#Samodbałość. Dr Lifestyle: Jedzenie nie powinno być problemem, karą i restrykcją
Monika Ciesielska jest dietetyczką i psychodietetyczką w sieci znaną jako Dr Lifestyle. Jak podkreśla, o dietach mówi merytorycznie, z "luźną gumą". Na rynku pojawiła się niedawno jej książka "Bez liczenia i ważenia". Nam opowiada, jak zbudować relację z jedzeniem i zdrowszy styl życia na własnych zasadach.
02.07.2021 13:56
Aleksandra Sokołowska, WP Kobieta: Czy dieta bez diety jest możliwa?
Monika Ciesielska, dietetyczka i psychodietetyczka: Jak najbardziej: dieta to zgodnie z definicją sposób odżywiania. Z kolei aplikacje do liczenia kalorii, cateringi dietetyczne, rozpisane jadłospisy czy książka "Bez liczenia i ważenia" to różnorodne narzędzia, które mogą nas wspierać w zmianie stylu życia. Powinniśmy dobrać narzędzie do swoich możliwości, upodobań i celów, ale z pełną odpowiedzialnością powiem: można realizować swoje cele (i zdrowotne, i sylwetkowe) nie będąc na konkretnie rozpisanej diecie.
Warto zerwać z zero-jedynkowym postrzeganiem siebie "ja na diecie" i "ja nie na diecie". Bo właśnie te okresy pomiędzy mają ogromne znaczenie, a zero-jedynkowe podejście pogłębia złe relacje z jedzeniem. Dlatego w swoim podejściu zamiast rewolucji, proponuję ewolucję metodą małych kroków realnych nawet na co dzień.
W swojej książce radzisz czytelnikom, żeby zrezygnować z liczenia kalorii podczas diety. To się uda?
Nie tyle odradzam liczenie kalorii, ile pokazuję jedzenie bez liczenia i ważenia jako jedną z wielu opcji – da się jeść zdrowiej (a jeśli ktoś tego potrzebuje, to również chudnąć) bez liczenia kalorii. W psychodietetyce jest takie pojęcie jak style jedzenia, wyróżniamy między innymi styl punktowy i przedziałowy. Dla osób z punktowym stylem jedzenia, rozpiska posiłków może być wspierająca, bo lubią konkretne reguły, powtarzalne schematy, nie przeszkadza im gotowanie z góry określonych dań.
Moim zadaniem nie jest narzucanie ludziom jedynego słusznego sposobu odżywiania, a raczej pokazywanie im, że mogą wybrać to, co najbardziej lubią. A jeśli tak jak ja ktoś nie lubi być na konkretnie rozpisanej diecie, woli podejmować spontaniczne decyzje odnośnie tego, co zjeść (albo ma pracę, która uniemożliwia jedzenie zgodnie z rozpiską), to reprezentuje raczej przedziałowy styl jedzenia. Szczególnie tym osobom polecam moją książkę.
A gdybym, chcąc schudnąć, miała zmienić tylko jedną rzecz w sposobie odżywania się, co by to było?
To banalne, ale bardzo efektywne: dodawajcie warzywo i/lub owoc do każdego posiłku. Umówmy się, że plasterek pomidora na kanapce to jeszcze nie warzywo – celujmy raczej w większe porcje. Oprócz tego, że owoce i warzywa są zdrowe, to zwiększają odczuwanie sytości po posiłku – dzięki czemu mamy szansę najeść się tak samo, jak dotychczas, a posiłek będzie miał mniej kalorii.
W twojej książce pojawia się zasada 80/20, na czym to polega?
Zasada 80/20 oddaje proporcje produktów służących zdrowiu i sylwetce, i tych, które służą naszej przyjemności lub ułatwiają życie. W perspektywie długoterminowej (a ta najbardziej mnie interesuje) komfortowe 20 proc. diety ułatwia dbanie o odżywcze 80 proc. Uważam, że lepiej edukować jak w zdrowszym życiu znaleźć miejsce na wszystko, co lubimy w odpowiednich proporcjach z tym, co nam służy, zamiast wprowadzać nieskuteczne na dłuższą metę zakazy.
Czasami mamy wrażenie, że na nas działają tylko zakazy. W takiej sytuacji warto zapytać, czy na pewno zakazy działają długoterminowo, skoro nadal szukamy sposobów na to, jak zmienić styl życia? Jeśli trudno nam wyobrazić sobie resztę życia bez pizzy, lodów czy schabowego na weselu, to efektywniej będzie z góry założyć, że takie produkty pojawią się w naszej diecie – to pomaga zerwać z zero-jedynkowym podejściem.
Jakie błędy dietetyczne najczęściej popełniają Polacy?
Mamy problem z przejadaniem się, m.in. przez silnie zakorzenioną tradycję biesiadowania, zajadanie emocji czy stresu. Kiedy mówimy o szkodliwości jedzenia, ilość ma ogromne znaczenie. Czasami spędzamy mnóstwo czasu na wnikliwej analizie składu produktu, żeby wybrać najlepszy z dobrych, a gdy puszczają nam hamulce, co jest częste u osób z zero-jedynkowym podejściem, zjadamy ogromne ilości przypadkowego jedzenia, przyswajając znaczne ilości szkodliwych składników.
Mam wrażenie, że kobiety boją się jedzenia. Dlaczego?
My jako branża - dietetycy i trenerzy - zawaliliśmy sprawę. Prześciganie się w promowaniu różnych dziwnych metod odchudzania nie wpłynęło dobrze na społeczeństwo. Podam przykład: człowiek idzie do dietetyka i dowiaduje się, że szkodzi mu gluten, u innego dowiaduje się, że jednak laktoza, a trzeci powiedział, że powinien przejść na dietę keto.
Niestety zawód dietetyka nie jest w Polsce regulowany prawnie i tym tytułem może posługiwać się osoba po weekendowym kursie. Mętlik informacyjny to duży problem, mnogość sprzecznych porad sugeruje, że jedzenie zawsze nam szkodzi. Straszy się nas jedzeniem.
Wiele kobiet wyniosło złe relacje z jedzeniem z domu. Pokolenie naszych mam nie miało dostępu do wiedzy dietetycznej, a już wtedy popularne było bycie na jakiejś diecie. Byłyśmy wychowywane w przekonaniu, że dziewczynie nie wypada jeść pewnych rzeczy czy brać dokładki. Nasza kultura wspiera postrzeganie jedzenia jako czegoś złego. Na szczęście, gdy zaczniemy odwoływać się do źródeł naukowych, okazuje się, że większość zdrowych osób może jeść wszystko. Ale ważne są proporcje jedzenia na talerzu.
Większość osób mówi, że na diecie po prostu się nie najada. Jak zatem jeść, żeby się najeść?
Jeśli ktoś jest głodny, a korzysta z rozpisanej diety, być może jest to dieta o zbyt niskiej kaloryczności. Kaloryczność diety dobiera się indywidualnie, więc dieta dobra dla koleżanki może być niedobra dla nas.
Z kolei w strategii bez liczenia i ważenia uczę, jak komponować sycące posiłki w sposób intuicyjny. Pomocne jest dobiałczanie, czyli dodanie do każdego posiłku źródła białka (również roślinne się liczą), warzyw i/lub owoców, opłacalnych tłuszczów i sycących źródeł węglowodanów.
Co może być jeszcze marnowaniem kalorii?
Przejadanie się po uzyskaniu sytości. Nieświadome wybory, na przykład zamawiamy pizzę, nie mamy ochoty na żadną konkretną, więc zamawiamy tą, co zwykle: cztery sery na grubym cieście z dodatkową szynką. A może włoska margherita byłaby wystarczająco satysfakcjonująca?