GwiazdyChroniczny ból trwał 8 miesięcy. Nie była w stanie pracować, nie była w stanie spać

Chroniczny ból trwał 8 miesięcy. Nie była w stanie pracować, nie była w stanie spać

Podszywa się pod ból stawów, ból brzucha, utratę równowagi, zaburzenia rytmu serca. Drąży, aż nie zostanie wykryta i odpowiednio leczona: depresja maskowana. Szacuje się, że blisko 70 procent osób z depresją trafia do psychiatry po gehennie nieskutecznego leczenia innych objawów. Szczególnie niebezpieczna jest dla kobiet, bo dotyka ich dwukrotnie częściej.

Chroniczny ból trwał 8 miesięcy. Nie była w stanie pracować, nie była w stanie spać
Źródło zdjęć: © 123RF
Ewa Kaleta

28.09.2015 | aktual.: 28.05.2018 15:04

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Podszywa się pod ból stawów, ból brzucha, utratę równowagi, zaburzenia rytmu serca. Drąży, aż nie zostanie wykryta i odpowiednio leczona: depresja maskowana. Szacuje się, że blisko 70 procent osób z depresją trafia do psychiatry po gehennie nieskutecznego leczenia objawów somatycznych. Szczególnie niebezpieczna jest dla kobiet, bo dotyka ich dwukrotnie częściej.

Czy umiesz się smucić?

Agnieszka, 32 lata

- Płakałam całymi nocami, z bólu i ze strachu. Czułam, jakby ktoś wwiercał się wiertarką w mój brzuch. Zgięta wpół kiwałam się do przodu i do tyłu. Myślałam, że umieram. Dwa razy wezwałam pogotowie. Ratownicy znosili mnie na rękach, czułam każdy stopień - opowiada Agnieszka. To nie wyrostek, nie kamica nerkowa, na USG wszystko w porządku - wymieniał lekarz. Agnieszka, rozpalona i zwinięta w embrion, błagała przez łzy: - To szukajcie dalej!

Rok temu rozstała się z narzeczonym, tuż przed ślubem. Każde z nich miało nadzieję, że ślub naprawi ich związek. „Potrzebujemy rytuału”, mówiła Agnieszka. „Czas najwyższy, jesteśmy razem 4 lata, rodzina naciska”, mówił Kuba.
- Usiedliśmy przy stole z rachunkami. Okazało się, że właściwie to nie stać nas na ten ślub. Albo raczej: że na wszystko szkoda nam pieniędzy. Wykreślaliśmy znajomych z listy gości, bez żalu, bez emocji. Patrzyłam na Kubę i poczułam, że to koniec, to była szybka myśl. Kochałam go przez 4 lata, a tego wieczoru poczułam, że właśnie przestałam, że już go nie kocham, że wszystko się skończyło - wspomina Agnieszka.

Rozstali się w zgodzie, podzielili wspólny majątek na pół, nie było łez, pretensji i złości. Przyjaciele pytali, co się stało, dlaczego tak nagle. „To było nagłe uczucie, nie wiem, po prostu się skończyło”, odpowiadała Agnieszka. - Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to, że już nie kocham Kuby, było dla mnie wstrząsające tak samo mocno jak to, kiedy go pokochałam. Zarówno jedno, jak i drugie zmieniło moje życie - mówi.

Gładko przeszła do życia singielki, wynajęła kawalerkę, chodziła na imprezy, nie czuła samotności. - Byłam zaskoczona, że nie cierpię, nie płaczę, nie narzekam. Pomyślałam, że chyba na tym polega dorosłość, mam 30 lat i pewne rzeczy po prostu mnie nie bolą.

Bóle brzucha zaczęły się pół roku później, znikąd. Najpierw brzuch pobolewał, potem nie dawał o sobie zapomnieć cały dzień. Z tygodnia na tydzień było coraz gorzej. Najtrudniejsze były noce, dochodził lęk o to, że umiera. Zasypiała z wycieńczenia bólem i płaczem. Zasypiała w tramwaju w drodze do pracy.

Lekarze zlecili podstawowe badania, wyniki były rewelacyjne. „Nie znam nikogo zdrowszego niż pani”, powiedział lekarz i rozłożył ręce. Chodziła od lekarza do lekarza, ginekolodzy odsyłali ją do nefrologa i urologa, a urolodzy do ginekologa. „To pewnie sprawy kobiece”, słyszała ciągle. - Nie ma łatwiejszej diagnozy niż powiedzenie młodej kobiecie, że ten cały ból spowodowany jest „kobiecymi sprawami” - mówi Agnieszka.

Chroniczny ból trwał 8 miesięcy, nie była w stanie pracować, nie była w stanie spać. Przeprowadziła się do rodziców. - Mama spędzała ze mną noce w łóżku, próbowała mnie uspokoić, zasypiała nad ranem. Brałam mocne leki przeciwbólowe jak cukierki przekraczając dopuszczalne normy. Ból i lęk - tak bym podsumowała tamten czas. U rodziców zaczęły boleć mnie stawy, kolana, łokcie, biodra. Byłam przerażona i tym razem pewna, że umieram - wspomina.

Nowy lekarz wysłał ją do psychiatry. Pomyślała, że tej nowości jeszcze nie było, zaraz zrobią z niej wariatkę. Czekając na psychiatrę masowała sobie obolałe łokcie, na kolanach miała grubą jak książka historię choroby, z której wynikało, że jest okazem zdrowia.
- Lekarz stwierdził, że to depresja maskowana. Pomyślałam sobie, że przecież ja sobie tak świetnie w życiu radziłam. Po rozstaniu czułam się naprawdę dobrze. Lekarz zapytał mnie, czy przeszłam żałobę po rozstaniu. „Żałobę?”, zapytałam. „No, czy się Pani wypłakała, wysmuciła?”. Odpowiedziałam, że właściwie w tamtym czasie nie czułam nic, nie było ani jednego dnia, kiedy bym się smuciła albo płakała. Zdałam sobie sprawę, że nie płakałam ani razu. Wydawało mi się, że jest w porządku, ale to było życie na autopilocie, pod spodem był wielki strach i rozpacz za straconą miłością - mówi Agnieszka.

Dostała leki i poszła na terapię, powoli ból mijał, a ona wracała do życia. - Chciałam uciec od bólu, który mnie przerastał. Nie umiałam się nim odpowiednio zająć, więc zajął moje ciało. Myślałam, że nieodczuwanie emocji to dorosłość. Teraz powoli uczę się z nimi żyć - wyjaśnia.

Czy umiesz się zatrzymać?

Iga, 38 lat

- Pewnego dnia wchodząc do pracy upadłam, jakbym straciła władzę w nogach na chwilę. Koledzy z pracy pomogli mi wstać i wszystko było okej. To był czas dużych inwestycji firmy, byłam odpowiedzialna za marketing. Zaczęłam dobrze zarabiać, zarządzać 10-osobowym zespołem. Wtedy zupełnie znikąd pojawił się problem z utrzymaniem równowagi, codziennie traciłam rozeznanie, nie umiałam utrzymać pionu stojąc albo idąc - opowiada Iga.

Samotnie wychowywała 10-letniego Kacpra, z partnerem rozstała się, jak syn miał pół roku. Od tamtej pory miewała przygodne związki, skupiła się na pracy i na dziecku. Przez ostatni rok zapanowała nad chaosem. - O dziwo po latach trudności z pieniędzmi, z wychowaniem dziecka i z pracą poczułam, że mogę wszystko. Już nic mi się nie wyślizgiwało z rąk. Miałam kontrolę - wspomina.

Po miesiącu została siłą wysłana na zwolnienie lekarskie, utraty równowagi nie dało się ukryć. Na spotkaniach biznesowych zdarzyło jej się gwałtownie oprzeć o stół albo chwytać ludzi stojących obok. Szef nie chciał, żeby partnerzy biznesowi myśleli, że jest pijana, a takie stwarzała czasem wrażenie tracąc pion. - Próbowałam o tym nie myśleć, w domu te utraty równowagi zdarzały się rzadziej. Doszły kołatania serca, gwałtowne i niespodziewane, czasem galopujące serce potrafiło mnie obudzić w nocy i nie pozwalało zasnąć. Wystraszyłam się. Poszłam do lekarza.

Chodziła od neurologa do kardiologa. Prześwietlenia, badania neurologiczne. Wszystko było w porządku. Iga zaczęła tracić równowagę nawet w drodze do łazienki, w nocy doszły niedające się znieść bóle kręgosłupa. Pomagał jej Kacper, przerażony stanem mamy.
Podnosił z podłogi, przychodził w nocy obudzony jej płaczem, podawał leki przeciwbólowe. - Najbardziej bałam się o niego, myślałam, że to pewnie stwardnienie rozsiane albo jakiś guz. Patrzyłam na niego i łzy napływały mi do oczu, kto się zajmie moim synem. Ojca prawie nie zna, moi rodzice są już starzy. Zaczynały kończyć nam się pieniądze. Zaczęłam pożyczać, na badania, leki, a potem nawet na życie. Z pracy dzwonili coraz rzadziej, pewnie tak jak ja myśleli, że mam guza mózgu.

Iga ledwo wstawała z łóżka, poprosiła o pomoc rodzinę, nie była w stanie opiekować się synem. - Wiedziałam, że muszę się wziąć w garść. Pożyczyć jeszcze pieniądze i jechać do lekarzy za granicę, koleżanka z pracy podesłała mi kontakt do lekarza w Hamburgu, od tak zwanych beznadziejnych przypadków neurologicznych. Obmyślałam plan działania, wzięłam wieczorną dawkę leków przeciwbólowych, rozpisałam na kartce, co muszę zrobić najpierw, od kogo pożyczyć, komu oddać, u kogo umieścić Kacpra w razie gdybym musiała zostać w Hamburgu - opowiada Iga.

Po raz kolejny wzięła cowieczorną dawkę leków. Sytuacja powtórzyła się jeszcze dwa razy. - Byłam tak zaangażowana w ratowanie naszego życia, że nie mogłam sobie przypomnieć, jaką dawkę leków wzięłam. Nie wiedziałam też, czy wzięłam leki na serce. Byłam tak pochłonięta planem, że nie umiałam tego nawet sensownie policzyć - mówi. Dalszej części wieczoru Iga nie pamięta, obudziła się w szpitalu, nieprzytomną znalazła ją kuzynka, która wróciła do mieszkania Igi po zeszyt z matematyki Kacpra, który był potrzebny na następny dzień rano.

- W szpitalu dowiedziałam się, że nie tylko maskowałam depresję, ale też próbę samobójczą. Zdałam sobie sprawę, że od 7 lat nie miałam wolnego, pracowałam w weekendy w domu, a w tygodniu po nocach. Walczyłam o stanowisko, o pieniądze, które miały dać mnie i Kacprowi względny spokój. Przyszły spokój był moim celem. Zdałam sobie sprawę, że wszyscy mężczyźni odchodzili ode mnie, bo nie mogłam się zaangażować w pełni w związek. Miałam syna i pracę i swój plan na 1000 procent. Byłam w szpitalu psychiatrycznym. Potem poszłam na terapię. Nie wróciłam do pracy. Pracuję w mniejszej firmie, zarabiam o połowę mniej. Zaakceptowałam to, że ten spokój, o którym marzyłam, jest nie możliwy do osiągnięcia, bo nie mamy nad wszystkim kontroli.

Czy przyzwyczajasz się do bólu?

Irena, 48 lat

- Bóle głowy miałam od czasu studiów. Leczyłam się na migrenę całe moje dorosłe życie. Kiedy straciłam sklep, stały się nie do zniesienia. Potrafiłam leżeć cały dzień w bezruchu, zasuwałam żaluzje i terroryzowałam męża, każąc mu być cicho. Nawet zbyt głośny odgłos otwierania i zamykania szafek w kuchni docierał do mnie i wzmagał ból - opowiada Irena.

Pierwsze migreny nie pozwoliły jej zdawać egzaminów na weterynarii. W efekcie nie skończyła studiów, bóle były tak silne, że uniemożliwiały jej naukę. Poznała męża, hydraulika, i razem otworzyli sklep, który czasem lepiej, czasem gorzej prosperował przez ponad 15 lat. Kiedy niedaleko osiedla wybudowano duży branżowy market, sklep Ireny i Marka splajtował. - Zaczęła się spirala długów, pożyczaliśmy od znajomych, potem z banku, żeby spłacić znajomych. Na końcu prosiliśmy o pomoc jednego z synów, który wyjechał za pracą do Szkocji. Było mi wstyd.

Przez lata migreny pojawiały się sporadycznie, raz na miesiąc zdarzało jej się zadzwonić po męża i poprosić, żeby zamienił ją w sklepie, bo ból jest trudny do wytrzymania. Kiedy zaczęły się problemy ze sklepem, ból zaczął atakować nie tylko głowę, ale też kark. Irena nie mogła swobodnie ruszać szyją, do tego doszło permanentne uczucie zmęczenia. - Spałam po 16 godzin na dobę, nie mogłam się dobudzić. Z jednej strony uważałam, że to dobrze, we śnie nie czułam bólu. Ale z drugiej strony czułam się jak pod wpływem narkotyków, sądziłam, że to skutek uboczny silnych leków przeciwbólowych - opowiada.

Mąż denerwował się na Irenę, czuł się osamotniony w problemie, po dwóch miesiącach poszedł z nią do lekarza. Zaczęły się badania, leki i pobyty w szpitalu. Żaden lekarz nie był w stanie wyjaśnić nagłego pogorszenia stanu zdrowia Ireny. Mówili, że z migreną można niewiele zrobić, po prostu musi przyzwyczaić się do sytuacji. - Byłam wystraszona, martwiłam się o męża, który zaczął pracować jako hydraulik ponad swoje siły, brał wszystkie zlecenia, nie było go w domu od rana do nocy. Ja byłam bezużyteczna, budziłam się, kiedy wychodził z domu i kiedy wracał do domu. Dziś wydaje mi się, że ten rok z mojego życia to tak naprawdę jeden dzień powtórzony 365 razy - mówi Irena.

Do psychiatry trafiła, kiedy w szpitalu opowiedziała lekarzowi o trudnej sytuacji życiowej i zawodowej. Lekarz zapytał, czy nie chciałaby porozmawiać z psychologiem. Zgodziła się. - Pani psycholog, czuła i dobra, wysłała mnie do psychiatry. To ona pierwsza powiedziała, że najpewniej moja depresja maskuje się, albo raczej podszywa pod migrenę. Psychiatra potwierdził diagnozę, dostałam leki, chodziłam do pani psycholog raz na dwa tygodnie porozmawiać. Dziś jeszcze dochodzę do siebie, jeszcze zdarza mi się źle czuć. Ale powoli wracam do świata, przespałam cały rok życia, dopiero teraz się budzę.

Światowa Organizacja Zdrowia szacuje, że za 10 lat depresja będzie drugim najważniejszym zdrowotnym problemem naszej planety. Obecnie jest na czwartym miejscu. W Polsce zmaga się z nią co najmniej 10 proc. społeczeństwa.

Ewa Kaleta/(gabi)/WP Kobieta

Komentarze (75)