"Bękart. W sumie to o mnie". Czy dzieci z nieformalnych związków są piętnowane?

Joanna Brodzik przyznała, że w szkole nazywano ją bękartem. Michał wychował się na zwykłym blokowisku. Brak ojca nie robił na nikim wrażenia. Ula cierpi, gdy córka pyta ją o biologicznego ojca. Jak zmieniła się sytuacja dzieci "z nieprawego łoża"?

"Bękart. W sumie to o mnie". Czy dzieci z nieformalnych związków są piętnowane?
Źródło zdjęć: © iStock.com
Aleksandra Kisiel

"Kiedy chciałam jak wszystkie dzieci przygotować się do pierwszej komunii świętej, siostra katechetka powiedziała moim koleżankom, żeby się ze mną nie zadawały, bo jestem bękartem (…)". Tak swoje dzieciństwo pod koniec lat osiemdziesiątych wspomina Joanna Brodzik. W głośnym wywiadzie dla "Wysokich Obcasów Ekstra" opowiedziała o byciu nieślubnym dzieckiem nastolatków, o tym, jak poznała słowo "bękart". I wstydzie, jaki z tego powodu odczuwała.

Na Pradze brak ojca nie dziwił

W latach siedemdziesiątych odsetek dzieci, które rodzą się poza małżeństwem, był znikomy. Gdy w 1982 roku na świat przyszedł Michał, na jego osiedlu nieślubnych dzieci nadal było niewiele.

- Byłem chyba jedynym chłopakiem w mojej szkole, którego rodzice nie mieli ślubu. Mało tego, nawet nie mieszkali razem. Choć moje przyjście na świat było planowane, moi rodzice byli w bardzo "wolnym" związku. Nazwisko dostałem po mamie i z nią też mieszkałem. Ojciec miał swoje mieszkanie, czasem u nas nocował. Mama bardzo dbała o to, żebym miał z nim kontakt. W 1988 czy 1989 roku wyjechał do Stanów. Potem on wysyłał mi paczki. Może dlatego nigdy nie usłyszałem, że jestem bękartem? – zastanawia się Michał.

Wspomina, że to słowo częściej padało z jego ust, niż z ust kolegów. – Pamiętam, że jeden z kumpli miał bardzo młodą mamę. Musiała mieć z 17 lat, jak urodziła syna. Potem wzięła ślub z jego ojcem. Tworzyli fajną rodzinę. Typowa klasa średnia. Byliśmy nastolatkami, o coś się posprzeczaliśmy i ja, w odwecie, rzuciłem do niego: "A ty jesteś bękartem"! Obraził się. A do mnie dopiero później dotarło, że z czym do ludzi, skoro sam jestem nieślubnym dzieckiem – analizuje Michał.

Tradycja to powielanie zachowań rodziców

To, że rodzice nie mieli ślubu, nie doskwierało mu tak bardzo. – Gorsza była nieobecność ojca. I to też bardziej trapiło moją matkę, a dopiero z niej przechodziło na mnie. Ilekroć widziałem takie "normalne" rodziny, te z matką i ojcem w komplecie, bez problemów i wielkich dramatów, było mi jakoś dziwnie. W ogóle wszelkie "problemy", jakie mogę mieć z tym, że jestem z "nieprawego łoża" to problemy odziedziczone po matce. Mam dziwne relacje z moim ojcem. Jak każdy – kwituje Michał.

Ale gdy ciągnę wątek modelu rodziny, okazuje się, że przynajmniej część historii zatoczyła koło. Michał na studiach poznał swoją przyszłą żonę. Najpierw wzięli ślub. Potem urodziły się dzieci. Potem miłość zaczęła się wypalać. Teraz przechodzą przez rozwód. – Wygląda na to, że od tradycji nie da się uciec. Ale teraz, mając prawie 40 lat, zaczynam doceniać ten model, w którym żyli moi rodzice. Choć powielam tylko część – kwituje Michał.

Co czwarte dziecko to "bękart"

W 1990 roku na świat przyszło 30 tysięcy dzieci, których mama nie była mężatką. W 2020 roku jest ich trzy razy więcej, bo ponad 100 tysięcy. Można by pomyśleć, że ta ilościowa zmiana zaowocuje również zmianą w sposobie traktowania dzieci z nieformalnych związków i kobiet, które je urodziły. I faktycznie, zmiana jest zauważalna, choć na podstawie rozmów z kilkunastoma kobietami ciężko wyciągać wnioski dla całości populacji.

Rozmawiam z kobietami w różnym wieku. Niektóre samotnie wychowują małe dzieci, inne są w nieformalnych związkach od lat. Ślub nie jest im do niczego potrzebny, dzieci nie wiedzą, co znaczy słowo "bękart". Jeśli już pada, to najczęściej z ust starszych ciotek, zawiedzionych babć czy wujków. Deklarują, że ich dzieci nie są traktowane inaczej niż te, które wychowywane są przez małżonków. Jedna wręcz mówi: "Przecież nikt dzieciom w papiery nie zagląda. Skąd inni mają wiedzieć, kto jest biologicznym ojcem dziecka i jaki jest stan cywilny matki"? I choć w przypadku bardzo młodych matek – nastolatek pojawia się presja, by jak najszybciej wziąć ślub, coraz mniej kobiet jej ulega.

Panna z dzieckiem

Ula urodziła córkę, gdy miała 20 lat. Mieszkała na wsi. Była z ojcem dziewczynki przez dwa lata przed jej narodzinami. Gdy powiedziała rodzicom, że jest w ciąży, pomysł ze ślubem pojawił się, a następnie szybko upadł. – Prawda jest taka, że moi rodzice od początku nie lubili mojego chłopaka. Więc nie chcieli skazywać mnie na ślub z nim. Zresztą dość szybko okazało się, że on chce umyć od wszystkiego ręce. Córka dostała moje nazwisko – mówi Ula.

Przez pierwsze trzy lata życia córki, Ula mieszkała z nią u swoich rodziców. – Miałam do siebie żal, że nie stworzyłam jej porządnej rodziny. Że muszę korzystać z tego, co zbudowali moi rodzice. Po roku od porodu poszłam do pracy – wspomina z żalem.

Choć początki były trudne, Uli udało się wyjść na prostą. Córka została ochrzczona, pod warunkiem, że na ceremonię nie przyjdzie ojciec dziewczynki. – I tak nie miał zamiaru się pojawić. Nie widział jej od lat – wyjaśnia.

Dziś Ula mieszka w mieście na Kujawach. Od pięciu lat jest mężatką. Jej córka nosi nazwisko męża. – Mam wyjątkowe szczęście. Mój mąż, cała jego rodzina, są zachwyceni Olą. Rozważamy nawet przysposobienie jej przez męża. Ona mówi do niego "tato". O biologicznego ojca już nie pyta. Kiedyś powiedziała mi: "Nie znam go, bo mnie nie chciał". Serce pękło mi na milion kawałków. Dlatego, gdy czytałam wywiad z Joanną Brodzik, po policzkach ciekły mi łzy. Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby moją córkę ktoś nazwał bękartem – mówi.

Patrząc na statystyki i trendy społeczne, dzieci "z nieprawego łoża" będzie rodziło się coraz więcej. Już teraz to pejoratywne określenie – "bękart" jest używane bardzo rzadko. Raz, że rodziny patchworkowe stają się coraz bardziej popularne, dwa, że kwestia dziedziczenia (która jeszcze 100 lat temu była sprawą kluczową) jest łatwiejsza do uregulowania, a dzieci zrodzone z małżeństw, jak i te ze związków nieformalnych mają dokładnie takie same prawa.

Nie mówiąc już o tym, że dzieciom częściej przekazujemy mieszkania i firmy niż gospodarstwa rolne. Najważniejsze jest uznanie ojcostwa, nie zaś status prawny związku rodziców. I choć nadal są w Polsce takie tereny, na których porządek rzeczy wydaje się oczywisty – najpierw ślub, potem dzieci, nawet tam nie mówi się już o bękartach czy "pannach z dzieckiem".

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (107)