"Cuda z apteki na włosy". Apteki zaczynają przypominać kioski
13.06.2019 17:08, aktual.: 13.06.2019 20:22
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Kiedyś byli nieomal alchemikami. Dziś coraz częściej zdarza się, że nabijają na kasę produkty bez zastosowania medycznego. Pytamy farmaceutów, co sądzą o rozszerzeniu asortymentu aptek o produkty, których miejsce było do tej pory w drogerii lub sklepie spożywczym.
Kilka lat temu Polacy byli oburzeni odkryciem, że urzędy pocztowe ośmielają się sprzedawać tak krotochwilne produkty, jak kolorowanki, soczki czy kalendarze. Taki szanowany urząd, a tu jakieś popierdółki.
Tym bardziej zastanawia, że nie zauważyli, jak w aptekach z roku na rok zaczęło pojawiać się coraz więcej artykułów o zastosowaniu dalekim od medycznego. Farby do włosów, batoniki, ekologiczne mydełka, szczoteczki do zębów, a nawet – pomadki zapachowe.
Co na to farmaceuci?
Jak sami farmaceuci zapatrują się na przeskok od mistrzów alchemii rozcierających tajemnicze substancje w moździerzu do roli doradcy klienta/pacjenta? Okazuje się, że bardzo nowocześnie.
- Poszerzenie asortymentu to naturalny kierunek rozwoju biznesowego. Apteki w Polsce, mimo że obracają publicznymi funduszami w ramach refundacji leków i umów z NFZ, są prywatnymi biznesami. A mimo to podlegają bardzo mocnym restrykcjom prawnym. Marże na leki refundowane są narzucane odgórnie, do tego aptek nie można reklamować. To znacząco ogranicza możliwości ich zarobkowania. Właściciele chcą pozyskać klienta, więc rozszerzają asortyment. Zarówno, jeśli chodzi o dostępność leków i ich zamienników, jak i innych produktów – mówi mgr farmacji Marcin Korczyk, autor bloga Pan Tabletka.
Apteki na Zachodzie
Rzeczywiście, szeroki niemedyczny asortyment aptek na Zachodzie jest standardem. Amerykańskie drug store'y często pojawiają się w filmach i serialach. Przypominają raczej supermarkety niż tradycyjne apteki, gdzie poza lekami ukrytymi za wysokimi szybami uświadczymy co najwyżej fikusa.
W Kanadzie czy Wielkiej Brytanii w aptece można się nawet zaszczepić. Zaś w Hiszpanii czy we Włoszech apteki to w lwiej części przypadków sklep medyczny plus drogeria.
Takie rozwiązanie proponuje też jedna z drogerii sieciowych dostępnych w Polsce. Jednak strefa apteczna jest na tyle wyraźnie odseparowana od drogerii, że nie czuje się dysonansu, jak w osiedlowej aptece projektowanej często z zupełnie innymi założeniami.
Klient nasz pan
- Klienci nie mają nic przeciwko poszerzeniu asortymentu, wręcz przeciwnie. Dzięki temu mogą załatwić więcej spraw w jednym miejscu. Z mojego doświadczenia, a pracuję w 60-tysięcznym Ełku, wynika, że wiele produktów pojawia się w aptekach na prośbę samych klientów. Podobnie jest z lekami – sprowadzamy te, o które pytają. Większość produktów niemedycznych, o które pytają, to środki które widzieli w reklamach telewizyjnych. Niestety pacjenci często ufają w pierwszej kolejności nie lekarzowi czy farmaceucie, ale znanej aktorce, która wystąpiła w reklamie czy poleciła jakiś suplement na Instagramie – mówi magister farmacji Anna Joniec-Bieniek, autorka książki "Mama bez recepty".
W wielu aptekach można też znaleźć kosmetyki ekologiczne czy naturalne. To akurat kwestia mody, ale i większej świadomości konsumenckiej. W mniejszych miastach ich dostępność w drogeriach jest niewielka. Pytanie, czy poszerzenie asortymentu nie wprowadza w błąd kupujących, już choćby poprzez sąsiedztwo leków, które są przebadane laboratoryjnie.
Przeczytaj także:
"Cuda z apteki na włosy"
- Jestem zwolennikiem wyraźnego podziału lokalu aptecznego na części – "lekową" i powiedzmy "okołodrogeryjną". Zresztą mówią o tym nawet przepisy regulujące pracę aptek. Leki muszą być wyraźnie oddzielone choćby od suplementów diety, żeby nie wprowadzać pacjentów w błąd. Mimo że apteki podlegają kontrolom państwowym, w praktyce ten "podział" nie zawsze jest respektowany. To niedopuszczalne, żeby pacjenci byli wprowadzani w błąd przez ekspozycję i brali dermokosmetyki czy zdrową żywność za leki. Farmaceuci są dobrze wykształceni i udzielają kompleksowych informacji o produktach dostępnych w aptece, także tych niebędących lekami. Wystarczy zapytać, a na pewno uzyska się odpowiedź. Nie powinno dziwić, że większość farmaceutów nie będzie komentowało zakupu olejku różanego czy mydła, jeśli klient sam o to nie zapyta. To po prostu średnio grzeczne – mówi Marcin Korczyk prowadzący bloga Pan Tabletka.
Zarówno zdaniem Korczyka, jak i Anny Joniec-Bieniek, ludzie z reguły bardziej ufają produktom, które widzą w aptekach.
- Twórcy reklam farmaceutycznych bezlitośnie posługują się sloganem "dostępny tylko w aptekach" - próbując zbudować w ten sposób zaufanie do swoich produktów. Z przykrością muszę stwierdzić, że tego typu hasła reklamowe, rzadko idą w parze z jakością produktów. Na takim dysonansie cierpi wizerunek całej branży – mówi Marcin Korczyk.
Siła persfazji
Swoje robią też skojarzenia produktów niemedycznych z miejscem. Trudno, żeby proste i dokładnie opisane opakowania, mocne oświetlenie, obniżona temperatura, fartuchy farmaceutów i charakterystyczny zapach aptek nie wywierały żadnego wrażenia na osobach przekraczających próg. Działa to analogicznie do zapachów rozpylanych w niektórych sklepach z ubraniami i doboru muzyki.
Anna Joniec-Bieniek mimo zrozumienia dla wprowadzenia do aptek asortymentu innego niż leki, jest zdania, że maseczki do twarzy nie do końca odpowiadają temu, co powinno kojarzyć się z apteką.
- Apteka stanowi placówkę ochrony zdrowia, a farba do włosów czy sezamki są raczej asortymentem drogerii czy sklepu spożywczego. Może to powodować, że pacjenci nie będą pamiętali o tym, że farmaceuta jest specjalistą o szerokich kompetencjach, który chętnie pomoże, ale będą traktowali go raczej jako sprzedawcę – tłumaczy swoje obawy Joniec-Bieniek prowadząca bloga Mama bez recepty.
Kilka lat temu jedno z większych czasopism kobiecych przeprowadziło na swój użytek badanie konsumenckie, pokazujące w jaki sposób Polki wybierają dla siebie kosmetyki. Większą grupą niż "ekolożki" i dziewczyny, które kierują się przede wszystkim zapachem i wyglądem opakowania, stanowiły panie stawiające na kosmetyki, które można kupić w aptece. Nie była to grupa zagłębiając się w składy czy recenzje, ale raczej ufająca "autorytetowi" miejsca.
Jako klienci powinniśmy mieć z tyłu głowy, że apteki są biznesem, a biznes ma to do siebie, że musi być dochodowy. Obładowanie okolic lady pilniczkami, gumami – choćby i z witaminą C i koncentratem z imbiru nie oznacza, że ktoś chce nas oszukać. Ani też, że produkty "z apteki" działają cuda.
Jeśli coś oznaczają, to że żyjemy w czasach utowarowienia. Być może doczekamy czasów, w których w bankach będzie można wypić koktajl owocowy, a w ZUSie będą czekały na nas fotele z masażem na monety. Na rzeczywistość można się obrażać, ale nie ma to większego sensu.
Przeczytaj także:
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl