Bez wahania przyjęli uchodźców. "Jedna z najlepszych rzeczy, jaką zrobiliśmy w życiu"
– Zapewniamy Katerinie i Kristinie pokój w naszym mieszkaniu. Widzimy się więc codziennie i dużo rozmawiamy. Opowiedziały nam, że czekając na wyjazd z Ukrainy, nie mogły nawet wyjść do toalety, aby nie trafić na koniec kolejki. Pojawiły się też rozmowy o ich emocjach, strachu, bombardowaniu, alarmach. Nam, ludziom wychowanym w komforcie pokojowych czasów, to nie mieści się w głowach – mówi w rozmowie z WP Kobieta Karol Raźniewski z Warszawy.
09.03.2022 | aktual.: 09.03.2022 20:13
"Czy ktoś z was przyjął pod swój dach uciekających przed wojną sąsiadów z Ukrainy? Możecie podzielić się doświadczeniem? Wahaliście się?" – pytają na Facebooku ludzie, którzy chcieliby wesprzeć uchodźców, ale mają obawy. Tymczasem na dworcach koczują maleńkie dzieci, ich matki i dziadkowie, i przybywa ich z każdym dniem. Nie wszyscy chcą mieszkać w Polsce, dla wielu z nich Warszawa czy Przemyśl to przystanek na drodze do Niemiec, USA, Hiszpanii i innych państw zachodnich.
"Zaznaczyłam, że mogę przyjąć uchodźców najwyżej na dwie noce"
Paulina Osienicka jest psycholożką i psychoterapeutką. Pod jej dachem nocowało łącznie sześć par. – Starsze małżeństwo, dwie panie w średnim wieku, a dziś odwiozłam na dworzec PKP dwie młode kobiety w okolicach 30-tki, które pojechały do Barcelony – mówi. – Moi rodzice przyjęli rodzinę, która mieszka z nimi od tygodnia i zostanie tak długo, jak będzie potrzebowała. Ja zaś oferuję nocleg osobom, dla których Polska to przystanek w dalszej podróży – dodaje.
– Jako psycholog i psychoterapeutka miałam obawy, czy uda mi się zaopiekować stanem emocjonalnym tych osób, czy będę mogła im pomóc na wszystkich płaszczyznach. Towarzyszył mi więc niepokój. W ostatecznym rozrachunku przekonałam się, że pomoc napawa mnie dobrymi emocjami, czuję, że mam kontrolę i nie jestem bierna – ocenia.
Psychoterapeutka zauważa, że osoby, które przyjęła pod swój dach, nie mogły spać, nie mogły jeść, bo było w nich mnóstwo emocji. Czekała je bowiem dalsza podróż i ukierunkowane były na działanie i przetrwanie.
Na pytanie, w jaki sposób psycholożka skontaktowała się z potrzebującymi, odpowiedziała, że jest wiele serwisów, które łączą potrzebujących z oferującymi mieszkania czy pokoje.
– Zarejestrowałam się na kilku grupach pomocowych, które zbierają oferty noclegów. Odwiedzający stronę mają dostęp do mojej propozycji, widzą numer telefonu oraz informację, ile noclegów mogę zaoferować. Osoby z Ukrainy dzwonią do mnie bezpośrednio, a po uzgodnieniu szczegółów przyjeżdżam po nie na dworzec – wyjaśnia.
"Stałam kilka godzin, a wraz ze mną tłum ludzi z Polski"
Kamila również zarejestrowała się na grupie na Facebooku, która skupia ludzi oferujących nocleg uchodźcom. – Wypełniłam formularz na grupie "Grupa Zasoby schronienie – pomoc dla osób z Ukrainy" i czekałam. Po chwili postanowiłam udać się bezpośrednio na Dworzec Zachodni, bo pojawił się apel, by to kobiety przywitały Ukrainki. Chodziło o to, aby uchodźczynie z dziećmi poczuły się bezpiecznie. To było spontaniczne działanie i zarazem oczywiste z perspektywy mojej, ale też męża i dwójki dzieci – tłumaczy Kamila.
– Stałam kilka godzin, a wraz ze mną tłum ludzi z Polski z ofertą noclegu dla uchodźców. Ten widok był budujący i bardzo wzruszający, ale panował chaos. Kiedy pojawiłam się na dworcu tydzień później, sytuacja była odwrotna. Na ziemi siedziały dziesiątki Ukrainek z małymi dziećmi i niewielkie grupy Polaków. Tak wiele osób zjechało do kraju, że pewien zasób się wyczerpał i dłużej trzeba czekać na wolne miejsce w hostelu czy w czyimś domu. Natomiast organizacja pracy była już na dużo wyższym poziomie – zauważa Kamila z Warszawy, która zapewniła nocleg trzyosobowej rodzinie. Dwie kobiety i 9-latek przyjechali jednym z pierwszych pociągów z Kijowa.
Trudno opanować emocje
- Jeżeli chodzi o niepokój związany z przyjęciem gości, to dotyczył tego, czy zdołamy się pomieścić w naszym niewielkim mieszkaniu w bloku, czy będziemy w stanie pomóc ludziom, którzy przeżyli tak straszne rzeczy, jak ucieczka przed wojną. Mieszkaliśmy razem przez tydzień, urządziliśmy rodzinie pokój w pokoiku moich dzieci. Po siedmiu dniach zorganizowaliśmy im mieszkanie. Poprzez portal zrzutka.pl zebraliśmy pieniądze na czynsz i opłaty. Niezbędna okazała się też pomoc protetyka, ponieważ starsza pani uciekając, nie zabrała swojej szczęki i bardzo niezręcznie się czuła – wyjaśniła kobieta. Specjalista nie wziął od Ukrainki ani grosza.
Rodzina mieszka aktualnie oddzielnie. Kiedy wyprowadzili się z mieszkania Kamili, jej 6-letnia córka i 11-letni syn się popłakali. – Zżyliśmy się. Dużo też rozmawialiśmy na temat niedalekiej przyszłości. Kobiety radziły się nas, co robić, gdzie się zatrzymać na dłużej. Ponieważ mój mąż płynnie mówi po rosyjsku, mógł swobodnie z nimi rozmawiać. Ostatecznie cała trójka zdecydowała się zostać Polsce. Teraz sprowadzają do naszego kraju 85-letnią seniorkę rodu. Kobieta dzisiaj ma być w Warszawie, wiezie ze sobą kota – kwituje Kamila.
– Jesteśmy w stałym kontakcie, widujemy się, dzwonimy do siebie. Czujemy się za tych ludzi odpowiedzialni – podkreśla.
Katia i Kristina znalazły pracę na Mazurach
– Zdecydowaliśmy z żoną, że chcemy zapewnić dach nad głową kobiecie z dzieckiem. Zarejestrowaliśmy się w formularzu na stronie ochotnicy.waw.pl. Jest to punkt, do którego wolontariusze na dworcach odsyłają ludzi chcących zaoferować pomoc. Na stronie internetowej wypełniliśmy ankietę, w której zaznaczyliśmy, że mamy do dyspozycji pokój dla dwóch osób, można też podać czas, czyli na ile dni jest się w stanie przyjąć uchodźców – tłumaczy Karol Raźniewski.
- Były obawy, kto trafi pod nasz dach, ale strach zniknął, gdy kobiety dotarły do nas. Uciekły z ostrzeliwanego budynku. Miały kilka minut na spakowanie się, do walizek wrzuciły przypadkowe rzeczy. Później czekały wiele godzin na dworcu, aby wydostać się z kraju. Stres potęgował tłum ludzi, którzy również chcieli wyjechać ze strefy zagrożenia – wyjaśnia Karol, który wraz z żoną zaangażował się w zorganizowanie kobietom jak najlepszego startu w Polsce.
- Katerina i Krystyna to matka i córka. Są u nas od niedzieli. Początkowo dużo spały, musiały się zregenerować i odzyskać siły po ciężkiej podróży. Aktualnie działają i organizują sprawy urzędowe, bo udało nam się załatwić im pracę z mieszkaniem na Mazurach w pensjonacie. Pracy szukaliśmy poza Warszawą, bo po przyjeździe kilkuset tysięcy Ukraińców nie ma co liczyć na zatrudnienie. Dom Ukraiński również doradza, aby przyjezdni wyjeżdżali ze stolicy – tłumaczy mieszkaniec warszawskiej Woli.
Na pytanie, jak się czuje ze świadomością, że udało się zorganizować kobietom pracę, odpowiada, że przyjęcie ich pod swój dach to była jedna z najlepszych rzeczy, jaką oboje z żoną zrobili w życiu.
- Nam, ludziom wychowanym w komforcie pokojowych czasów, nie mieści się w głowach, że ci ludzie muszą uciekać przed bombardowaniem. Jest w nich strach, niepokój, ale ostatnio na twarzy pojawia się też i uśmiech – podkreśla.
Nasi rozmówcy nie podpisali umowy z potrzebującymi, których gościli w mieszkaniach, bądź którym użyczali domy. Na grupach z noclegami w Polsce dostępnych jest jednak wiele wzorów umów, które można zawrzeć z Ukraińcami. Jedną ze sprawdzonych stron internetowych jest ta nadzorowana przez miasto stołeczne Warszawa: ochotnicy.waw.pl