Ewa Szabatin w Portugalii stworzy oazę. "Tak właśnie chcemy teraz żyć"
Ewa Szabatin z tańcem związana jest od dzieciństwa. Nawet gdy już zawodowo nie trenuje, nie może rozstać się z pasją. Ale ma też inne. Modę, z którą wiązała nadzieje biznesowe i zdrowy styl życia, który biznesem stał się przy okazji. Teraz chce zamieszkać w Portugalii i na to też już ma pewien plan.
Aleksandra Sokołowska, WP Kobieta: Porzuciła pani taniec już na dobre?
Ewa Szabatin, tancerka, influencerka: To nie jest tak, że porzuciłam taniec. Zawodowo przestałam tańczyć ponad 10 lat temu. Później był "Taniec z gwiazdami", więc kontynuowałam karierę taneczną, ale w telewizji. Po programie nie chciałam wracać na turnieje, nie miałam partnera, musiałabym zaczynać od początku. Nie miałam ani siły, ani ochoty.
Wystąpiła pani w czterech edycjach "Tańca z gwiazdami". Co dał ten program oprócz popularności?
To była niesamowita przygoda, cudny czas, podchodzę do tego z sentymentem. Osoby, które tam pracują, są wspaniałe. To, co wyniosłam z programu, wykorzystuję do dziś. Na pewno występ dodał mi odwagi, luzu, obycia z kamerą. Każdemu, kto zastanawia się, czy wziąć udział, polecam. To ciężka praca, ale i wspaniała przygoda.
Jak wygląda życie po? Długo szukała pani pomysłu na siebie?
Potoczyło się dość naturalnie. Kiedy tańczyłam zawodowo, sama projektowałam sobie stroje taneczne. Na światowych turniejach wzbudzały zainteresowanie, dostawałam zlecenia od innych tancerzy. Jak skończyłam karierę i byłam już po "Tańcu z gwiazdami", to stwierdziłam, że moment na spróbowanie sił w projektowaniu mody jest odpowiedni. Zaangażowałam się bardzo w tworzenie własnej marki Shabatin. Nie tylko ja, ale i cała moja rodzina: mąż, brat. Potrzebowałam dużego wkładu finansowego. Oni mi pomogli.
Po pięciu latach marka zniknęła z rynku. Co poszło nie tak?
Okazało się, że to bardzo ciężki biznes. Nie znałam się na tym. Projektowanie to jedno. Zarządzanie całym przedsięwzięciem okazało się być dla mnie zupełnie czymś nowym. Metodą prób i błędów, z dużym wkładem finansowym stworzyłam markę, która odnosiła sukcesy na rynkach światowych: w Chinach, Niemczech, Włoszech. Jeździliśmy na targi modowe. Sukcesy były wizerunkowe, ale finansowych już nie. Zamówień było mało, oczywiście zawsze nas cieszyły, ale nie dało rady nimi sfinansować całego biznesu.
W social mediach porusza pani też temat zdrowego stylu życia. Kiedy u pani nastąpiła ta zamiana i przejście na tryb "zdrowy"?
Miałam problemy. Po dwóch latach od zakończenia przygody z "Tańcem z Gwiazdami" stwierdzono u mnie nerwicę. Pewnego dnia obudziłam się zalana potem, z przyspieszonym biciem serca. Myślałam, że mam zawał. Do szpitala zabrała mnie karetka. Byłam przestraszona. Okazało się, że nic mi nie jest. Zrobiłam badania i te wskazywały na podwyższony poziom kortyzolu, czyli hormonu stresu.
Winna była kumulacja sytuacji, w których się znalazłam. M.in. rozstanie z tańcem, które przebolałam. Do tego dołożyło się imprezowanie, niedbanie o siebie. "Taniec z gwiazdami" dał mi popularność, wiele drzwi stało dla mnie otworem. Wszędzie nas zapraszano.
Prowadziła pani wtedy bardzo rozrywkowy styl życia?
Tańcząc przez całe życie, nie miałam czasu na zabawę. Ten okres przyszedł po programie. To był młodzieńczy bunt. Mogłam się wyszaleć. I tak zrobiłam, ale ze zdrowiem nie było dobrze.
Cierpiałam na ataki nerwicy. Stany lękowe przychodziły w różnych momentach, powtarzały się. Zaczynały się tak samo: bardzo szybkie bicie serca, pot, czułam, że mdleję. Chodziłam po lekarzach, przepisywali leki, które były mocne. Nie byłam przekonana do psychotropów, ale postanowiłam zaufać lekarzom. Po lekach bardzo źle się czułam. Byłam ospała, nie miałam energii do życia. Lekarz zmienił tabletki. Zapisał "mini prozaczek", jak sam to nazwał. Ale po nim byłam nadpobudliwa. Zrezygnowałam z tych leków, zaczęłam sama szukać rozwiązania.
Uświadomiłam sobie, jak śmieciowe jedzenie i alkohol źle wpływały na mój mózg. Po miesiącu od zmiany stylu życia poczułam się już lepiej. Ataki się skończyły. Minęło 10 lat i czułam się dobrze. Do momentu pandemii.
Co się wtedy stało?
Podczas pierwszego lockdownu, na 3 miesiące zostaliśmy zamknięci w Szwajcarii, gdzie mój mąż ma mieszkanie. Zaczęłam źle się czuć psychicznie, taki niepewny czas, rodzina w Warszawie, my za granicą. Poczułam, że nerwica wraca. Miałam zaciśnięte uszy, gardło, czułam się, jakbym miała zemdleć. Korzystałam z technik, które pozwalają mi się wyciszyć, więc szybko sobie z tym potrafiłam poradzić. Praca z oddechem, medytacja, pozwala mi wrócić na właściwe tory.
Kilka dni temu na swoim profilu na Instagramie napisała pani, że pandemia namieszała w głowach i zmieniła wasze priorytety.
Poczuliśmy, że w takich czasach najciężej i najgorzej jest żyć w dużym mieście. Tych restrykcji było sporo, ciężko było normalnie funkcjonować. Jak jesteśmy w Portugalii, blisko natury, na wsi, to tej pandemii się tak nie czuje. W mieście co innego. U nas jest spokój, słońce, piasek. Zupełnie inny klimat. Razem z mężem stwierdziliśmy, że tak właśnie chcemy teraz żyć.
I wtedy zapadła decyzja o przeprowadzce do Portugalii?
W Polsce sytuacja nie jest ciekawa. Wolałam siedzieć w Szwajcarii, tam było mi psychicznie łatwiej. U nas w kraju jest ciężka atmosfera i ze względów politycznych i ze względu na pandemię. Ta spowodowała, że zaczęliśmy inaczej myśleć. Padł pomysł Portugalii, mój mąż jest Portugalczykiem, więc często tam bywaliśmy. Parę razy do roku odwiedzaliśmy rodzinę Rubena, jeździliśmy na wakacje i święta. Zawsze myśleliśmy, żeby starość tam spędzić, ale nasz plan przyspieszył i to gwałtownie. To nie jest tak, że od razu się przeprowadzamy. Chcemy kupić dom, mamy coś na oku, ale żeby to sfinalizować, mąż musi sprzedać mieszkanie w Lizbonie. Jest jeszcze kilka spraw do załatwienia.
Gdy w przyszłości będziemy mieć pieniądze, chcemy rozbudować dom w Portugalii i stworzyć taką oazę. Kilka mniejszych domków na wynajem. Będziemy tam mieszkać, praktykować jogę, organizować warsztaty, także taneczne. To jest plan, który będę realizować małymi krokami. Być może z tego też stworzymy biznes. Takie zabezpieczanie na przyszłość.
Mówi pani, że dom w Portugalii ma być miejscem wolnym od strachu i niepokoju. W Polsce takie odczucia pani towarzyszyły?
W Polsce czułam napięcie, atmosferę w powietrzu nie za fajną i politycznie i społecznie – patrząc na sytuację kobiet. To było dla mnie już za dużo. Jak jestem w Szwajcarii czy Portugalii, to mniej do mnie docierają te wszystkie negatywne informacje. Nasz nowy dom będzie oazą spokoju, w której wyciszymy się i pomedytujemy. Chodzi o to, żeby tańczyć, być swobodnym i szczęśliwym, odłączyć się od świata z problemami. Radość, natura, spokój i dobre jedzenie.