Dysmorfofobia: gdy ciało staje się wrogiem
Znana z "Transformersów" amerykańska aktorka Megan Fox przyznała w wywiadzie dla brytyjskiego magazynu "GQ", że cierpi z powodu dymorfofobii. - Co czwarta osoba po 6-8 latach chorowania, jeśli nie jest leczona, próbuje popełnić samobójstwo - mówi lekarz psychiatra, specjalizujący się w leczeniu dysmorfofobii Michał Feldman z Centrum Terapii Dialog. O tym, dlaczego ta choroba jest tak bardzo groźna, opowiada Katarzynie Trębackiej.
Niedawno amerykańska aktorka Megan Fox wyznała w wywiadzie dla brytyjskiego czasopisma GQ, że cierpi z powodu dysmorfofobii i nie akceptuje swojego ciała. Fani aktorki nie mogą uwierzyć, że kobieta, która jest uznana za zjawiskowo piękną, może mieć problemy z własną cielesnością. Proszę wyjaśnić, na czym dokładnie polega to zaburzenie.
Dysmorfofobia w oficjalnej klasyfikacji chorób psychicznych nazywana jest cielesnym zaburzeniem dysmorficznym (ang. Body Dysmorphic Disorder, BDD). By stwierdzić, że pacjent cierpi z jego powodu, muszą wystąpić trzy cechy charakterystyczne dla tej przypadłości. Po pierwsze chory jest przekonany, że występuje u niego jakaś wada wyglądu, defekt jakiejś części ciała, który przez innych jest niedostrzegany w ogóle albo uznawany za zupełnie nieznaczny.
Pacjent mówi na przykład: mam wielki nos. Inni przyglądają mu się i stwierdzają, że może rzeczywiście nos jest minimalnie większy od przeciętnego, ale nie zauważyliby tego, gdyby o tym nie usłyszeli. Jeden z moich pacjentów twierdzi, że ma ogromną, obrzydliwą bliznę na dolnej wardze stanowiącą pozostałość po wypadku. Muszę podejść do niego bardzo blisko, by tę blizenkę zauważyć. To jest takie maleńkie, ledwo widoczne przebarwienie. Ale w jego opinii to coś wyjątkowo odrażającego i szpecącego go. Osobną grupę stanowią chorzy, którzy w ogóle nie mają żadnego defektu, nawet maleńkiej blizny, a wręcz przeciwnie – wyglądają bardzo dobrze, mimo to są przekonani, że ich widok jest odrażający.
Z różnych powodów - zbyt rzadkich lub zbyt gęstych włosów, żółtych albo krzywych zębów, małych uszu, zbyt wysokiego czoła… Często doświadczam takiej sytuacji, że siedzi przede mną piękna młoda kobieta, która mówi, że coś w jej urodzie wygląda paskudnie, obrzydliwie. Dodaje, że nie może na siebie patrzeć, a ludzie, gdy idzie po ulicy, spoglądają na nią z odrazą. Nic nie jest w stanie jej przekonać, że jest inaczej.
Jaki jest drugi element niezbędny do tego, żeby można było stwierdzić dysmorfofobię?
Osoba, która jest przekonana o jakimś defekcie swojego wyglądu, nie może przestać o nim myśleć, a właściwie robi to niemal cały czas. Obsesyjne myślenie jest poza jej kontrolą, co powoduje, że wyimaginowanemu defektowi poświęca bardzo dużo uwagi. Na przykład co chwila sprawdza w lustrze, jak ten nos czy usta wyglądają. Niektórzy godzinami przyglądają się swojemu odbiciu, żeby móc stwierdzić, czy defekt się zmienia, powiększa, czy wygląda tak samo.
Chorzy gros czasu poświęcają też maskowaniu rzekomej wady: nakładają makijaż czy zakładają za duże ubrania, żeby tylko ukryć defekt. Co charakterystyczne, osoby cierpiące z powodu dysmorfofobii cały czas porównują się do innych. Ktoś, kto obsesyjnie myśli o własnym nosie, nieustannie sprawdza, czy jego nos jest dużo większy od nosów przechodniów mijanych na ulicy, czy tylko trochę. Bardzo często dopytują też bliskich i znajomych, co myślą o ich defekcie, chcą o tym bez przerwy rozmawiać. Nie są w stanie przestać zadawać pytań, robią to co chwila znowu i znowu. Zadręczają siebie i innych.
A trzeci niezbędny element?
Wszystko to, co dzieje się wokół wyglądu chorej osoby, ma istotny wpływ na jej życie. Pacjenci trafiają do mnie, ponieważ są wyrzucani ze szkoły, tracą pracę, rozpadają im się związki. Nie są w stanie normalnie funkcjonować, ponieważ wciąż myślą o swoim "defekcie". Często unikają ludzi, spotkań towarzyskich, bliskich kontaktów cielesnych. Sądzą, że skoro wyglądają tak fatalnie, to nie mogą narażać innych na to, by oglądali ten odrażający defekt.
Jak rozumiem, chorzy trafiają do pańskiego gabinetu późno, gdy skutki dysmorfofobii są już bardzo dotkliwe?
Tak. Wcześniej masowo trafiają do lekarzy innych specjalności. Zgadnie pani jakich?
Zapewne do chirurgów plastycznych…
Tak, pierwsze kroki kierują właśnie do chirurgów plastycznych, dermatologów, stomatologów, gdzie chcą poddawać się różnym zabiegom, które mają ten rzekomy defekt usunąć. Sądzą, że operacja albo zabieg pozwolą im wrócić do normalnego życia. I nawet jeśli udaje im się namówić lekarza do przeprowadzenia operacji, na przykład zmniejszenia nosa czy usunięcia maleńkiej blizny, to po operacji czują się jeszcze gorzej.
Problem narasta, bo po zabiegu okazuje się, że widzą rzekomy defekt jeszcze większym czy bardziej odrażającym. U pewnej, niewielkiej części pacjentów, którzy uznają zabieg za udany, przynoszący pożądany efekt, w ciągu kilku miesięcy obsesyjne myśli zaczynają krążyć wokół innej część ciała. Z tego powodu ta choroba jest tak groźna. Jak wynika z badań naukowych, co czwarta osoba średnio po 6-8 latach chorowania, jeśli nie jest leczona, próbuje popełnić samobójstwo. To jest wynik podobny do najniebezpieczniejszych chorób psychicznych, m.in. choroby afektywnej dwubiegunowej. Tak wysoki wskaźnik nie pojawia się nawet w depresji.
Dlaczego ten współczynnik samobójstw jest w przypadku tej choroby taki wysoki?
Dla pacjent poczucie, że wygląda ohydnie, że jest odrażający, jest dojmujące. Chory ma przeświadczenie, że nie ma możliwości uwolnienia się od obsesyjnych myśli i nie może nic zrobić, by ten swój straszny wygląd zmienić. To wprowadza go w poczucie totalnej beznadziei i braku jakiejkolwiek perspektywy na poprawę. W nieco lepszej sytuacji są pacjenci, u których dysmorfofobia dotyczy części ciała, którą można zasłonić, albo coś z nią ostatecznie zrobić – np. usunąć bliznę w gabinecie chirurgicznym.
Znacznie gorzej jest, jeśli obsesyjne przeświadczenie dotyczy takich elementów czy części ciała, których nie da się zmienić. Miałem pacjenta, który był przekonany, że ma nieproporcjonalnie do reszty ciała małą głowę. Mówił, że z tego powodu wygląda karykaturalnie. Jego tata, który był lekarzem, przynosił mu atlasy anatomiczne, mierzył tę głowę i wykazywał, że wszystko jest w normie, a obwód głowy znajduje się pośrodku siatki centylowej. Jednak żadne racjonalne argumenty do pacjenta nie trafiały. Przyszedł do mnie załamany i powiedział: "Panie doktorze, przeszukałem cały internet, nigdzie na świecie nie powiększa się głowy.
Jak rozumiem, osoby cierpiące z powodu dysmorfofobii przychodzą do pana, gdy już wszystkie inne sposoby poradzenia sobie z problemem zawodzą.
Często chorych namawiają na wizytę u psychiatry bliscy. Nierzadko zdarza się, że to oni przychodzą do mnie najpierw. Są potwornie zmęczeni, czują się bezsilni, nie widzą możliwości pomocy bliskiej osobie, której tysiąc razy mówili, że wszystko z jej wyglądem jest w porządku. Część pacjentów trafia do mnie z objawami depresji, z powodu myśli samobójczych. Nie łączą tego z dysmorfofobią, nie wiedzą, że w ogóle taka choroba istnieje. Jednak w czasie wywiadu lekarskiego okazuje się, wszystko to zaczęło się od obsesyjnego myślenia o "defekcie" w swoim wyglądzie. Diagnozę utrudnia fakt, że pacjenci bardzo wstydzą się o tym mówić. W naszej kulturze mówienie o swoim wyglądzie jest postrzegane jako narcystyczne, próżne.
Jakich części ciała dotyczy dysmorfofobia?
Może dotyczyć absolutnie każdej, ale najczęściej obsesyjne myśli chorych krążą wokół tych partii, które są odsłonięte, widoczne. Często chorzy koncentrują się na skórze, różnych elementach twarzy, czyli ustach, nosie, włosach, zębach, oczach, ale miałem też pacjenta, który uważał, że ma nieproporcjonalnie małe stopy. Było to dla niego bardzo trudne, niezwykle się tym przejmował, nosił buty o kilka numerów za duże, wypychał je, by "jakoś wyglądać" i żeby ukryć ten rzekomy defekt. I dopiero wtedy wyglądało to trochę nieadekwatnie, że człowiek o takim wzroście nosi tak duże buty... Niektórzy pacjenci uważają, że dwie lub więcej części ich ciała są odrażające. To mogą być na przykład blizny po trądziku i zbyt duży nos. Warto zaznaczyć, że na dysmorfofobię zapadają najczęściej osoby młode, bo między 15. a 30. rokiem życia, a choroba dotyka ok. 2 proc. populacji.
Co jest przyczyną tego zaburzenia?
Nie wiadomo dokładnie. Jest kilka hipotez. Jedna z nich mówi, że 20 proc. przypadków jest uwarunkowanych genetycznie. Nie ma jednak badań, które tę hipotezę jednoznacznie by potwierdzały. Moje doświadczenie kliniczne też stawia ją pod znakiem zapytania: specjalizuję się w leczeniu dysmorfofobii i przez te wszystkie lata tylko raz spotkałem pacjentkę, której matka cierpiała z powodu tego zaburzenia. Na dodatek nie jest to równoznaczne z dziedziczeniem choroby, bo decydującą rolę mogły odegrać tu czynniki środowiskowe. Być może z powodu dysmorfobii w domu pacjentki bardzo wiele uwagi poświęcało się wyglądowi zewnętrznemu.
Czy to oznacza, że w dobie Instagrama, gdzie wszyscy są narażeni na oglądanie wyidealizowanych postaci, pięknych wyretuszowanych twarzy, w czasach, gdy kultura przywiązuję ogromną wagę do wyglądu, liczba chorych na dysmorfofobię wzrasta?
No właśnie takie myślenie może być pułapką. Pierwszy przypadek tej choroby został opisany w 1886 r., czyli na długo przed pojawieniem się mediów społecznościowych. Jak wynika z badań, natężenie jej występowania od kilkudziesięciu lat jest niezmienne. Mówienie, że pokazywanie nieustannie wyidealizowanych wizerunków postaci w kulturze wywołuje dysmorfofobię, jest nadużyciem.
W psychiatrii mówi się obecnie, że u pacjenta muszą występować jakieś predyspozycje genetyczne, żeby rozwinęła się choroba psychiczna, jednak to, co dzieje się z człowiekiem w ciągu jego życia, z pewnością ma ogromny wpływ na jego stan zdrowia. Większość moich pacjentów pamięta taki moment, w którym ktoś powiedział im coś bardzo nieprzyjemnego na temat ich wyglądu.
Choć to wydaje się być wtórnym tłumaczeniem: wiele wskazuje na to, że choroba u tych osób już się rozwijała, a one myśląc wstecz, potrafią znaleźć w swoim życiu taki moment, dzięki któremu mogły sobie zracjonalizować jej pojawienie się. Są gotowe wierzyć, że ta jedna osoba, która powiedziała coś niepochlebnego o ich wyglądzie lub spojrzała na nie krytycznie, ma rację, a wszyscy ci, którzy obecnie temu przeczą, robią to tylko po to, żeby tę osobę pocieszyć, wesprzeć w trudnej sytuacji. Miałam kiedyś pacjentkę, która przeczytała w prasie tekst o dysmorfofobii. Powiedziała z pełnym przekonaniem, że ten tekst nie jest o niej, bo opisuje osoby, którym wydaje się, że mają defekt. A ona ma go naprawdę.
Jedną z przyczyn dysmorfofobii mogą być też zaburzenia w pracy neuroprzekaźników...
Tak, chodzi tu głównie o serotoninę, a właściwie niedobór tego białka w niektórych częściach mózgu. Badania pokazują, że jeśli włączymy leki, które sprawiają, że poziom serotoniny rośnie, to przekonania o swoim "defekcie" i obsesyjne myśli na jego temat znacznie się zmniejszają lub całkowicie ustępują.
Czyli pacjentów cierpiących z powodu dysmorfofobii leczy się farmakologicznie?
I tak, i nie. Tak, żeby chorego uwolnić z tej pętli obsesyjnego myślenia. Pacjentom podaje się leki będące inhibitorami wychwytu zwrotnego serotoniny (SSRI). Jednak, żeby utrwalić ten efekt i żeby po odstawieniu leku objawy nie wróciły, musimy włączyć psychoterapię. Dzięki niej pacjent uczy się, że te fałszywe przekonania, które żywi, są fałszywe.
Jaka jest skuteczność takiej łączonej terapii?
Pełną poprawę i brak nawrotów obserwuje się u mniej więcej 30-40 proc. chorych. U pozostałych 60-70 proc. stwierdza się bardzo dużą poprawę, ale w tej grupie pacjentów zdarzają się nawroty, niektóre objawy, choć w osłabionej formie, zostają. Jest też niewielka grupa pacjentów, którym medycyna w XXI wieku nie jest jeszcze w stanie pomóc pomimo podejmowania różnych form leczenia farmakologicznego i psychoterapii. Jednak niemal w każdym miesiącu pojawiają się nowe odkrycia i doniesienia naukowe, dotyczące leczenia najtrudniejszych przypadków dysmorfofobii. To niesie ogromną nadzieję.
Michał Feldman, lekarz specjalista psychiatra w Centrum Terapii Dialog w Poradni Dysmorfofobii. Doświadczenie zdobywał m.in. w Instytucie Psychiatrii i Neurologii w Warszawie oraz w trakcie wielu wysokospecjalistycznych staży i kursów. Od wielu lat jest członkiem Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego oraz American Psychiatric Association. W swojej praktyce zajmuje się głównie pacjentami z zaburzeniami obrazu ciała i zaburzeniami odżywiania.
Zapraszamy na grupę FB - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!