"Wszyscy mamy dwa życia. To drugie zaczyna się w chwili, gdy zdamy sobie sprawę, że mamy tylko jedno"
Marta wpadła pod samochód tuż przed świętami. Biegła z zakupami przez ulicę w niedozwolonym miejscu. Przeżyła dzięki temu, że za autem jechała karetka i udzielono jej pomocy. Dziś zupełnie inaczej patrzy na swoje życie. To lekcja pokory, z której każdy powinien czerpać.
31.12.2020 | aktual.: 03.03.2022 01:50
Tegoroczne święta i Nowy Rok się zupełnie inne niż wszystkie poprzednie. Pandemia krzyżuje nasze plany. Cały ten dziwny rok służył przewartościowaniu i odnajdowaniu sensu w najmniejszych nawet rzeczach. Justyna i Marta podzieliły się z nami niesamowitymi historiami. Obie w różnym czasie i w różnych miejscach, tuż przed wigilią doświadczyły sytuacji z pogranicza życia i śmierci, które przewartościowały ich rzeczywistość. Dziś obie zupełnie inaczej widzą życie i doceniają cud istnienia.
Ułamki sekund, które zmieniają całe życie
Marta Kowalska jest dzisiaj psycholożką, matką dwójki dzieci. Wtedy była studentką drugiego roku bankowości. 23 grudnia 2002 roku na przelotowej trasie, po której jeździły głównie TIRy i PKSy, wpadła pod "malucha", za którym, szczęśliwie dla niej, jechała karetka pogotowia.
- Pół roku spędziłam w szpitalach. Miałam mocno potłuczoną głowę – wielką bliznę na czole mam do dzisiaj, złamaną nogę i rękę, potłuczenia wewnętrzne. Straciłam dużo krwi. Przez pierwsze dni nie dawano mi dużej szansy na przeżycie, a na powrót do zdrowia jeszcze mniejsze.
Marta przeszła długą rehabilitację. Dopiero po 1,5 roku od wypadku wróciła do względnej sprawności. - Do dziś odczuwam skutki wypadku np. częste i silne bóle głowy. Przeszłam kilka zabiegów. Zupełnie nie wiem, jak to się wtedy stało. Nie pamiętam wypadku. Nie pamiętam tamtego popołudnia w ogóle, jednak prawdopodobnie, z tego co się dowiedziałam, przechodziłam w niedozwolonym miejscu.
Marta, jak wynika z opowieści najbliższych, bo sama przypomnieć sobie nie może, wracała z ostatnimi zakupami przedświątecznymi. Do domu wtedy jednak nie dotarła.
Jak mówili jej rodzice i lekarze, żyje tylko dlatego, że w tym całym nieszczęściu, za autem, pod które wpadła, jechała karetka pogotowia. Szybko udzielona profesjonalna pomoc zapewniła dziewczynie dalsze życie.
W bardzo podobnej sytuacji znalazł się dwa lata temu ojciec Justyny Zalewskiej. Również tuż przed wigilią, wracając z pracy do domu, źle się poczuł i zasłabł na jednej z największych ulic Warszawy. Chwilę wcześniej zdążył zatrzymać samochód i zjechał na pobocze.
- Nie miałby szans przeżyć, gdyby w pobliżu nie pojawili się strażacy – mówi Justyna.
Kolega, który jechał z ojcem dziewczyny zauważył, że tuż obok było zdarzenie drogowe z udziałem jednostki straży pożarnej. Poprosił strażaków o pomoc.
Mężczyzna nie wykazywał oznak życia, nie miał tętna ani oddechu. Strażacy wyciągnęli go z samochodu i podjęli natychmiastową akcję reanimacyjną. Użyli defibrylatora.
- Udało się i czynności życiowe zostały szybko przywrócone. Gdy po kilkunastu minutach tatę zabrała karetka pogotowia, sytuacja była już względnie opanowana – mówi w rozmowie z WP Kobieta Justyna. - Jedno jest pewne, gdyby nie profesjonalnie wyszkolonymi strażacy, nie miałabym już ojca.
Tylko dzięki odpowiedniej i szybkiej pomocy mężczyzna przeżył.Tata Justyny przeszedł poważny zabieg i kilkumiesięczną rehabilitację. Gdy po operacji wrócił do domu, musiał zupełnie zmienić swoje życie.
Refleksja przychodzi po chwili
Każda sytuacja dotycząca ryzyka utraty życia wpływa na nasze myślenie o sobie, świecie i innych. - Zależy tylko, w jakim stanie udaje się uciec kostusze – mówi Alicja Stankiewicz, psycholog i psychoterapeuta z Kliniki PsychoMedic.pl.
- Jeżeli mamy obrażenia ciała i wychodzimy z wypadku pokiereszowani, na początku mogą pojawić się pytania: Dlaczego ja? Czym sobie zasłużyłem na taki los? Obwiniamy świat, że jest niesprawiedliwy i okrutny. Patrząc na innych, może pojawić się zazdrość, że nie mają żadnych ran, blizn czy uszkodzeń ciała. Ewentualna refleksja dotycząca tego, że jednak żyjemy i jeszcze możemy coś z tym życiem zrobić pozytywnego, pojawia się chwilę później – zauważa specjalistka.
Marta, jak nas zapewnia, zawsze kochała życie, jednak dzięki temu zdarzeniu docenia je jeszcze bardziej. Wprowadziła wiele zmian.
- Wcześniej studiowałam bankowość. Po wypadku już nie wróciłam na tamte studia. Nigdy specjalnie nie "kręciły" mnie. Po powrocie do zdrowia zajęłam się psychologią. Dziś mogę powiedzieć, że na całe szczęście.
W międzyczasie Marta miała sporo czasu, żeby zastanowić się, co robić dalej ze swoim życiem. I jak to życie będzie wyglądać.
- Okropnie bałam się, że będę brzydka, a przecież byłam bardzo młoda wtedy i wygląd był dla mnie ważny. Bała się również, że nie będzie sprawna jak dawniej. Długo zastanawiałam się, czy to jakaś kara była. Okropne myśli miałam w głowie - dodaje.
Marta długo korzystała z psychoterapii i pomocy różnych specjalistów. - Pomagali mi znajomi i rodzina. Jestem im wszystkim do dzisiaj ogromnie wdzięczna - mówi.
- Przewartościowałam wszystko. Zmieniłam nie tylko kierunek studiów, ale także odnalazła nowe cele. Zbudowałam nowe plany, nowe życie. Rzucił mnie wtedy chłopak. Nie wytrzymał. Odeszli ode mnie niektórzy znajomi, ale pojawili się nowi – wspomina ze wzruszeniem.
Tak drastyczne sytuacje zmieniają każdego, każdego inaczej
– Każdy ma swoje marzenia, pragnienia, cele. Dopóki nie staniemy oko w oko z sytuacją kryzysową, to często możemy sobie powtarzać: Nie dam rady, nie nadaję się do tego, jeszcze nie dzisiaj, najpierw zrobię certyfikat, a potem zacznę – mówi psycholog Alicja Stankiewicz.
Często nie zauważamy, jak wiele małych rzeczy może być cennych i cieszyć nas. Zawsze jest jakieś "kiedyś". Po zderzeniu z trudną sytuacją często okazuje się, że wiele rzeczy możemy zacząć robić od razu.
- To zależy tylko od nas. Zaczynamy doceniać tu i teraz – podkreśla psycholog.
Aby wykorzystać życie, nie tylko po raz drugi, ale w ogóle, ważne jest, aby skontaktować się ze swoimi potrzebami, wartościami i emocjami. One często mówią nam, co jest dla nas ważne, co sprawia, że chce nam się żyć i być z ludźmi. Najlepiej byłoby odnaleźć to w sobie jeszcze zanim stanie się coś dla nas wstrząsającego.
Ojciec Justyny również sporo zmienił po wypadku. Dziś bardziej dba o zdrowie. – Zmienił dietę i zaczął uprawiać codzienną gimnastykę, a latem jeździ na rowerze - mówi Justyna. - Dziś nie narzeka już jak dawniej na wszystko, tylko cieszy się każdym dniem. Zrezygnował z pracy, cieszy się z czasu z wnukami.
Co najważniejsze, nie tylko tata dziewczyny zmienił nastawienie do życia, również cała jej rodzina i ona sama. Wszyscy docenili dar, jaki został im dany.
- Jeżeli wychodzimy z wypadku bez szwanku, szybciej zauważymy, co mogliśmy stracić. Pojawia się więcej wdzięczności, radości i postanowień zmiany swojego życia na lepsze. – zauważa psycholog Alicja Stankiewicz. - Czy takie postanowienia są wdrażane, to już zależy od tego jak trudna była sytuacja, i jak bardzo jednostka to przeżywa. Skoro nic złego się nie stało, to też szybciej można zapomnieć o problemie i nic nie zmieniać w swoim życiu.
Zmiana dotyczy całej rodziny
Drugie życie ojca i cud, jaki się zdarzył, Justyna docenia bardzo. Jak powiedziała w rozmowie z nami, sama zaczęła doceniać każdy dzień i każdą nawet najmniejszą chwilę. Dziewczyna nie chce już tracić więcej czasu, ani przekładać czegokolwiek na kiedyś. - Nawet teraz w dobie pandemii, staram się realizować swoje marzenia. Ostatnio zapisałam się na wymarzony kurs o działach sztuki, a to było jedno z odwiecznych marzeń - mówi kobieta.
Nie wszystkim jednak powrót do życia sprawia radość. Ludzie bardziej pochłonięci swoim nieszczęściem związanym z uszczerbkiem na zdrowiu, mogą mieć większą trudność w zmianie swojego życia na lepsze, ponieważ trudno im to zauważyć w momencie, gdy świat zawalił się na głowę.
- Na pewno będą już żyli inaczej, bo nie mają stuprocentowego zdrowia, ale czy lepiej, to już zależy od wielu czynników np. zewnętrznych – możliwości poruszania się, finansów, wsparcia bliskich im osób oraz wewnętrznych – determinacji, samozaparcia, siły woli i walki o swoje zdrowie, rehabilitację i swój dobrostan – mówi Stankiewicz.