GotowaniePrzepisyGolci na krzaczku

Golci na krzaczku

"Jakimś cudem i mimo wszystko, udało mi się pokochać truskawki" pisze w swoim felietonie Maciej Kucharski.

Golci na krzaczku
Źródło zdjęć: © Jupiterimages

12.06.2009 | aktual.: 29.06.2010 00:13

Jakimś cudem i mimo wszystko, udało mi się pokochać truskawki.

Z malinami, poziomkami i jagodami nie poszło tak łatwo. Do dziś mam traumę z dzieciństwa. Moja rodzina organizowała stadne wyprawy do lasu uzbrojona w aluminiowe kubeczki i emaliowane kanki. Wszyscy od wczesnego rana do późnego popołudnia przeczesywali rozmaite chaszcze i krzaki w poszukiwaniu upragnionych owoców. Maliny były szczególnie podłe. Nie miały litości dla dzieci. Co prawda były słodkie i smaczne, ale broniły się zaciekle zanim znalazły się w koszyku. Kłuły boleśnie ręce, raniły twarz, uderzały w głowę i wchodziły do oczu. Nienawidziłem malinowych krzaków z całego serca!

Na drugim miejscu były poziomki i jagody. Te co prawda można było łatwiej dopaść, niemniej jednak ich niewielkie rozmiary stanowiły prawdziwe utrapienie. Jako dziecko godzinami marudziłem przy pustym kubeczku. Mijała wieczność zanim pojawiło się w nim zakryte dno. W tym czasie wolałem wylegiwać się pod drzewem, albo podjadać owoce z koszyka mojej matki. Do dziś nie znoszę malinowego soku i dżemu, a wszystkie jagodzianki i poziomkowe jogurty obchodzę szerokim łukiem. Od razu próbuję sobie wyobrazić ileż to godzin musiał się ktoś namęczyć, by zapełnić swój kubeczek.

Oczywiście można było pójść na łatwiznę i kupić owoce od dzieciaka, który stał na skraju szosy. Było to jednak traktowane jak przyznanie się do porażki. Moja rodzina zawsze podkreślała, że „takie owoce są nie wiadomo skąd, a poza tym kosztują fortunę”. I w ten sposób koło się zamykało, bo pojawiał się pretekst do kolejnej koszmarnej leśnej ekspedycji.

Truskawki były wyjątkiem! Na Kaszubach, gdzie spędzałem w dzieciństwie większość letnich wakacji, traktowano je jako podstawowe źródło dochodu. Wokół truskawek kręciło się całe życie moich krewnych. Gdy nie padało, truskawki schły, gdy było za dużo deszczu to gniły. W końcu, gdy już się pojawiły, trzeba było szukać ludzi, by je zbierali. A jak już je zebrano, to godzinami trzeba było odrywać szypułki, bo owoce obrane miały wyższą cenę w skupie. Na końcu zaś tego procesu – jak się mówiło na Kaszubach – polskie owoce TIR -ami jechały do Niemiec.

Szczególnie bezlitośnie traktowało się „golci”, czyli truskawki na wpół zielone. Te nie miały szansy, by się ruszyć zagranice. Swój krótki i mało słodki żywot na ogół kończyły w naszych buziach.

Truskawki w tamtych czasach były dość tanie i powszechnie dostępne. Czerwiec mijał w moim domu na robieniu truskawkowych kompotów, dżemów i soków. Na truskawki się jeździło, truskawki się zbierało, myło i przetwarzało. Wszystko w domu było przez pewien czas truskawkowe: zupy, desery i pierogi. Potem w piwnicy stały rzędy słoików z truskawkami. Wyglądały niczym szklana armia w oczekiwaniu na wybuch Trzeciej Wojny Światowej. To właśnie zawekowane owoce miały nam pomoc przetrwać największy głód. Na szczęście nie musieliśmy korzystać z tych zapasów. Wojna nigdy nie przyszła, a kompoty lądowały na stole podczas niedzielnego obiadu.

Kaszuby przez całą komunę nieźle żyły dzięki truskawkom. Ich kariera rozpoczęła się podobno w latach 20 XX wieku. Truskawkowe plantacje bardzo wspierał ówczesny Kościół, bo sprzedaż zbiorów trochę poprawiała fatalną sytuację finansową chłopów. Choć trudno w to uwierzyć truskawki były wówczas dość egzotycznym owocem. Książki kucharskie poświęcały im niewiele miejsca. Na stołach i w spiżarniach królowały poziomki i maliny. Lucyna Ćwierczakiewiczowa w swojej „biblii” polskich kucharek pt. „365 obiadów” truskawek w ogóle nie zauważa. Choć na przykład jabłkom, morelom, malinom, pomarańczom i cytrynom poświęca całe akapity. W innych książkach „trzuskawki” traktowane są po macoszemu i bez zbytniego zaangażowania. Trochę szkoda, bo jak twierdzi pani Lucyna: „żonom zawsze powtarzam, że smacznie przyrządzony obiad jest podstawą szczęścia domowego i dobrego humoru męża” .
Jedzmy więc truskawki!

Źródło artykułu:WP Kobieta
Komentarze (5)