Codzienny maraton – rozmowa z Ryszardem Kałaczyńskim

Ryszard Kałaczyński to postać nietuzinkowa. Rolnik spod Więcborka, startujący w najtrudniejszych biegach świata, od lat zmaga się z alkoholizmem. Kiedyś stwierdził "Dobrze jest. Będę biegał, będę pił. Mam sposób na życie", jednak od 15 lat żyje w absolutnej trzeźwości, a swoją pozytywną energią zaraża i inspiruje innych. Właśnie ukazała się książka jego i Racheli Berkowskiej - "Wytrwać w biegu", a my rozmawiamy z nim o jego wyjątkowej drodze przez życie.

Codzienny maraton – rozmowa z Ryszardem Kałaczyńskim
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne
Jakub Czajkowski
18

Mogłeś być komandosem, jednak zostałeś rolnikiem.
Tak, zawsze byłem wysportowany i w armii znalazłem się w jednostce desantowej. Dobrze mi tam szło, jednak w rodzinie nie było tradycji wojskowych. Nie było nikogo, kto by mi podpowiedział, jaką decyzję podjąć – czy zostać w wojsku, czy nie. Rodzice postawili wręcz sprawę jasno – w wojsku u komunistów nie zostaniesz i koniec. Natomiast rolnictwo i ogrodnictwo było wtedy w Polsce doceniane. Mimo że była szansa na dobrą pracę w wojsku, mieszkanie i szybką emeryturę, to przejąłem gospodarstwo i zostałem rolnikiem.

Ten wybór przysporzył ci jednak wielu trudności. To wtedy pojawił się alkohol?
Można powiedzieć, że alkohol był na wsi od pokoleń. Robił zawsze spore spustoszenie w mojej rodzinie. Alkohol po prostu był w codziennym życiu. Człowiek rósł w tym, jakby to było coś zupełnie normalnego. Nie każdy wtedy porafi powiedzieć dość i nade mną też wzięło kontrolę picie. Do tego czas przemian ustrojowych to był trudny okres dla mnie. Żeby zarobić na życie zacząłem pracować na Zachodzie. Tam zobaczyłem biegających ludzi. W Niemczech czy Holandii miało się wrażenie, że po pracy wszyscy biegają. W Polsce taki widok był wtedy czymś niespotykanym. W pewnym momencie uświadomiłem sobie, że znalazłem się pod bramką, ale to jest dla mnie jakiś ratunek. Postanowiłem – też zacznę biegać.

Ciężko jest chyba po całym dniu ciężkiej fizycznej pracy jeszcze założyć buty i iść biegać?
Tak, ale chciałem jakoś zapełnić czas, w którym do tej pory na przykład chodziłem na piwo. Organizm domagał się wciąż czegoś – to zacząłem dawać mu bieganie. Na początku myślałem, że będę sobie biegał i w przy tym zmniejszę picie. Będę je kontrolował. Wydawało mi się, że znalazłem receptę na życie. Początkowo mi się to udawało – mogłem wypić, mogłem biegać. W 1997 roku przebiegłem swój pierwszy maraton. Pod względem sportowym szło mi bardzo dobrze i jeździłem na kolejne zawody. Z czasem zaczęło być jednak tak, że jeździło się tam jak na imprezę – po to żeby spotkać się z kumplami i po maratonie się wspólnie napić. Było tak, że jechałem na bieg, wmawiając sobie, że nagrodą za ukończenie będzie to, że się napiję. Aż w pewnym momencie dostałem pieniądze od sponsora na wyjazd i je przepiłem. Miałem tego dosyć i stwierdziłem, że muszę znów coś zrobić. Widziałem, że więcej piję, niż biegam. Pomogła mi wtedy żona i koleżanka z Więcborka – złapały mnie na takim kacu moralnym i przekonały, żeby iść na terapię. Od tamtej pory nie piję w ogóle.

Obraz
© Archiwum prywatne

Co było trudniejsze – dziewięć tygodni na terapii, czy przebiegnięcie 246 km Spartathlonu?
Nie można tego porównać. To nie tak, że była terapia i koniec. Wciąż widząc na ulicy kapsle po piwie, walczę ze sobą, mimo że nie piję. Uświadomiłem jednak sobie, że alkohol jest po prostu silniejszy niż ja. W walce z alhoholem wygraną jest właśnie ta umiejętność pogodzenia się z tym, że jest się słabszym, że się z nim nie wygra. Można to rozumieć jako poddanie się alkoholowi. Co innego taki bieg ze Sparty do Aten. Po terapii postanowiłem pojechać na Spartathlon. Jest on cholernie trudny – próbowałem ukończyć go już jedenaście razy i jeszcze mi się nie udało. Każda nieudana próba motywowała mnie do podjęcia kolejnej. Mimo że jeździłem tam sam - bez pieniędzy i wsparcia ekipy serwisowej, w przeciwieństwie do większości uczestników z całego świata. Ale na tym polu nie mogę się poddać i zamierzam wciąż próbować. Wierzę, że mi się uda.

Obraz
© Materiały prasowe

Co jest najważniejsze, aby zwykły człowiek się nie poddał w dążeniu do swego celu i marzenia?
W moim życiu bardzo ważna od zawsze jest wiara. Wzmacnia mnie duchowo. Biegając ultradystanse często medytuję, rozmawiam ze sobą i z Bogiem. W ogóle pomysł na przebiegnięcie Polski wzdłuż, od Tatr do Bałtyku, wziął się z pielrzymki. Usłyszałem kiedyś, jak dwóch biegaczy chwaliło się, że przebiegło Polskę w kilka dni robiąc po 60 km dziennie. Pomyślałem sobie, co to za wyczyn? Przecież ludzie podczas pielgrzymek pokonują dziennie po 40 km, w zasadzie bez przygotowania. Kobiety idą w zwykłych butach, też w upale itd. Pomyślałem sobie "to ja wam teraz pokażę" – przebiegnę Polskę, ale szlakiem pielgrzymkowym, 800 km i to w 7 dni. To był bardzo spontaniczny pomysł, ale udało mi się go zrealizować.

Obraz
© Archiwum prywatne

Kolejnym pomysłem było "366 maratonów w 366 dni"...
Tak, chodziło mi o to, że biegać można nie tylko dla siebie. Chciałem pokazać właśnie, że bieganie to też życie codzienne. Można z niego bardzo dużo czerpać i dawać innym. Być potrzebnym. Główną ideą tego pomysłu było to, że ja oprócz swoich normalnych codziennych obowiązków, biegnę każdego dnia maraton przez rok, a ktoś przez rok nie pije. Wiele osób stanęło razem ze mną do tego wyzwania i wielu udało się nie pić. Nie zawsze przez rok, ale ważne że spróbowali. Chodziło o to, żeby coś w nich zaiskrzyło i dało do myślenia. Mi udało się przebiec te wszystkie maratony i ustanowić rekord Guinessa. Do mojej wsi Wituni pod Więcborkiem przyjeżdzało też mnóstwo osób, aby biegać razem ze mną – ponad 70 z nich właśnie tam przebiegło swój pierwszy maraton. W ciągu tego roku zrobiliśmy też dużo potrzebnych rzeczy – zebraliśmy pieniądze na budowę nagrobka dla naszego biegowego przyjaciela Wojtka Pismenko, pomogliśmy potrzebującej rodzinie w zbudowaniu łazienki. Udało nam się też odkryć talenty biegowe u osób, u których nikt się tego nie spodziewał. To takie przyziemne sprawy, które zrobiliśmy dzięki mobilizacji wielu osób skupionych wokół maratonów w Wituni.

*Czy bicie takich rekordów pozwala ci właśnie na to, abyś wytrwał w codziennym biegu przez życie? *
Na pewno, zawsze jest jakiś cel i wyzwanie, które trzeba sobie stawiać w życiu. Człowiek nigdy nie może stracić w sobie ducha. Wydaje mi się, że ktoś kto ma w sobie taką iskrę i pomysły, jest po prostu potrzebny na świecie i idzie do przodu. To też mój sposób na walkę ze słabościami. Teraz mam w głowie kolejny projekt, tym razem triathlonowy – "100 Ironmanów" i myślę, że też powstanie jakaś większa idea charytatywna obok niego.

Wybrane dla Ciebie

Gdzie wyrzucić starą kołdrę i poduszkę? Stosuj zasadę "3U"
Gdzie wyrzucić starą kołdrę i poduszkę? Stosuj zasadę "3U"
Nie wyrzucaj do plastiku. Wielu popełnia ten sam błąd
Nie wyrzucaj do plastiku. Wielu popełnia ten sam błąd
Caspering kończy związki. "Zostawia poczucie krzywdy"
Caspering kończy związki. "Zostawia poczucie krzywdy"
10 najgorszych rzeczy w sypialni. Kobiety nie chcą nawet słyszeć
10 najgorszych rzeczy w sypialni. Kobiety nie chcą nawet słyszeć
Budzą się między 2 a 3 w nocy. Diagnoza zazwyczaj podobna
Budzą się między 2 a 3 w nocy. Diagnoza zazwyczaj podobna
Gdzie wyrzucić zbity kubek lub talerz? Nagminny błąd
Gdzie wyrzucić zbity kubek lub talerz? Nagminny błąd
Polskie ślimaki jedzą we Francji. Tyle można na nich zarobić
Polskie ślimaki jedzą we Francji. Tyle można na nich zarobić
Naciągają na "testament windykacyjny". Tak oszuści przywłaszczają majątek
Naciągają na "testament windykacyjny". Tak oszuści przywłaszczają majątek
Nie gryzła się w język u Wojewódzkiego. Padły wulgarne słowa
Nie gryzła się w język u Wojewódzkiego. Padły wulgarne słowa
Masz "palec jeździecki"? Jak najszybciej biegnij do lekarza
Masz "palec jeździecki"? Jak najszybciej biegnij do lekarza
Wsyp do bratków. Będą zdrowe i pełne kwiatów przez cały sezon
Wsyp do bratków. Będą zdrowe i pełne kwiatów przez cały sezon
Sanda Kubicka pokazała modną sukienkę na wiosnę i lato. Wzór robi furorę
Sanda Kubicka pokazała modną sukienkę na wiosnę i lato. Wzór robi furorę