Laura Łącz zbyt wcześnie została wdową. "Umarła moja dusza i serce"
Laura Łącz jest znaną aktorką teatralną i serialową. Jak sama przyznaje, przed wybuchem pandemii była pracoholiczką. Kariera i zawodowy rozwój rekompensowały jej pustkę po śmierci drugiego męża, Krzysztofa Chamca. Aktor odszedł 20 lat temu, a Łącz już nigdy się z nikim nie związała. W rozmowie z WP Kobieta wyznała, dlaczego zdecydowała się na życie w samotności.
10.03.2021 23:57
Justyna Piąsta, WP Kobieta: Ostatni rok upłynął pod znakiem pandemii. Wielu aktorów z dnia na dzień straciło pracę, w pani przypadku też tak było?
Laura Łącz: Niestety tak. Przed pandemią byłam bardzo aktywna zawodowo, aż chyba nawet za bardzo jak na mój wiek, bo w tym roku skończę 67 lat. Miałam dużo obowiązków związanych z moją agencją artystyczną, prowadziłam warsztaty teatralne, grałam monodramy poetycko-muzyczne, jeździłam ze swoimi programami artystycznymi po całej Polsce. Koronawirus wszystko gwałtownie zahamował. Pamiętam, że dokładnie rok temu miałam mieć występ w jednym z domów kultury, dotarłam na miejsce i nagle się dowiedziałam, że nie stanę na scenie, bo odwołano wydarzenie. Od tego dnia praktycznie nie występuję, nie mam już tyle pracy, co kiedyś.
Dla kogoś tak aktywnego zawodowo, nagłe zamknięcie w domu musiało być trudne.
To prawda. Mieszkam w dużym domu na Saskiej Kępie, który jest w mojej rodzinie od pokoleń. Kiedyś było w nim dużo osób, mieszkał mój syn, mama, ciocia. A nagle uświadomiłam sobie, że zostałam tu sama. Musiałam się zmierzyć z samotnością i stagnacją, bo przecież wcześniej ciągle coś się działo w moim życiu. Przyjaciele od dawna mi mówili, że jak będę tyle pracować, to skończę jak Zbigniew Wodecki. Od kilkunastu lat byłam w ciągłym pędzie.
Czyli jest pani pracoholiczką?
Na pewno. I sama nie wiem, czy to jest wada, czy zaleta. W moim słowniku nie ma takiego słowa jak zmęczenie. Pierwsza wstaję i ostatnia kładę się spać. Wiele razy mój syn wieczorami znajdował mnie śpiącą na siedząco przy biurku przed komputerem. Zamykał laptopa i zaprowadzał mnie do łóżka. Myślę, że mój pracoholizm jest spowodowany tym, że jestem perfekcjonistką i bardzo dużo od siebie wymagam. Bywało tak, że najpierw nosiłam kable, ustawiałam krzesła przed występem, a potem szybko się przebierałam w suknię, zakładałam szpilki i wchodziłam na scenę.
Czy praca coś pani rekompensuje w życiu?
Ze smutkiem przyznam, że tak. To nie jest sposób na życie, który bym komukolwiek poleciła. Nie jestem zadowolona z tego, jak potoczyły się moje losy. Ale która kobieta może przewidzieć, że zostanie tak wcześnie wdową? Spotkało mnie wielkie nieszczęście, gdy mój mąż Krzysztof Chamiec zachorował na raka i bardzo szybko zmarł. Nie miałam czasu się nim nacieszyć. Zostałam sama z 10-letnim synem, ale też na moich barkach była opieka nad schorowanymi mamą i ciocią, które ze mną mieszkały. Musiałam utrzymać całą rodzinę, zadbać o przyszłość syna, bo zawsze marzyłam, żeby poszedł na dobre studia. Wtedy wpadłam w wir pracy i tak już zostało.
W tym roku mija 20 lat od śmierci pana Krzysztofa. Minęły jak jeden dzień czy to było 20 długich lat?
Minęły nieprawdopodobnie szybko. Aż sama się dziwię, ile to już czasu go tutaj nie ma. Ale wciąż są powtarzane filmy, seriale czy audycje radiowe, w których występował. Kiedy słyszę jego głos, to się uśmiecham. Krzysztof był moją wielką miłością. W swoich ostatnich chwilach, leżąc już w szpitalnym łóżku, wciąż mi powtarzał, że jestem jeszcze taka młoda i piękna, że po nim na pewno sobie kogoś znajdę i nie raz się zakocham. A ja już wtedy wiedziałam, że wraz z nim umiera moja dusza i serce i już nigdy nikogo nie pokocham tak jak jego. I tak minęło 20 lat, z nikim później się nie związałam, jestem singielką z wyboru. Czasami w kolorowej prasie czytam o sobie, że: Łącz jest sama, bo jest wybredna i żaden mężczyzna nie dorównał Chamcowi. To nie jest prawda. Jest wokół mnie wielu wspaniałych i mądrych mężczyzn, ale ja już nie czuję potrzeby, by po raz trzeci wychodzić za mąż.
Jak się państwo poznali?
W Teatrze Polskim. Krzysztof od razu mnie zachwycił. Graliśmy razem w kilku spektaklach, ale nasza relacja rozwinęła się, gdy graliśmy sztukę "Cyrano de Bergerac" Rostanda. Krzysztof grał oczywiście główną rolę, a ja wcielałam się w jego kuzynkę Roksanę, w której się podkochiwał. To był spektakl roku, wielkie wydarzenie.
Pan Krzysztof był bardzo znanym aktorem, pewnie miał powodzenie u kobiet?
Tak, on był bardzo atrakcyjnym mężczyzną z pięknym, niskim głosem. Zdawałam sobie sprawę z tego, że podobał się wielu kobietom. Do dziś mam listy, które dostawał, z czułymi dedykacjami od czołowych aktorek tamtych lat i to nie tylko tych, które były jego poprzednimi żonami. Wiem też, że podobał się Agnieszce Osieckiej, ale wielkiego romansu z tego nie było. Z jego inicjatywy zakończyła się ta znajomość.
Chamiec był pani drugim mężem. Pierwszy raz wyszła pani za mąż, mając 18 lat, prawda?
Zgadza się, moim pierwszym mężem był Dominik Kuta, bardzo znany muzyk, który grał w Czerwonych Gitarach. Był moją młodzieńczą miłością. Poznaliśmy się, gdy ja miałam 15 lat, a on 17.
Podobno na ślubie nie było pani rodziców. To plotka czy fakt?
Moja mama przyszła na ślub, ale ojca nie było. On był załamany, że wychodzę za mąż tak młodo. Uważał, że powinnam się skupić na nauce, byłam wtedy na pierwszym roku w szkole teatralnej. Poza tym wszyscy myśleli, że ja jestem w ciąży, skoro tak nagle się pobraliśmy. Ale ja po prostu byłam bez pamięci zakochana. Najpierw mieliśmy ślub w Urzędzie Stanu Cywilnego na Placu Zamkowym, a potem w białej sukni szłam na piechotę kilka ulic dalej do katedry św. Jana Chrzciciela i tam przyrzekliśmy sobie miłość przed Bogiem. Co ciekawe, nasz ślub był pokazany w Dzienniku Telewizyjnym, a wtedy był tylko jeden program w telewizji i cała Polska go oglądała. Do dziś pamiętam, jak mówili, że popularny muzyk ożenił się z młodą studentką, córką znanych aktorów. Z Dominikiem byliśmy razem 10 lat, ale po siedmiu latach małżeństwa nasze drogi się rozeszły i postanowiliśmy się rozwieść. Mimo to pozostaliśmy w zgodzie, nikt nie miał do nikogo żalu.
Wielu widzów, pewnie tych młodszych, zna panią głównie z "Klanu". Czy uważa pani, że w dzisiejszych czasach miarą popularności aktora jest to, że gra w znanym serialu?
Oj tak, o mnie w mediach zwykle piszą: Laura Łącz aktorka z "Klanu". Widzowie oceniają moje umiejętności na podstawie tej jednej roli. Uważam, że to bardzo niesprawiedliwe. To tak, jakby oceniać kunszt aktorski Daniela Olbrychskiego po jego występie w "Klanie", kiedy dołączył do obsady po odejściu Piotra Cyrwusa. A przecież on jest wybitnym aktorem. Tak samo można pochopnie ocenić warsztat Teresy Lipowskiej czy świętej pamięci Witka Pyrkosza, jeśli widziało się ich tylko w "M jak miłość". Ja jestem przede wszystkim aktorką teatralną, artystką estradową, a praca w serialu to tylko jeden z przystanków na mojej zawodowej drodze.