Ekstremalne Polki. Osiągają to, co dla wielu jest niemożliwe
Są zdeterminowane, odważne i nie boją się podejmować wyzwań. Miłka Raulin, Magdalena Gorzkowska i Dagmara Bożek przekroczyły granice własnych możliwości, udowadniając, że kobiety doskonale radzą sobie w ekstremalnych warunkach, nierzadko pozostawiając w tyle mężczyzn.
Grenlandia jest kobietą
Miłka wsiadła do helikoptera ze łzami wzruszenia w oczach. Poczuła, że zrobiła coś naprawdę wielkiego. Jako trzecia i najmłodsza Polka w historii pokonała jeden z najtrudniejszych trawersów na świecie. Ukończyła go w męskim towarzystwie i ekstremalnych warunkach. Ekspedycję przez grenlandzki lądolód opisuje jako wymagającą, ale niezwykle fascynującą.
- Organizowanie wyprawy bez wsparcia agencji wymagało ode mnie i pozostałych uczestników dużego zaangażowania już rok przed wyjazdem. Logistyka wypraw polarnych jest naprawdę bardzo skomplikowana - tłumaczy w rozmowie z Wirtualną Polską.
Obcowanie z naturą od zawsze sprawiało Raulin przyjemność. W swoich wyprawach najbardziej lubi powroty. Cieszy ją odkrywanie na nowo smaku kawy, jabłka czy bliskości drugiej osoby.
– Za każdym razem, gdy wracam z wyprawy i odkręcam kran, nie mogę uwierzyć, że wypływa z niego ciepła woda. Przecież jeszcze do niedawna myłam się bandażem zamoczonym w kubku z letnią wodą - przyznaje.
Na Grenlandię wyruszyła jako jedyna kobieta w czteroosobowym zespole mężczyzn - maratończyków, wspinaczy i byłych żołnierzy. Pokonała 600 kilometrów grenlandzkiego lądolodu, poruszając się wyłącznie na nartach. Zajęło jej to 28 dni, w tym jeden przeznaczony na odpoczynek oraz taki, gdy ekipa nie mogła się przemieszczać ze względu na obfite opady śniegu oraz silne wiatry wiejące z prędkości ponad 80 km/h.
Najtrudniejsze dla Miłki były pierwsze dni, w trakcie których zmagała się z silnymi bólami mięśni i rwą udową. - Ważę 50 kilogramów, a ciągnęłam za sobą sanie, które ważyły 94 kilogramy. To niemal dwukrotność mojej masy ciała. Moi koledzy nie musieli mierzyć się z takim wyzwaniem. Ich sanie ważyły mniej więcej tyle, co oni - wspomina.
Przez pierwsze dni odczuwała bolesne skutki przekraczania granic możliwości organizmu. W śpiworze leżała w bezruchu, ale ból nie pozwalał jej zasnąć. Były też momenty zwątpienia. Obawiała się, że nie poradzi sobie z ukończeniem trasy.
- Po tygodniu zadzwoniłam do partnera z płaczem. Powiedziałam mu, że jestem wykończona i nie wiem, czy dam radę ciągnąć sanie kolejnego dnia. Nie pokazywałam kolegom, że jestem w dołku psychicznym. Przeżywałam to sama ze sobą i najbliższymi - wyznaje.
Grenlandia zafundowała śmiałkom każdą możliwą pogodę. Od pięknych słonecznych dni, po zawieruchy, burze śnieżne i ekstremalne temperatury sięgające -39 st. C.
- Zjedzenie posiłku podczas burzy śnieżnej graniczyło z cudem. Ostatecznie więcej jedzenia było na ubraniach niż w żołądku. Poza tym w tak niskich temperaturach nawet woda w termosie robiła się chłodna, więc zalewana żywność nie rozpuszczała się tak jak powinna, a ja czułam jak makaron chrupie mi między zębami - dodaje.
Nie mogła jednak narzekać na towarzystwo. Załoga składała się z ludzi, z którymi doskonale się rozumiała. Nie traktowano jej jednak ulgowo ze względu na płeć lub warunki fizyczne. Podczas wyprawy podejmowała się ekstremalnych wyzwań. Gdy zachodziła taka potrzeba sięgała po rzeczy, które wpadały do szczeliny.
- Podczas wypraw najważniejsza jest współpraca. Byliśmy wobec siebie wyrozumiali, nie pośpieszaliśmy się i wzajemnie pomagaliśmy sobie w trudnych sytuacjach - podsumowuje.
W pogoni za marzeniami
Podczas wyprawy na K2 pogoda nie ułatwiała zadania. Wiał bardzo silny wiatr, a temperatura dochodziła do -40 st. C. Na szczycie mniej niż -60 st. C. To nie powstrzymywało Magdaleny przed podjęciem wyzwania, choć, jak sama mówi, trudno znosi zimno. Motywowała ją droga w nieznane. Ostatnie 12 lat życia spędziła na bieżni.
- Lekkoatletyka była dla mnie klatką, w której nie czułam się dobrze. Pasja zaczęła się we mnie wypalać. Wyrwałam się z uwięzi i skierowałam w stronę gór. Wysokie szczyty mnie pociągały - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską. W górach odnalazła wolność, której jej brakowało. Doświadczyła trudu wspinaczki na własnej skórze. Teraz zdaje sobie sprawę z tego, co kobietom w górach sprawia największy problem.
- Z doświadczenia wiem, że dla kobiet dużym dyskomfortem jest brak higieny i załatwianie potrzeb fizjologicznych w obecności innych osób. W górach możemy zapomnieć o komforcie i intymności. Musimy funkcjonować w trudnych warunkach sanitarnych przez wiele tygodni, a nawet miesięcy - mówi.
Nie inaczej było podczas zimowej wyprawy na K2. Nikt nie mógł jej powiedzieć, co spotka ją na szczycie. Starała się przygotować na najgorsze warunki. - Trenowałam do wyprawy, morsując codziennie przez pół godziny, zamoczona w lodowatej wodzie. Do tego oczywiście dochodził intensywny trening wytrzymałościowy, siłowy i wspinaczka. K2 zimą nie bez powodu nazywane jest "piekłem zimna" . To jedno z najbardziej nieprzyjaznych miejsc dla ludzi - wspomina Gorzkowska.
Zimowa wyprawa na K2 skończyła się tragicznie dla kilku uczestników. W drodze po marzenia zginęło pięciu wspinaczy. Pozostali z trudem otrząsnęli się po tych wydarzeniach. U Magdaleny ten stan utrzymywał się jeszcze po powrocie z ekspedycji.
- Po powrocie walczyłam z objawami depresji. Siedziałam w domu pozbawiona sensu życia. Myślałam o osobach, które zginęły na wyprawie, tuż obok mnie. Czułam też ogrom cierpienia bliskich tych osób. To była najtrudniejsza wyprawa w moim życiu - wyznaje.
Kondycji psychicznej nie poprawiał hejt, który wylał się Gorzkowską w sieci. Zarówno internauci, jak i himalaiści starszego pokolenia zarzucali jej brak profesjonalizmu. Marcin Miotk, jedyny Polak, który zdobył Mount Everest bez dodatkowego tlenu, stwierdził, że jego zdaniem to najbardziej niepoważna wyprawa w dziejach polskiego himalaizmu.
Wsparcia nie otrzymała również od Ryszarda Gajewskiego, pierwszego zimowego zdobywcy Manaslu, który napisał: "Dziewczę działa, próbuje. Padnie pewnie za jakiś czas".
Magdalena wyjaśnia, że powodem tych negatywnych komentarzy może być nieświadomość realiów wypraw na ośmiotysięczniki drogami normalnymi w dzisiejszych czasach które, mają charakter turystyki wysokogórskiej. Podkreśla, że otrzymała przed wyprawą sporo serdecznych wiadomości od innych wspinaczy, w tym Artura Małka, Anny Czerwińskiej czy Leszka Cichego.
- Kobiety, które spotykam na wyprawach wysokogórskich, są doświadczone i przygotowane. Spotkałam wiele wspinaczek, które miały na swoim koncie ogromne osiągnięcia i najczęściej kończą ekspedycje z sukcesami - dodaje.
Arktyka odmienia życie
Dagmara dzieli swoje życie na okres przed i po wyprawach polarnych. Podróż na Arktykę była dla niej przełomowa. Zanim postawiła nogę na Spitsbergenie, uważała, że ekspedycja jest poza jej zasięgiem.
- Polska Akademia Nauk co roku ogłasza nabór na uczestników wyprawy całorocznej. Mój były mąż dowiedział się organizacji kolejnej ekspedycji i stwierdził, że warto zaaplikować - opowiada w rozmowie z Wirtualną Polską.
Wysłała zgłoszenie po terminie. Mimo tego zaproszono ją na rozmowę kwalifikacyjną. Szybko okazało się, że spełnia wszystkie wymagania. Wyruszyła wraz z załogą jako administrator stacji. Na miejscu dbała o stan zaopatrzenia, wydawała grupom wychodzącym w teren prowiant, prowadziła ewidencję broni oraz naboi.
- Ze względu na obecność niedźwiedzi polarnych tego typu wyposażenie powinien posiadać każdy, kto opuszcza stację - wyjaśnia.
Nie wyobrażała sobie wcześniej tego, jak może wyglądać Arktyka. Przekonała się, że warunki tam panujące są trudne do zniesienia dla człowieka żyjącego na co dzień w innej strefie klimatycznej. Doskwierały jej również kwestie psychologiczne.
- Stacja polarna zapewnia uczestnikom wyprawy komfortowe miejsce do życia. Problemem jest jednak przebywanie w zamknięciu w wąskim gronie. Zdarza się, że w okresie zimowym nie ma szans na wyjście z budynku przez śnieżycę. Człowiek balansuje wówczas na granicy normalnego funkcjonowania - tłumaczy.
Spotykając się z uczestnikami wyprawy codziennie, odkryła, że do niektórych osób, z którymi zdarzały jej się sprzeczki, czuje momentami wstręt.
- Pierwszy raz nosiłam w sobie takie uczucie. Nie kontrolowałam też wielu przejawów złośliwości. Specjalnie trącałam przedmioty innych osób albo odpychałam współtowarzyszy wyprawy. W życiu poza kołem podbiegunowym bym tego nie zrobiła - dodaje.
Arktyka bywa ekstremalnym środowiskiem dla kobiet. Uczestniczki wypraw przez lata musiały wykazywać się ogromnym hartem ducha i siłą, żeby udowodnić swoją wartość w do niedawna głównie męskich zespołach. Bożek przyznaje, że do dziś kobiety pracujące w stacjach polarnych wstydzą się swojej fizjologii. Ona także nie umiała o tym rozmawiać podczas swoich wypraw.
Nie była przygotowana na to, jakie leki ze sobą wziąć i w co wyposażyć się, żeby np. załatwiać potrzeby fizjologiczne będąc w terenie i się nie przeziębić. Była przekonana, że Arktyka to miejsce, w którym musi być twarda. Trudno było jej okazywać słabość przed innymi członkami załogi. Teraz wie, że niepotrzebnie.
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl