowi: Hej stary, ja niedługo umrę, ale ty znajdź sobie kogoś. Tosia - nasze dziecko, zostanie z tobą. Jesteś jej jedynym i najbliższym punktem odniesienia. To, czy jesteś dobry, zły, samotny, zdrowy czy chory będzie miało bezpośrednie przełożenie na jej życie. Lena ma tego świadomość i mówi do Benka: Znajdź sobie kogoś, żyj życiem, bo jest dosyć krótkie i nie wiadomo, kiedy może się skończyć, a ja będę zawsze w Tosi mieszkała i to wystarczy.
WP: : Żyj i zdejmij z głowy koronę cierniową? W symbolicznej scenie filmu ksiądz zdejmuje ją z głowy figurze Chrystusa.
- Wystarczająco dużo cierpienia jest na świecie, żeby jeszcze sobie dokładać. To jest prośba księdza, którego zresztą znakomicie zagrał Eryk Lubos. „Ja ci Boże chcę ulżyć w cierpieniu. Spójrz na mojego brata i jak możesz, to chociaż odrobinę złagodź jego cierpienie” – zdaje się mówić zdejmując koronę – symbol męczeństwa.
WP: : „Chemia” chwyciła mnie za gardło w jednej z ostatnich scen, gdy żegnająca się ze światem Lena przygotowywała dla męża i córki całą lodówkę dań, m.in. naleśników zapakowanych w pudełka, żeby mieli co jeść, gdy ona niebawem umrze.
- Przedziwne, że mówisz o naleśnikach. Byłem przekonany, że powiesz, że wstrząsnęło tobą wycie, wręcz skowyt Leny pod lustrem, gdy w tym samym czasie Benek płacze pod drzwiami na klatce schodowej.
Wiem, że ten film trafia w serce. Kogoś innego poruszyły sceny z Tosią – ich córką, która zostaje bez rodzica. Identyfikował się z tym tematem, ponieważ zmarł mu ojciec. Sam był takim dzieckiem.
Myślę, że „Chemia” jest na tyle subtelna, że nie ma emocjonalnego gwałtu, pornografii w pokazywaniu emocji, blizn, chemii, śluzu – jak to zwykle w polskich filmach się robi. Nie jest wprost, jest subtelny i wycofany. Może przez to każdy odnajdzie coś innego. Oczywiście, jeśli się przyjmie tę konwencję. Rozumiem, że można ją przecież odrzucić i powiedzieć, że to jest do kitu.
A jak otworzy się serducho, przyjdzie taki moment, że jak coś się naciśnie, to zaboli i wzruszy.
WP: : Film „Chemia” inspirowany jest wydarzeniami z Twojego życia, choć oczywiście nie jest jeden do jednego twoją historią. Czy przeżywanie emocji na nowo było okupione cierpieniem, a może było dla ciebie oczyszczającym doświadczeniem?
- Zgodziłem się zapłacić pewną cenę. Na samym początku nie myślałem, że będzie mnie to aż tyle kosztowało. Sądziłem, że będzie mi łatwiej. Wystarczająco dużo hardcoru przeżyłem, że teraz niewiele rzeczy jest mnie w stanie dotknąć. Ale okazuje się, że może. Gdy kręciliśmy scenę golenia głowy Lenie przez Benka maszynką, gdy jej zaczynały już wypadać włosy po chemioterapii… Ta scena wydarzyła się w rzeczywistości, ja tak zrobiłem. Przez tydzień miałem temperaturę 40 stopni, wycięło mnie kompletnie.
Poniosłem duży emocjonalny koszt. To cena, którą płaci się za kręcenie filmów. Z drugiej strony zawsze chciałem je robić i byłoby rzeczą karygodną, gdybym nie skorzystał z własnych doświadczeń, żeby przynieść widowni jak najbardziej ciekawy, emocjonalny obraz i żeby dać coś z siebie. Nie realizowałem „Chemii” dla siebie, tylko dla widza. Nie jest to obraz rozliczeniowy, moja terapia, tylko kino dla widza.
WP: : Przełamujesz stereotyp osoby chorej na raka. Lena jest kolorowa – zarówno w środku, jak i na zewnątrz, ma pozytywne podejście.
- To jest język, sposób komunikacji, który Magda, gdy jeszcze żyła, próbowała robić budując Fundację Rak’n’Roll. Takie było założenie – zmienianie postrzegania osoby cierpiącej na chorobę terminalną, na raka. Fundacja przekonywała, że piękno kobiece nie jest zaklęte tylko i wyłącznie we włosach i w piersiach, że jest coś więcej, inny rodzaj głębi, którą kobieta musi dostrzec w sobie.
To wyciągnięcie osoby chorej z marginesu i wrzucenie jej do mainstreamu, przywrócenie chorego życiu. Przełamywanie tabu, mówienie o tym, że da się leczyć ciężarne cierpiące na raka, że nie muszą zabijać swoich dzieci, zaprzestać terapii, żeby urodzić. Nie muszą składać czyjegoś życia na ołtarzu swojego życia. Da się to pogodzić. Oto misja „Chemii”.
WP: : Może „Chemię” powinni obejrzeć lekarze, którzy kategorycznie odradzają poród kobietom chorym na raka i twierdzą, że chemioterapia szkodzi dziecku.
- Takie sugestie wynikają z czystej niewiedzy lekarskiej. Doktor Jerzy Giermek (kierownik Oddziału Zachowawczego Kliniki Nowotworów Piersi i Chirurgii Rekonstrukcyjnej, Centrum Onkologii – Instytut w Warszawie, który prowadził ciążę Magdaleny Prokopowicz i wielu innych kobiet chorych na raka), którego znaleźliśmy, prowadził swoją praktykę w jednym z pokojów, a na piętrach wyżej i niżej pracowali lekarze zupełnie nieświadomi, że takie rzeczy są możliwe. Trzeba dać kobiecie wybór.
WP: : Był jedynym lekarzem, który Wam pomógł?
- Tak. Miał metodę podawania chemioterapii w trzecim trymestrze ciąży. Ewenement nie tylko na skalę Polski, ale też na skalę światową. Na całym świecie szukaliśmy lekarzy, którzy mogliby nam pomóc, a znaleźliśmy takiego dopiero tutaj.
WP: : Jak pracowałeś z aktorami, by utrzymać emocje między nimi, szczególnie, że film był kręcony etapami, z kilkumiesięczną przerwą?
- Musieliśmy poczekać, żeby nastała zima. Chciałem, by świat wyprał się z kolorów. Zielono i kolorowo było wtedy, gdy Lena i Benek się poznawali. Drugi powód był taki, że Agnieszka Żulewska (odtwórczyni głównej roli – przyp. red.) musiała schudnąć do roli kilkanaście kilogramów. Pomogła jedna kwestia. Po przerwie wchodzimy do tej historii pięć lat później. W ciągu pięciu lat ludzie mogą się totalnie zmienić. Powiedziałem aktorom, że mogą stworzyć Lenę i Benka na nowo, co było niesamowite. To mogą być zupełnie inne postaci. Znajdujemy się też w kompletnie innej relacji. Już nie jest to kolorowy zawrót głowy, zerwanie się z życia i jazda bez trzymanki. Coś pękło. Doznane smutki i cierpienia odcisnęły na nich piętno. W ogniu walki, którym było ich życie, pojawiła się też Tosia.
WP: : Stoczyli długą wojnę z rakiem.
- Tak, to była wojna prowadzona pomiędzy słabościami, brakiem pieniędzy, zwątpieniem, złością. Ale takie też jest życie. Nie znaczy, że złe czy dobre. Oni się kochali będąc na froncie.
WP: : Lena jest silniejszym żołnierzem, mimo że to ją zaatakował rak.
- Lena przede wszystkim ma wielką odwagę manifestowania swojej kobiecości, mimo braku atrybutów tej kobiecości – włosów, piersi. Ona ma w sobie siłę i miłość, która pozwala jej przebaczyć, odpuścić, zrozumieć i przyjąć do siebie chorobę. Tak, Lena jest bardzo silna, ale tak naprawdę Benek też dojrzewa. I to on zostaje z ich dzieckiem, jest na wszystko przygotowany. Ma fajniejszą relację z Tosią. Oni potrafią się bawić, oczywiście po swojemu w szubienicę, ale to on przy niej śpi. W tej historii każdy na swój sposób i w swoim tempie dojrzewa.
WP: : Chcesz kiedyś pokazać film swojemu synowi – Leonowi?
- On podjął decyzję, że sam powie mi, kiedy chce go obejrzeć. Na pewno nie do 12. roku życia. Ma dać mi znak.
WP: : Mądry chłopiec.
- Bardzo mądry. Wiesz, dwukrotnie został dotknięty przez śmierć. Raz w łonie matki, drugi raz, gdy Magda umarła, a on miał pięć latek. Poziom jego duchowości i zrozumienia sytuacji, w której się znalazł, jest niewyobrażalny. Jego dojrzałość, mądrość, a z drugiej strony wrażliwość i dziecięcość, jest niesamowita. Dla mnie bycie, obcowanie z nim jest niesamowitym przeżyciem.
WP: : Mówisz lekko o najcięższych i ostatecznych sprawach.
- Taka konwencja może zostać przyjęta lub nie. Ładunek emocjonalny i dramatyzm całej sytuacji jest bardzo duży, więc po co to pogłębiać, dokładać. Zostawmy widzowi zdecydowanie, co chce czuć. Nie będę mu tego mówił.
WP: : Jak na twój film reagują widzowie za granicą?
- Pokazywaliśmy „Chemię” między innymi w Montrealu i w Karlowych Warach. Niesamowite, w jak fajny sposób reaguje publiczność zagraniczna. Oni są pozbawieni jakiegokolwiek kontekstu osobistego. Czesi mają ogromne poczucie humoru, dystans i często wybuchali śmiechem. Przez pierwsze 40 minut słyszałem rechot i byłem zaskoczony. Potem nastała cisza, skupienie i płacz. Zagraniczni krytycy podkreślają, że w lekki sposób opowiadam o trudnym temacie. Z kolei przeciwnicy przyznają, że za lekko jak na tak poważne sprawy. A co, ma być po polsku: przetłuszczone włosy i lamperie? Nie, tego nie będzie.
Rozmawiała Katarzyna Gruszczyńska/(kg)/(kw), WP Kobieta
Film "Chemia" będzie miał kinową premierę 2 października br.
* Bartosz Prokopowicz - uznany i doświadczony operator filmowy i reżyser. W 1999 roku nagrodzony „Złotą Kaczką“ za całokształt twórczości. Współpracował z Krzysztofem Krauze, Andrzejem Wajdą, Filipem Bajonem, realizując kilkanaście filmów fabularnych, m.in. „Dług”, „Komornik”, „Przedwiośnie”. Wyreżyserował ponad 100 reklam, pracując dla największych marek w Polsce i na świecie. „Chemia” jest jego debiutem.