"Bluzgaj zdrowo". Przekleństwa w służbie ludzkości. Robią dla nas wiele dobrego
- Przekleństwa odgrywają w naszym życiu wielką rolę. Z badań wynika na przykład, że czasem soczysty bluzg zwiększa naszą odporność na ból – pisze Emma Byrne w książce „Bluzgaj zdrowo. O pożytkach z przeklinania”, której fragment przedpremierowo publikujemy.
16.06.2018 | aktual.: 16.06.2018 16:52
Czym jest przeklinanie? Historycznie rzecz biorąc, wulgarny język składał się z przekleństw, bluźnierstw i klątw. Tego typu wypowiedzi uznawano za szczególny typ magii słów. Moc tkwiąca w bluźnierstwie, przyrzeczeniu lub klątwie miała zapobiegać katastrofom albo nawet całkiem dosłownie zmieniać świat.
Dziś nie wierzymy już, że przekleństwa odmieniają rzeczywistość. „Sp**dalaj” może okaleczyć najwyżej czyjąś dumę. Wciąż jednak mamy do czynienia z magią słów: przekleństwa, wulgaryzmy, bluzgi, bluźnierstwa, obscena – jak by ich nie nazywać – czerpią swoją moc z przełamywania tabu.
Nie oznacza to, że przekleństwa zawsze muszą być agresywne lub obraźliwe. W rzeczywistości mnóstwo badań dowodzi, że przeklinamy nie tylko po to, by „walczyć”, lecz także po to, by pozbyć się frustracji samym sobą, okazać solidarność albo kogoś rozbawić. (…) A kiedy je wypowiadamy lub słyszymy, w naszych umysłach i organizmach dzieją się zaskakujące rzeczy. Przekleństwa pomagają nam wytrzymać ból, złagodzić stres, nawiązać więzi, a nawet nauczyć się nowych języków. (...)
Przekleństwa i ból
Doktor Richard Stephens, psycholog i autor „Black Sheep: The Hidden Benefits of Being Bad” [„Czarna owca. Ukryte zalety okropnego zachowania”] ma zaraźliwie entuzjastyczne podejście do przekleństw. Co roku wraz ze swoimi studentami wymyśla coraz bardziej zaskakujące eksperymenty, które pomagają nam w rozwikłaniu skomplikowanych relacji pomiędzy bólem, uczuciami i przeklinaniem. „Przekleństwa to wspaniałe narzędzie w nauce psychologii. Wszyscy się nimi fascynują, ponieważ każdy ich używa, ale nasze eksperymenty wskazują, jak ważne są badania w warunkach kontrolnych, jak potrzebne są nam sprawdzone dowody oraz logiczne i naukowe podejście do tej kwestii”. Jak twierdzi sam doktor Stephens, jego studenci to „fantastyczni uczniowie”.
Brzmi jak wymarzony wykładowca dla każdego aspirującego pierwszoroczniaka? To zależy od tego, co jesteś w stanie poświęcić w imię nauki: wyniki badań doktora Stephensa są okupione cierpieniem jego studentów.
Przez wiele lat utrzymywało się powszechne przekonanie, że przekleństwa nie są skuteczną reakcją na ból. Wielu psychologów wierzyło, że przeklinanie jedynie pogarsza stan pacjenta, ponieważ wprowadza zniekształcenie poznawcze, zwane katastrofizacją. Tego rodzaju zniekształcenia oznaczają przesadę w myśleniu o rzeczach, z którymi nie potrafimy sobie poradzić i których nie umiemy zracjonalizować. Gdy katastrofizujemy, automatycznie zakładamy, że zło, które nam się właśnie przytrafiło, to absolutnie najgorsza rzecz na świecie. Potwierdzamy to wypowiedziami w rodzaju: „Nie wytrzymam tego dłużej!”. Psychologowie myśleli, że przekleństwa wzmacniają to poczucie bezsilności.
Gdyby przeklinanie stanowiło część katastrofizującej reakcji, to faktycznie mogłoby utrudniać poradzenie sobie z problemem. Myślenie: „Nie dam rady” zwykle nie pomaga w zachowaniu odporności na przeciwności i ból! Nie dawało to jednak spokoju doktorowi Stephensowi: „Zastanawialiśmy się, dlaczego przekleństwa są tak powszechną odpowiedzią na ból, skoro to ponoć niewłaściwa reakcja”. Jak wielu z nas, Stephens wystarczająco często uderzał się młotkiem w palec, by zauważyć, że seria przekleństw jest w takiej sytuacji nieunikniona. Dlatego też wraz ze swoimi studentami postanowił sprawdzić, czy wulgaryzmy naprawdę pogarszają nasze samopoczucie. (...)
Efekt lodowatej wody
W jakiś sposób Stephensowi udało się namówić sześćdziesięcioro siedmioro studentów, by zanurzyli dłonie w lodowatej wodzie i trzymali je w niej tak długo, jak tylko mogą. I to nie raz, a dwa razy. (…) Założenia eksperymentu wyglądały następująco: jeśli przeklinanie to nieodpowiednia reakcja na ból, to przeklinający ochotnicy powinni poddać się szybciej niż ci, którzy używali słów neutralnych. (…) Okazało się, że gdy ci sami ochotnicy przeklinali, wytrzymywali o połowę dłużej niż wtedy, gdy używali innych określeń. Co więcej, przekleństwa podwyższały ich tętno i obniżały poziom odczuwanego bólu; gdy przeklinali, doświadczali mniejszych cierpień. (...)
Zdaniem doktora Stephensa to właśnie dzięki wpływowi wywieranemu na nasze emocje przekleństwa stanowią doskonały materiał na środek przeciwbólowy. Zgodnie z jego teorią przeklinanie wpływa na te uczucia, które pomagają nam wytrzymać ból, czyli najprawdopodobniej na agresję i strach. Wiemy, że strach potrafi być skutecznym środkiem przeciwbólowym. (…) Ale być może rodzaj przekleństw też ma znaczenie? Co w takim wypadku z eufemizmami, których używamy, gdy boimy się, że ktoś może nas usłyszeć? Czy łagodnie plugawy język jest równie skuteczny, gdy chcemy zwiększyć poziom własnej agresji? Wygląda na to, że nie: im wulgarniejsze słowo, tym skuteczniejsze jego działanie przeciwbólowe. (...)
Zaczęłam tę książkę od zapewnienia, że nie chcę nikogo nakłaniać do przekleństw. Z wulgaryzmami jest tak jak z musztardą: to świetny dodatek, ale mało treściwy posiłek. Istotne jest, by ta część naszego języka zachowała swoją moc i odrobinę kontrowersyjną naturę, inaczej przestanie być skuteczna. Pozbywamy się słów, które nie niosą odpowiednich emocji, i szukamy nowych, by nazwać niewypowiedziane. Nigdy nie dowiemy się, skąd wzięły się przekleństwa, ale wiemy, że wciąż tworzymy je na nowo, kiedy tylko zdają się tracić na sile. Potrzebujemy ich i w jakikolwiek sposób byśmy na nie nie wpadli, w c**j się cieszę, że tak właśnie się dzieje.
*Fragment książki Emmy Byrne „Bluzgaj zdrowo. O pożytkach z przeklinania” w polskim przekładzie Marcina Wróbla
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl