Byłam grubym dzieckiem. Historie ze szkolnej ławki zmieniły moje podejście do życia
Zawsze odmawiam zamawiania pizzy i unikam wyjść na lody. Wiem, ile kalorii ma kromka chleba, a ile 100 g jogurtu naturalnego. Pozornie bezużyteczna wiedza jest aparatem obronnym, który stworzyłam jako mała dziewczynka.
Droga do szkoły labiryntem strachu
Dorastałam w mieście, na spokojnym osiedlu, położonym tuż obok miejskiego lasu. Droga do szkoły przypominała labirynt, w którego zaułkach kryły się dzieci gotowe obsypać mnie wyszukanymi wyzwiskami. "Gruba", "pasztet", "salceson", "świnia", "spasiona" – w tym aspekcie ich kreatywność nie miała granic.
Próbowałam lawirować pomiędzy tymi zaułkami, unikając jak ognia dużych grup chłopców i konfrontacji z uczniami robiącymi zakupy w małym sklepiku spożywczym. Kupowanie drugiego śniadania w towarzystwie szkolnych oprawców było stresem przebijającym wszystkie rozmowy kwalifikacyjne, które odbyłam w życiu dorosłym. Dzieci bardzo szybko dopisywały mi szereg cech, takich jak niedołężność, lenistwo i łakomstwo.
Życie z łatką "grubaski"
Nie byłam winna swojej nadwagi. Winni nie byli również rodzice, a jednak tyłam - i to jak szalona. Z ręką na sercu mogę przyznać, że w trzeciej klasie podstawówki ważyłam więcej niż teraz. Jaki jest powód? Do dziś nie ma pewności, choć konsultowałam temat z lekarzami i dietetykiem.
Odkąd pamiętam moja przemiana materii była bardzo wolna, a typowy schabowy na obiad i baton na podwieczorek wystarczały, abym nie mogła znaleźć ubrań na dziale dziecięcym. Nigdy w życiu nie zjadłam na raz całej tabliczki czekolady i chociaż szczupłe koleżanki na każdej przerwie zajadały się chipsami, tytuł "szkolnej grubaski" należał do mnie.
W klasie byłam raczej lubiana. Najwyraźniej, mimo "niezbyt zachęcającej aparycji", w oczach rówieśników należałam do ludzi, którzy "zyskują przy bliższym poznaniu". Najgorzej było w przypadku obcych grup uczniów. Często dochodziło do sytuacji, w których podczas przerw stawałam się żywą tarczą. Chłopcy z równoległej klasy strzelali do mnie z pistoletu na kapiszony. Byłam pierwszym celem podczas gier w zbijaka i ostatnim możliwym zawodnikiem wybieranym do gier w siatkówkę, koszykówkę oraz hokeja.
Pierwsze miejsce na liście największych upokorzeń szkolnych zajmuje jednak bilans. Pamiętam jak dziś obskurne niebieskie drzwi, za którymi krył się pokój moich tortur. Wraz z koleżankami siedziałyśmy przed nimi czekając, aż gabinet opuszczą uczennice z innej klasy. Trzęsły mi się ręce, a serce biło coraz szybciej. W końcu drzwi zaskrzypiały i wyłoniła się pielęgniarka, aby wydać wyrok.
"Zapraszam wszystkie" – oznajmiła pretensjonalnym tonem. Przestałam się łudzić, że zostaniemy poproszone kolejno. Koleżanki poznały moją wagę i wzrost. Usłyszały też zalecenia żywieniowe wygłoszone specjalnie dla mnie przez pielęgniarkę szkolną, która również miała nadwagę.
Gruba ma inną psychikę?
Na tle innych dzieci wyróżniałam się nie tylko tuszą, ale również wzrostem. Byłam jedną z najwyższych dziewczynek w klasie, przez co często uznawano mnie za starszą. Moją najlepszą przyjaciółką w tamtym okresie była najdrobniejsza uczennica. Razem stanowiłyśmy zabawny kontrast. Pamiętam, gdy pewnej zimy wychowawczyni zabrała nas na wycieczkę do lasu. Był tam poligon z pagórkami, z których mogliśmy zjeżdżać na sankach. Wraz z piątką innych dzieci bawiłam się za górką, gdy nagle odkryliśmy, że jesteśmy sami.
Byliśmy przerażeni i zaczęliśmy nawoływać klasę, ale nikt nie odpowiedział. W końcu postanowiliśmy sami wrócić do szkoły, gdzie (jak się okazało) zostali wezwani rodzice. Wychowawczyni założyła, że celowo odłączyliśmy się od grupy. Dodała jednak, że ze wszystkich dzieci najbardziej szkoda jej było "tej malutkiej, biednej dziewczynki". Miała na myśli moją przyjaciółkę. Rozmowa mamy z nauczycielką szczególnie zapadła mi w pamięci. Wzburzona rodzicielka oznajmiła, że wygląd dziecka wcale nie wpływa na jego psychikę. Poczułam się jak dziecko uwięzione w ciele grubej kobiety.
Brak empatii u dzieci i dorosłych
Ciotki zapewniały, że z wiekiem "sama się wyciągnę". To nieprawda. Zrzucenie zbędnych kilogramów wymagało ode mnie samozaparcia. W okresie dojrzewania dziewczyny zaczęły przykładać większą uwagę do wyglądu, a ja nie byłam wyjątkiem. Lalki ustąpiły na rzecz kolorowych czasopism. Zaczęłam interesować się modą i odkryłam fora internetowe dla ludzi szyjących własne kreacje.
Pełna entuzjazmu opisałam projekt sukienki, którą chciałam wykonać. Zamieściłam też zdjęcia. Ku mojemu zdziwieniu posypały się negatywne komentarze. Usłyszałam, że osoba o mojej sylwetce nie będzie dobrze wyglądać w długiej, dopasowane kreacji. To zmotywowało mnie do działania.
Jako 15-latka całkowicie zrezygnowałam ze słodyczy i fastfoodów. W procesie odchudzania mogłam liczyć na wsparcie rodziców, którzy, chociaż nigdy nie zmuszali mnie do zrzucenia zbędnych kilogramów, skrycie martwili się o moje zdrowie i samopoczucie.
Chudłam wolno, bo zaledwie dwa kilogramy miesięcznie, ale byłam zawzięta. Minęło pół roku i w końcu zmieściłam się w wymarzoną sukienkę. Po kolejnych sześciu miesiącach była na mnie za duża. Dziś noszę rozmiar 38. Czasem 36. Do dziś nie jem obfitych kolacji. Ograniczam węglowodany. Nadal mam wolną przemianę materii.
Będąc 25-letnią dorosłą kobietą nie wyzbyłam się jednak dziecka, które w tak młodym wieku zostało skrzywdzone. Wytworzyłam aparat bezpieczeństwa, zapewniający mi komfort bytu. Boję się przytyć i choć brzmi to płytko, wiem, że kryje się za tym strach przed wieloletnim odzieraniem z godności. Brak empatii u dzieci i dorosłych skutkuje problemami, które obarczają nas w życiu dorosłym.
Uważam, że szkoły powinny być bezpiecznymi placówkami, uczącymi szacunku do drugiego człowieka. Wiem, że moja krótka historia jest tylko kroplą w morzu podobnych sytuacji. Dzieciństwo kształtuje nasz charakter, pasje, zdolności, ale także obawy. Instytucje, których obowiązkiem jest nas kształcić, nie powinny przeobrazić się w fabryki lęku przez brak wrażliwości i ignorancję ze strony nauczycieli, rodziców i innych pracowników szkoły.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl