Bronisław Wildstein poluje na polujące feministki. „Histeria bab”
Publicysta tygodnika „Sieci” dostrzega nieprawidłowości procesu Billa Cosby’ego. Co więcej, dostrzega nieprawidłowości wszystkich procesów o molestowanie seksualne na świecie. A wszystko dlatego, że czasami kobiety „oferują usługi” w zamian za doraźne korzyści.
„No pierwsze, to jak można prostytutkę zgwałcić” – zapytał Andrzej Lepper i zakrztusił się heheszkami. Trwało to dobre kilka sekund, przez które jego mina nie wskazywała jednak na wesoły nastrój. Prawdopodobnie docierało właśnie do niego, że powiedział coś bardzo głupiego i że będzie dym, dlatego od razu przystąpił do naprawy sytuacji. „Natomiast... no pewnie... no pewnie też można, bo nie każdemu pewnie może się oddać, no”.
To retoryczne pytanie szefa Samoobrony wraca do mnie szczególnie często, jak jakiś fragment z "Misia" – ilekroć tylko rzeczywistość dogania coś, co uznawałem za fragment ponuro śmiesznej polskiej komedii. Tym razem wróciło, kiedy Bronisław Wildstein na łamach „Sieci” wziął w obronę Billa Cosby’ego. Swój felieton zatytułował "Feministyczne polowanie".
Jak pisaliśmy pod koniec września, Cosby, amerykański komik znany polskim widzom głównie z „The Bill Cosby Show”, komediowego serialu o rodzinie Huxtable’ów, trafił za molestowanie seksualne do więzienia na 3 do 10 lat. Jego prawnicy zaapelowali po tym o ponowny proces, argumentując to wiekiem i stanem zdrowia aktora oraz podnosząc jego alibi.
Wildstein streszcza więc proces Cosby’ego, który nazywa „ponurym spektaklem”, a jego okoliczności to jego zdaniem "histeria bab, które świętują wsadzenie starca do więzienia". Robi to w sposób charakterystyczny dla prawicowych publicystów: argumentami „zdrowego rozsądku” w damsko-męskich stosunkach („Zawsze się kobietę trochę gwałci”, jak mówił klasyk) z lekką domieszką paranoi.
I tu pojawia się w argumentacji Wildsteina pewien problem. Na zdrowy rozsądek, do którego się on odwołuje, rzeczywiście można przyznać mu słuszność. Po pierwsze, sam Cosby: osiemdziesięciolatek z postępującą wadą wzroku, który skazany na kilka lat więzienia – ile by go nie odsiedział, ma stosunkowo niewielką szansę, by wyjść z niego żywym. Oczywiście, gdzie jest wina, tam i kara – co w języku Wildsteina brzmi „Nie wiem, na ile winny jest sławny komik, przypuszczalnie coś tam na sumieniu ma”.
Ale jeśli uważamy, że więzienie jest po to, żeby zreedukować człowieka lub po to, by zabezpieczyć społeczeństwo przed jego dalszymi występkami, to w wypadku sędziwego gwałciciela pierwsze z powyższych nie jest możliwe, drugie – nie jest potrzebne. Myślę, że możemy się tu zgodzić z publicystą: jeśli Cosby trafi do więzienia teraz, będzie to tylko i aż akt zemsty. Dobrze to czy źle – to osobna kwestia.
Wildstein jednak stawia kolejne tezy – i tu kojarzy mi się właśnie z pamiętnym wystąpieniem Leppera. Tezy te wychodzą od znów słusznej obserwacji: „Każdy, kto choć trochę zna ów świat, doskonale wie, że obok mężczyzn wykorzystujących swoją pozycję dla celów seksualnych, funkcjonują w nim także tabuny kobiet, które wręcz proponują tego typu usługi w zamian za pomoc w karierze”. A to z kolei przywodzi mu na myśl inną sprawę, również aktualną. Nominat prezydenta Donalda Trumpa na fotel sędziego Sądu Najwyższego Brett Kavanaugh nie może objąć stanowiska, bo niejaka Christine Blasey Ford zarzuciła mu gwałt. Miał on się wydarzyć, kiedy byli licealistami, 36 lat temu.
Tak, może się okazać, że to polityczna ustawka. Tak, w tym drugim przypadku wysoce niewykluczone jest, że to łatwa do rozszyfrowania rozgrywka prezydenckiego pokera. Nie można jednak mówić, że te sprawy są do siebie podobne. Tak jak nie warto wyrażać na głos i tonem poważnej wątpliwości, że „w momencie rozpoczęcia się procesu o nadużycie seksualne wobec jednej [dziewczyny,] pojawiły się dziesiątki innych, które przypomniały sobie sprawy sprzed dziesiątków lat”. Ta ironia jest zwyczajnie nie na miejscu.
Tak się bowiem składa, że za sprawami o molestowanie seksualne kryć się mogą właśnie dziesiątki lat dochodzenia do siebie, wstydu, wyparcia, leczenia psychiatrycznego. Prawdopodobnie tak było w wypadku sprawy Cristiano Ronaldo, również oskarżonego o gwałt podczas imprezy.
A już wrzucanie tego do jednego worka z kobietami, które „proponują tego typu usługi” przypomina mi – niemal dosłownie – pamiętne pytanie Leppera o zgwałcenie prostytutki. W tym wypadku brzmi następująco: czy jeśli istnieją kobiety, które załatwiają sprawy zawodowe przez łóżko (mężczyźni zapewne zresztą też istnieją), to czy to oznacza, że nikt nigdy nikogo nie zgwałcił tylko dlatego, że zajmował eksponowane stanowisko?
„Narzuca się przypuszczenie, że ‘ofiary’ Cosby’ego to właśnie tego typu osoby odkrywające dziś możliwość odegrania się za poniżenia, które wcześniej mniej lub bardziej ochoczo akceptowały” – sugeruje Wildstein. A może, panie redaktorze, przyjęlibyśmy roboczo jakąś inną, dziką i nieuprawnioną hipotezę. Na przykład, że osoby, które dziś mówią o tym, że w przeszłości zostały zgwałcone, robią to dlatego, że pierwszy raz czują, że mogą?
Po raz pierwszy w świecie o tzw. kulturze gwałtu mówi się głośno. Jeśli sprawa ta potrwa jeszcze kilka lat, być może nawet będziemy mogli pisać o kulturze gwałtu, bez użycia dodatków, takich jak „tzw.” czy cudzysłowy, bo pojęcie to znał będzie każdy. Objawy kultury gwałtu będziemy wtedy widzieć. I może wtedy wypracujemy jakieś mechanizmy, by odróżniać podstawne oskarżenia od politycznych gierek i kombinowania odszkodowania. Ale zacznijmy od tego, że nie będziemy udawać, że każda sprawa #MeToo jest polityczną lub obyczajową ustawką.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl