Dr Karolina Pierzynowska: Nie należy rezygnować z marzeń
Zdobyła liczne nagrody i stypendia, w tym prestiżowe wyróżnienie "Future Science Future Star" i miejsce na liście "100 Kobiet Roku 2021" magazynu "Forbes". 31-letnia dr Karolina Pierzynowska z Wydziału Biologii Uniwersytetu Gdańskiego jest na dobrej drodze, by wywołać rewolucję, opracowując lek dla pacjentów z chorobą Alzheimera i Huntingtona.
22.10.2022 17:57
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Ewa Podsiadły-Natorska: Skąd u pani zainteresowanie chorobami układu nerwowego?
Dr Karolina Pierzynowska: W nauce często decyduje przypadek. Od początku byłam zainteresowana biologią medyczną, chciałam opracowywać terapie. Interesowały mnie przede wszystkim choroby genetyczne. Taką jest choroba Huntingtona, a choroba Alzheimera może mieć podłoże genetyczne – choć nie musi. Ja zaczęłam od choroby Huntingtona, ponieważ zespół, do którego trafiłam, zajmował się chorobami genetycznymi. Gdy już nauczyłam się, jak prowadzić badania, wpadłam na pomysł, żeby to, co mi wychodziło na chorobie Huntingtona, przełożyć na chorobę Alzheimera. Bo obie choroby pod niektórymi względami są do siebie podobne.
Jakimi?
Choroba Huntingtona jest spowodowana tym, że w mózgu kumulują się toksyczne białka. Przybierają one niewłaściwą strukturę i zaczynają tworzyć agregaty, czyli duże, nierozpuszczane struktury. To samo ma miejsce w przypadku choroby Alzheimera, mimo że przyczyny powstawania agregatów w obu chorobach są różne. W swoim badaniu chciałam sprawdzić, czy związek, którego używałam do przetestowania – genisteina – będzie rozbijał i usuwał te toksyczne białka. Tak też się dzieje zarówno w chorobie Huntingtona, jak i chorobie Alzheimera.
To były badania na gryzoniach?
Najpierw to były badania przeprowadzone in vitro na modelach komórkowych. Kiedy wykazaliśmy dużą efektywność genisteiny na tym etapie, chcieliśmy zobaczyć, jakie będą konsekwencje w przebiegu choroby. Wtedy przenieśliśmy się na model szczurzy albo mysi.
Poczuła pani, że to może być przełom w leczeniu tych chorób?
Tak. Zrobiliśmy bardzo dużo badań behawioralnych; patrzyliśmy, jak w naszych badaniach zachowują się zwierzęta. Bo zarówno u nich, jak i u ludzi choroba objawia się tym, że pojawiają się zaburzenia lękowe, trudno się utrzymać na nogach (dawniej chorobę Huntingtona nazywano pląsawicą Huntingtona – przyp. red.). Przeprowadziliśmy testy, które zbadały siłę mięśni gryzoni, poziom zaburzeń lękowych, a także to, jak zwierzęta radzą sobie w przestrzeni. Okazało się, że gryzonie leczone genisteiną są praktycznie nieodróżnialne od zwierząt z grupy kontrolnej, czyli zdrowych.
Na pewno każdy zadaje sobie teraz pytanie, kiedy taki lek mógłby trafić do sprzedaży.
Droga jest długa. Związków, które działają na modelach komórkowych, jest bardzo dużo. Takich, które działają na modelach zwierzęcych, jest znacznie mniej. A takich, które działają na człowieku – jeszcze mniej. Pozytywny aspekt jest taki, że genisteina była już kiedyś testowana w innej chorobie na ludziach i przeszła pierwszą fazę prób klinicznych. Oznacza to, że jest całkowicie bezpieczna i to skróci nam drogę, bo dzięki temu pierwszą fazę – fazę bezpieczeństwa – będzie można pominąć w próbach klinicznych. Pozostaje faza ustalenia dawki i faza efektywności leku. Takie badania trwają parę lat, a w ogóle, żeby je rozpocząć, trzeba mieć na to fundusze. Z próbą kliniczną wiążą się ogromne koszty.
Co tyle kosztuje?
To są koszty przede wszystkim logistyczne. Pacjentów do badań trzeba znaleźć i sprowadzić w jakieś miejsce. Trzeba nawiązać współpracę z ośrodkami, które będą przeprowadzać badania. To muszą być szpitale albo instytucje kliniczne, bo pacjenci będą musieli mieć zrobione obrazowanie mózgu oraz optymalnie testy behawioralne. Dobrze by było, żeby mieli też wykonane badania molekularne, które wykażą, czy toksyczne białka znikają z krwi oraz mózgu. Pacjentów trzeba będzie też ubezpieczyć oraz wypłacić pensje osobom, które będą przeprowadzać badania.
Jest szansa, że te fundusze się pojawią?
Owszem, nawiązujemy (Uniwersytet Gdański – przyp. red.) współpracę z uniwersytetami klinicznymi oraz szpitalami, a także z inwestorami prywatnymi. Wszystkie formalności niestety zajmują sporo czasu.
Ale ten proces trwa.
Tak. Mogę też pani powiedzieć, że zgłosiło się do mnie bardzo dużo pacjentów albo członków rodzin osób z chorobami neurodegeneracyjnymi. To był głównie alzheimer, ale też dwójka pacjentów z chorobą Huntingtona i jeden pacjent z chorobą Parkinsona. Te osoby usłyszały o naszych badaniach – poczta pantoflowa w Polsce działa bardzo dobrze – i spytały, czy mogłyby genisteinę przyjmować na własną rękę. Niektórzy podjęli się tego, żeby przyjmować albo genisteinę, albo suplementy sojowe z jej dużą zawartością. Wiemy już, że ta terapia eksperymentalna przynosi bardzo pozytywne rezultaty. Jest pan spod Warszawy, który był leżący, wymagał karmienia, opieki higienicznej, a po przyjmowaniu przez półtora miesiąca genisteiny zaczął sam chodzić i jeść.
Wow! Bez skutków ubocznych?
Nie ma skutków ubocznych, jeżeli ktoś przyjmuje czystą genisteinę. Jeden pan jest farmaceutą i on swojej żonie z chorobą Parkinsona podaje czystą genisteinę, za pomocą której zniwelował jej objawy praktycznie do zera! To były m.in. przykurcze mięśni twarzy oraz drgania mięśniowe. Natomiast pan z chorobą Alzheimera, który zaczął chodzić, przyjmował suplementy z genisteiną i miał trochę dolegliwości jelitowych, dlatego że suplement ma inne składniki jeszcze niż czystą genisteinę. Poza tym gdy to nie jest czysta genisteina, to trzeba przyjąć dosyć dużą dawkę. Stąd gorsza praca jelit. Gdyby więc stworzyć tabletkę, która miałaby większą dawkę czystej genisteiny, to ten problem by zniknął.
To wszystko brzmi bardzo obiecująco i stąd nagrody, które pani przyznano – zwłaszcza prestiżowe wyróżnienie Future Science Future Star. Jest pani pierwszą Polką, która je otrzymała. Jak się pani czuje, kiedy takie wyróżnienia spływają na pani konto?
Oczywiście czuję bardzo dużą radość, że wyniki badań zostały docenione przez różne gremia naukowe, także międzynarodowe. To jest duża satysfakcja, ale też bardzo duża motywacja do dalszej pracy, bo to oznacza, że według zagranicznych specjalistów zarówno tematyka, jak i wyniki naszych badań są ważne i mogą mieć przełożenie na to, co się będzie działo na świecie.
Zwłaszcza że, jak wynika z badań, osób z chorobami neurodegeneracyjnymi będzie przybywać.
Tak, bo społeczeństwo się starzeje, ludzie żyją dłużej, więc takie choroby będą się pojawiały coraz częściej.
Kobieta-naukowiec – mam nadzieję, że nie budzi już zdziwienia.
Sama kobieta-naukowiec już takiego zdziwienia nie budzi, chociaż muszę przyznać, że większe zdziwienie budzi mama-naukowiec.
A pani jest mamą.
Mam dwójkę dzieci w wieku 8 lat i 1,5 roku. Rzeczywiście parę razy pojawiły się głosy niedowierzania, że macierzyństwo i karierę naukową można pogodzić.
Tyko jak to zrobić?
Szczerze mówiąc, wszystko jest zawsze kosztem czegoś. Liczba godzin mojego snu jest znacznie mniejsza niż średnia. Porządek w domu też mam mniejszy niż średnia (śmiech). Ale za to mam wiele osiągnięć naukowych, a moje dzieci do szkoły czy do żłobka zawsze są przygotowane. Spędzam z nimi czas, więc logistycznie daje się to pogodzić. Wszystko jest kwestią priorytetów i właściwej organizacji. Nie należy rezygnować z marzeń, tym bardziej, że teraz jest sporo programów naukowych, które promują kobiety w nauce. Jest dużo stypendiów, są dofinansowania, więc jeśli ktoś naprawdę chce, to się da.
Karolina Pierzynowska jest nominowana w plebiscycie #Wszechmocne w kategorii nauka.