Coming out bywa trudny. Zwłaszcza, gdy pochodzi się z małej miejscowości
Piotr woli mężczyzn, a Kasia kobiety. Mają szczęśliwe związki i żyją w Warszawie, tu nie muszą się ukrywać. Bartek pochodzi jednak z mniejszego miasta. Mieszkając w Kraśniku, bał powiedzieć się komukolwiek, że podobają mu się faceci. Dopiero stolica sprawiła, że zaczął żyć pełnią życia.
W najnowszym rankingu ILGA Europe (Międzynarodowego Stowarzyszenia Lesbijek, Gejów, Biseksualistów, Transów i Interseksualistów - przyp. red.), który pokazuje poziom równouprawnienia osób LGBT+, Polska znalazła się w czołówce. Nasz kraj zdobył zaledwie 18 punktów na 100 możliwych. Gorszy wynik zanotowała tylko Łotwa (17 punktów na 100). Tym samym uznano nas za jedno z najbardziej homofobicznych państw w Unii Europejskiej
Ranking nie jest badaniem opinii publicznej, ale oceną stanu faktycznego w krajach UE. Bierze pod uwagę sześć kategorii: równość i zakaz dyskryminacji, rodzina, wolność zgromadzeń, zrzeszania i ekspresji, przestępstwa z nienawiści i mowa nienawiści, uzgadnianie płci i integralność cielesna oraz prawo do azylu.
Nie zdobył się na coming out w rodzinnym mieście
- Dość szybko uświadomiłem sobie, że jestem gejem. Miałem 11-12 lat i nikomu o tym nie powiedziałem. Oficjalny coming-out zrobiłem mając 25 lat, ale wcześniej, stopniowo, dowiadywali się, nie zawsze ode mnie, najbliższa rodzina i przyjaciele. Znaczna część dopiero wtedy, kiedy mieszkałem już w Warszawie. W Kraśniku, gdzie się wychowywałem, po prostu się bałem się. Bałem się, bo wiedziałem, jakie jest podejście do osób homoseksualnych niektórych moich znajomych, niektórych członków mojej rodziny - mówi Bartek Ufniarz, który w Warszawie mieszka od kilku lat.
Choć mieszkając w rodzinnym mieście nie zdobył się na coming out, to i tak zdarzało się, że pod jego adresem pojawiały się wyzwiska, czy krzywe spojrzenia. Okazuje się, że nawet w szkole nie mógł czuć się bezpiecznie.
- Nieraz usłyszałem obelgi pod swoim adresem, bo moje zachowanie odbiegało od tego przyjętego wśród rówieśników - nie trzymałem się z chłopakami, rozmawiałem głównie z dziewczynami o muzyce i ubraniach, nie lubiłem uprawiać sportu, lubiłem różowy kolor i tego nie ukrywałem. Pochodzę z konserwatywnego domu, gdzie ten temat był "tabu", wiedziałem też, że w szkole nie do końca mogę liczyć na wsparcie. Na szczęście ogromne wsparcie dali mi wyrozumiali przyjaciele - wtedy zrozumiałem, że ich obecność jest bardzo istotna na drodze do zaakceptowania siebie.
Sytuacja w naszym kraju sprawia, że osoby homoseksualne nie wszędzie czują się bezpiecznie i komfortowo. W Kraśniku, z którego pochodzi Bartek, zostały wyznaczone strefy wolne od LGBT.
- To, co robią samorządy, uchwalając strefy wolne od LGBT, jest karygodne, wstrząsające. Wrogie nastroje narastają i mam nadzieję, że kiedyś będzie można pociągać do odpowiedzialności karnej za mowę nienawiści. Do Kraśnika jeżdżę zdecydowanie rzadziej. Nawet na święta czasami zostaję w Warszawie. Moje miasto jest strefą wolną od LGBT, to nie wiem, jak to zostanie odebrane na ulicy, że np. maszeruję w ubraniach z tęczowymi motywami albo że zrobiłem oficjalny coming out. W domu czuję się bezpiecznie, ale stresuję się tym, co może się stać poza nim.
Warszawska bańka
Osoby nieheteronormatywne, czyli takie, które nie odnajdują się w tradycyjnym podziale płciowym, mówią wprost o tym, że w Warszawie żyje się dużo lepiej i łatwiej. Dziennikarz Piotr Grabarczyk pochodzi z Pasłęka. Do stolicy przeprowadził się 7 lat temu, natomiast jego partner Kamil dwa lata później. Obaj podkreślają, że duże miasto daje większą swobodę.
- Nie da się ukryć, że Warszawa jest wyjątkowym miejscem pod wieloma względami, również pod kątem tego, jak się tu żyje osobom nieheteronormatywnym. To w końcu metropolia. Nie oznacza to jednak, że nie dochodzi tu do aktów dyskryminacji czy przemocy. Są miejsca, dzielnice, gdzie widok kogoś, kto "wygląda jak gej" czy dwóch facetów trzymających się za ręce, wywołałby delikatnie mówiąc, nieprzyjemności. Mieszkam tu od 7 lat i nigdy nie czułem się nieswojo. Wręcz przeciwnie - mówi Piotr w rozmowie z WP Kobieta.
Bartek Ufniarz dopiero po przeprowadzce z Kraśnika zaczął w pełni korzystać z życia: umawiać się na pierwsze randki, swobodnie imprezować.
- Większe miasto to większe możliwości, większa otwartość ludzi. Przeprowadzka do stolicy była dla mnie oddechem. Nikt nie zwracał na mnie uwagi, mogłem być anonimowy. Było to dla mnie coś nowego. Mogłem zacząć randkować, spotykać się z innymi, chodzić na imprezy. Przez 18-19 lat nigdy nie randkowałem. Zacząłem robić to, co zawsze chciałem. Dało mi to dużo pewności siebie. Bardzo ważna, jak nie najważniejsza, jest edukacja, także seksualna, w szkołach, prowadzona przez specjalistów, nie katechetów, jak bywało w przypadku "Wychowania do życia w rodzinie". Marzy mi się więc, żeby rząd (ja, ze względu na ich działania, pogardę, mowę nienawiści, nie mogę go nazwać "nasz" w kontekście osób LGBT), poważnie się nad tym zastanowił.
Kasia i Sylwia są parą od 4 lat. Choć lesbijki często określa się mianem "niewidzialne", one na Instagramie chętnie dzielą się wspólnymi zdjęciami, wspierają inne pary jednopłciowe, rozmawiają z nimi.
- Nam jest łatwo o tym mówić, bo mieszkamy w Warszawie, mamy tolerancyjnych rodziców, znajomych. Moja Misia ma taką tendencję, że jak idzie do nowej pracy, to już pierwszego dnia informuje, że ma dziewczynę, np. stoi na kawie w kuchni i jak ludzie ją pytają o związek to nie ukrywa się. Ale nam w dużym mieście jest z tym łatwiej. Znamy ludzi, którzy od wielu lat są razem, a wciąż się ukrywają - mówi w rozmowie z WP Kobieta Kasia.
- Mnie najbardziej zszokowała informacja, kiedy dziewczyna zdobyła się na coming out, zebrała się w sobie, powiedziała rodzicom. A oni ją tak dręczyli, że ona po tygodniu powiedziała, że jej się jednak wydawało i wcale nie jest lesbijką - dodała Sylwia.
Coming out - nie taka łatwa sprawa
Bartek podkreśla, że o swojej orientacji powiedział bliskim dopiero, kiedy przeprowadził się na studia do Warszawy. Paczka jego znajomych dowiedziała się jako pierwsza.
- Jeśli chodzi o mamę, na której zależało mi najbardziej, dowiedziała się od chrzestnej, u której mieszkałem na początku studiów i która domyśliła się sama - łatwo wydobyła tylko potwierdzenie. Oczywiście nie mam jej tego za złe, bo rozmowa z mamą, która była już świadoma, przyszła o wiele łatwiej. Na początku była w szoku, ale szok mijał z każdą godziną, dniem. Zaakceptowała to w jednak w stu procentach i jestem z niej bardzo dumny. Za moją zgodą, poinformowała dalszą część najbardziej konserwatywnej rodziny.
Najmłodszy brat Bartka również zareagował bardzo dojrzale i jest dla niego wsparciem.
- Jestem też dumny z mojego młodszego brata i taty. Chociaż tata na początku trzymał się na dystans, potrzebował czasu, dziś rozmawiamy swobodnie o urządzeniu mieszkania. Bardzo bałem się reakcji najmłodszego brata, bo on nadal mieszka w Kraśniku, w którym uchwalono strefę wolną od LGBT. Ale zareagował w możliwie najbardziej dojrzały sposób, w jaki mógł zareagować. I to też jest powód do dumy.
Kasia wyznała, że rodzina dowiedziała się o jej orientacji zupełnie przypadkowo na grillu. Okazało się jednak, że jej mama doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jej córka ma dziewczynę.
- Moja mama powiedziała: "Kasiu, przecież ja wiem, że ty jesteś z Karolą". Dodała, że chce, abym była szczęśliwa i że dla niej to jest normalne. Ja wiedziałam, jakie moja mama ma nastawienie, więc nie bałam się jej reakcji.
Sylwia miała inną sytuację, bo wcześniej żyła w związkach z facetami.
- Ja też trochę w złym momencie o tym poinformowałam rodziców. Miesiąc wcześniej zaręczyłam się z moim chłopakiem, a po 4 tygodniach wróciłam do domu i powiedziałam, że poznałam dziewczynę, rzucam mojego chłopaka i że muszą to zaakceptować. Moja mama potrzebowała czasu, żeby się z tym oswoić, poznała Kachę i teraz są największymi przyjaciółkami. Natomiast odcięłam się od drugiej części rodziny ze strony mojego taty. Od mojego tatusia, który zawsze starał się wychowywać mnie w duchu homofobiczno-rasistowskim. Niestety mu nie wyszło. Wiedziałam, że nie akceptują tego, że pewnych rzeczy nie mówią. Ojciec powiedział, że takie rzeczy się leczy - wyjawiła Sylwia.
Piotr i Kamil również zdecydowali się opowiedzieć o tym, jak wyglądało to w ich przypadku.
- Mój coming out wydarzył się przez przypadek. Nie była to najprzyjemniejsza z rozmów, które odbyłem z moim ojcem. Doszło do niej podczas kłótni na zupełnie inny temat, więc weszliśmy na wysokie tony, emocje wzięły górę. Natomiast później mój tata zrozumiał, że to nie jest fanaberia i zaczął się z tą myślą oswajać. Mama zareagowała bardzo dobrze. Podobnie rodzeństwo. Jeśli chodzi o coming out wśród znajomych, długo nie wtajemniczałem osób z mojego rodzinnego miasteczka. Nie wiedziałem, jak zareagują - powiedział Piotr.
- Jeśli chodzi o moje coming outy w rodzinie, to wszystkie wychodziły spontanicznie. Nie przygotowywałem się do nich specjalnie i nie stresowałem się. Były przyjęte bardzo ciepło, akceptująco. Nie wiedziałem, czego oczekiwać, ale mimo wszystko mnie to zaskoczyło. Moi rodzice są starszymi osobami, mieli wtedy około 60 lat, więc to też trochę inne pokolenie i można by przypuszczać, że będą mieli z tym jakiś problem albo tego nie zrozumieją, ale tak nie było - dodał Kamil.
Piotr Grabaczyk podkreśla, że "Polska to kraj dwóch prędkości". Z jednej strony rząd, który uderza w społeczność LGBT, z drugiej strony pojawiają się wyniki badań poparcia społeczeństwa dla związków jednopłciowych i partnerskich, które stale rosną. Sondaż IPSOS dla oko.press z lutego 2019 r. wyraźnie pokazuje, że 52 proc. Polaków popiera małżeństwa jednopłciowe. W 2017 r. było to o 14 proc. mniej. Jeśli chodzi o związki partnerskie, to w 2019 r. opowiedziało się za tym 56 proc. społeczeństwa, natomiast dwa lata wcześniej było to 52 proc.
Czy za rok będzie lepiej?