Blisko ludzi"Bez uczuć się nie da". Tak wychowywane są dzieci w rodzinnych domach dziecka

"Bez uczuć się nie da". Tak wychowywane są dzieci w rodzinnych domach dziecka

Katarzyna Blar z mężem i podopieczni rodzinnego domu dziecka w Zgierzu
Katarzyna Blar z mężem i podopieczni rodzinnego domu dziecka w Zgierzu
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne
Aneta Malinowska
31.05.2021 08:43

Alkohol, ubóstwo, przemoc to najczęstsze przyczyny odbierania dzieci rodzicom. Według GUS w 2020 roku ponad 71 tys. dzieci przebywało w pieczy zastępczej, z czego aż 55 486 z nich mieszka w rodzinnych domach dziecka. Rozmawiamy z Katarzyną Blar, jedną z osób, które taki dom prowadzą.

Aneta Malinowska, WP Kobieta: Kiedy i dlaczego trafiają do was dzieci?

Katarzyna Blar, Rodziny Dom Dziecka Fundacji Happy Kids w Zgierzu: Przez 18 lat mojego doświadczenia widzę, że powodem większości umieszczeń dzieci u nas jest alkohol w rodzinach, który powoduje różne sytuacje w domach tych dzieciaków. Często jest tak, że kiedy rodzice piją, to przepijają pieniądze, wtedy powodem jest też ubóstwo, zaniedbanie, przemoc fizyczna i psychiczna.

Na jak długo dzieci się u was pojawiają?

Każdy przypadek jest inny. Gdy byliśmy pogotowiem rodzinnym, interwencyjnie umieszczone w nocy przez policję dziecko, w ciągu tygodnia było kierowane w miejsce docelowe. Teraz w ramach rodzinnego domu dziecka dzieci są u nas nawet po 8 lat. To zależy od wieku dziecka, od jego sytuacji, od przyczyny umieszczenia go u nas i od sytuacji rodzinnej. Bo czasami biologiczni rodzice zbierają się w sobie i odbierają te dzieci szybko. Jednak najczęściej jest tak, że nie robią nic, a dzieci zostają u nas aż do dorosłości.

Jakie są relacje między dziećmi u was w domu?

Bardzo różnie, w zależności od tego, skąd przychodzą i na jakim są etapie pobytu u nas. Na początku najczęściej ze strony nowego dziecka jest brak zaufania, czasem agresja. Czasami nowym dzieciom bardzo trudno jest się zaaklimatyzować tak od razu. Często walczą, tak, jak często to musieli robić w swoich domach. Kiedy nie znają innego środowiska, to myślą, że walka o siebie jest normą. Bywają lepsze i gorsze momenty między dziećmi, ale myślę, że to dokładnie tak samo, jak w każdym przeciętym domu między rodzeństwem. Bo nasze dzieci traktują się jak rodzeństwo. Raz się kochają, raz się nie lubią. Za bardzo nie odbiegamy w tych zachowaniach od przeciętnej rodziny. Wszystkie dzieci wychowują się jak rodzeństwo i tak też się traktują, bez względu na to, czy to są nasze dzieci, czy przyjęte do placówki. Jest nas po prostu trochę więcej.

Na co pani kładzie największy nacisk?

Dla mnie najważniejsze jest, żeby te dzieci poczuły się u nas jak w domu. Ja jestem z nimi cały czas, z nimi mieszkam, nigdzie nie wychodzę. W szkole nikt nie wie, że one są z domu dziecka. Nie stygmatyzujemy ich tym. Wraz z mężem staramy się, aby było bardzo rodzinnie. Razem obchodzimy wszystkie święta. Nawet, gdy rodzice biologiczni czy dziadkowie zabierają dzieciaki na święta, to np. uroczystą Wigilię zawsze robimy dwa dni wcześniej, żeby też i dla tych zabieranych dzieci była, żeby czuły, że są ważne cały czas.

Staram się pracować nad dziećmi, aby otwierały się na nas, na życie i ludzi dookoła. To dzieci po traumach, czasem bardzo ciężkich. Bardzo ważne jest, aby miały dobry fundament na przyszłość i na dorosłe życie, żeby potrafiły ufać dorosłym i żeby to zaufanie do dorosłych odbudowywały w sobie, bo jednak ktoś dorosły ich zawiódł, skoro tutaj trafiły. Staram się, aby u nas nauczyły się tego od nowa.

Czy zdarzają się problemy wychowawcze?

Często zdarzają się sytuacje związane ze szkołą. Dzieciaki najczęściej mają jakieś zaległości i często nie potrafią się uczyć. Często są niezadowolone z tego, że tutaj uczyć się trzeba, że u nas muszą się stosować do naszych norm. Proszę sobie wyobrazić, że przyjmujemy nastolatka, który dotychczasowe życie spędził na przysłowiowej ulicy i robił co chciał, i trafia do nas, a ja mu mówię, co i kiedy, i jak ma robić - pojawia się bunt. Bywają trudne momenty, ale staramy się sobie radzić. Dużo rozmawiamy z dziećmi. Tłumaczymy im. Pokazujemy to, co dobre, swoim przykładem, bo wiadomo, że dzieciaki biorą przykład z dorosłych i to, co pokażemy, to później zbieramy.

Po odejściu dzieci utrzymujecie z nimi kontakt?

Bardzo różnie. To zależy od dziecka. Część z nich przychodzi i odwiedza nas. Wiele bardzo długo jest z nami w stałym kontakcie. Inne czują się samodzielne i wolą zamknąć ten rozdział i iść swoją drogą. To bardzo indywidualna sprawa, zależna od wielu czynników, np. ile czasu były u nas, dlaczego się tu znalazły.

Potrafi pani kochać obce dzieci?

Bez emocji nie dałabym rady prowadzić domu dziecka. Myślę, że gdybym potrafiła się wyłączyć i traktować dzieci zawodowo, służbowo, jak przysłowiowa pani kasjerka, która przerzuca towar – to by się nie udało. Przy dzieciach zawsze jest przywiązanie. Zawsze nas łączą wspomnienia. Dobre i złe chwile. Oni często płaczą, bo są w różnym wieku, różne historie mają za sobą, a to wszystko przelewa się na mnie. Każda niedotrzymana obietnica biologicznej mamy czy taty, że przyjadą, że coś przywiozą, że coś kupią… Te dziecięce emocje spadają na mnie, bo jestem z nimi najbliżej. Nie zawsze nasze dzieci potrafią okazywać uczucia, bo to wynika często z traumy i z tego, co przeżyły, zanim tu przyszły. Uczymy się życia wspólnie.

A co z pandemią? Wpłynęła na Was?

Pandemia to niekończąca się opowieść. Mam wrażenie, że trwa już całe wieki i nigdy wcześniej nie było nic innego niż pandemia (śmiech). Długo mieliśmy zdalną naukę, teraz już na szczęście dzieci wracają do szkoły. Nie jest lekko przy dziesiątce dzieci w domu, ale patrząc obiektywnie, to jednak chyba nasze dzieci mają w tym czasie lepiej niż niejedno dziecko w tzw. "normalnej rodzinie". U nas podczas lockdownów dzieciaki miały siebie, duże podwórko, ogród do dyspozycji. Jakoś sobie radziliśmy z tym zamknięciem, wychodząc na świeże powietrze, wspólnie się bawiąc. Nie cierpieli jak wielu rówieśników z powodu samotności w domach. Na pewno mamy tu łatwiej niż ktoś, kto mieszka w bloku i jest jedynakiem.

Dlaczego się pani na to w ogóle zdecydowała?

Prowadzenie rodzinnego domu dziecka przeze mnie jest konsekwencją bycia przez lata rodzicem zastępczym. Jakieś 20 lat temu był w telewizji taki program - "Kochaj mnie", który mówił o byciu rodzicem zastępczym, o możliwościach, jak stworzyć taki dom. A ponieważ to się zbiegło z czasem, kiedy mieliśmy z mężem problemy z zajściem w ciążę, to pomyśleliśmy, że jest to może opcja dla nas. Skoro nie możemy mieć swoich dzieci, to pomożemy pomóc komuś innemu. Myśleliśmy wtedy o adopcji, bo nie znaliśmy różnicy między adopcją a pieczą zastępczą. Jednak w ośrodku adopcyjnym, w którym prowadzono nabór na szkolenie dotyczące rodziców zastępczych, wytłumaczono nam, że bardziej nadajemy się na rodziców zastępczych i jak widać po latach, prawdopodobnie dobrze ta osoba trafiła, typując akurat nas.

Rodzicem zastępczym jestem od 18 lat. Najpierw byłam niezawodowym, później zawodowym pogotowiem rodzinnym, dopiero od 8 lat prowadzę rodzinny dom dziecka. Więc pierwsze 10 lat pracowałam w troszkę innym systemie. W sumie wszystkich dzieci, które wychowywałam dotychczas, jest ok 150. To były dzieci od maluszków, przyjmowanych ze szpitala tuż po urodzeniu do takich zupełnie dorosłych dzieciaków.

A jaka jest różnica między adopcją a byciem rodzicem zastępczym?

W Polsce adopcja jest niejawna. Dziecko znika zupełnie, zmienia pesel, nazwisko, czasami imię – to zależy od rodziców adopcyjnych. W pieczy zastępczej dzieci zostają przy swoich danych, przy swoich korzeniach, tylko biologiczni rodzice mają najczęściej ograniczoną władzę rodzicielską. Rodzina zastępcza to rodzina na okres przejściowy.

 To misja?

Mówi się o nas, że jesteśmy powołani albo nienormalni. I pewnie coś w tym jest (śmiech). Myślę, że aby prowadzić taki rodzinny dom dziecka i czuć w tym życiowe spełnienie, trzeba mieć w sobie coś specjalnego, co predysponuje do bycia rodzicem zastępczym. 24 godziny na dobę przez 365 dni w roku trzeba zajmować się wieloma dzieciakami. Tak - myślę, że jest to jakaś forma mojej życiowej misji.

Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!

Chętnie poznamy wasze historie, podzielcie się nimi z nami i wyślijcie na adres: wszechmocna_to_ja@grupawp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (195)
Zobacz także