UrodaGuru polskiej dermatologii zrobiła porządek w mojej kosmetyczce. Zostało niewiele

Guru polskiej dermatologii zrobiła porządek w mojej kosmetyczce. Zostało niewiele

Mam cerę naczyniową i suchą. Jak większość Polek. I jak większość Polek myślę, że wiem, jak ją pielęgnować. Doktor Ewa Chlebus, dermatolog, sprowadziła mnie na właściwą drogę. Jej porady pomogą każdemu.

Guru polskiej dermatologii zrobiła porządek w mojej kosmetyczce. Zostało niewiele
Źródło zdjęć: © WP.PL | Aleksandra Kisiel
Aleksandra Kisiel

Dr Ewa Chlebus to legenda w świecie polskiej dermatologii. Żeby umówić się do niej na wizytę, trzeba mieć dużo szczęścia. Zapisy odbywają się przez jeden dzień w miesiącu. Wszystkie miejsca zapełniają się w ciągu godziny. Ale jeśli ktoś osobiście pofatyguje się do gabinetu pani doktor, na pewno zostanie zapisany. Pewnie dlatego przed gabinetem ustawiają się kolejki jak za czasów PRL.

Zmiana nawyków

Mam to szczęście, że jako dziennikarka zajmująca się urodą, mogę czasem przeskoczyć kolejkę. I w sytuacji, kiedy na jej końcu jest szansa porozmawiania z dermatologiczną guru, skaczę ochoczo. Podczas mojej pierwszej wizyty u ekspertki dowiaduję się, że moja skóra "wygląda ładnie".

To chyba pierwszy lekarz, od którego usłyszałam takie słowa. Z reguły mówi się, że rumień, rozszerzone naczynka, przesuszenie to powody do załamywania rąk. I jak najszybszego rozpoczęcia jak najdroższego leczenia, czyli laseroterapii. Dr Ewa Chlebus stawia sprawę na głowie już od pierwszego zdania:

- Wprowadzenie laserów, teraz gdy skóra jest w stanie zapalnym, jest bez sensu. Nie zobaczy pani efektów, o jakich marzy. Najpierw trzeba skórę uspokoić. Zmienić nawyki, a potem myśleć o dalszym (i droższym) leczeniu – mówi. Czy to znaczy, że lasery nie działają? Absolutnie nie! W przypadku cery naczynkowej laseroterapia jest zwieńczeniem leczenia, a nie jego początkiem.

Chusteczki wyrzucam do kosza

O urodzie i pielęgnacji piszę od lat. Okazuje się jednak, że człowiek uczy się przez całe życie. Moja pierwsza lekcja była dość bolesna. Dermatolog powiedziała, że pierwszym krokiem jest zmiana moich pielęgnacyjnych rytuałów. Dwuetapowe oczyszczanie twarzy, które podpatrzyłam u Koreanek? Odpada. Olejki, o ile nie są w stu procentach naturalne, będą zawierały konserwanty i kompozyty zapachowe, które tylko pogłębią mój rumień.

Ukochane żele, pianki i kremy do mycia twarzy lądują w koszu. Mam też zakaz stosowania chusteczek do demakijażu czy mleczek. Od teraz mam myć buzię płynem micelarnym, najlepiej aptecznym, do cery naczyniowej. Zdaniem dr Chlebus moda na micele to jeden z trendów, które służą naszej skórze.

Skóra psuje się od włosów

- Jeśli ze skórą dzieje się coś nie tak, trzeba spojrzeć na całość pielęgnacji. Bo samo stosowanie odpowiednich preparatów do twarzy nie wystarczy, jeśli myjemy włosy czy resztę ciała kosmetykami, które nas uczulają – tłumaczy dr Chlebus. W rozpisce, którą dostaję od lekarki, widnieją zalecenia dotyczące każdej części ciała.

Włosy powinnam myć szamponem, który jest przezierny (przezroczysty) i bezzapachowy – w ten sposób unikam konserwantów i substancji, które podrażniają skórę głowy i twarzy. Zgodnie z zasadą, że szampon dobiera się do skóry głowy, a odżywkę – do włosów, powinnam sięgnąć po szampon do włosów tłustych.

Okazuje się, że sama technika nakładania produktu na włosy wymaga korekty. Nie aplikuję preparatu z butelki wprost na głowę, tylko przelewam porcję do kubka, rozcieńczam wodą (najlepiej w stosunku 1:3, ale pod prysznicem nie bawię się w laborantkę) i dopiero taki roztwór nakładam na głowę i myję ją odchyloną do tyłu, tak, żeby woda z szamponem nie ściekała po twarzy. "Ile to zachodu!", mówią koleżanki w redakcji, gdy opowiadam im o moich urodowych rewolucjach. Okazuje się, że to dodatkowe 10 sekund pod prysznicem. Stać mnie na taki wydatek czasowy, jeśli w zamian kupuję lepszą cerę.

Obraz
© 123RF

Chorą skórę trzeba leczyć, nie zakrywać

Kolejne kroki są zdecydowanie trudniejsze. Mam pożegnać się z odżywkami do spłukiwania – podczas płukania włosów ciężkie, tłuste substancje, które robią włosom dobrze, mojej twarzy robią bardzo źle. A to jeszcze nie koniec wyrzeczeń. Kocham kąpiele z pianką. Mój rachunek za wodę jest zawsze wyższy niż za telefon. Tymczasem zdaniem dr Chlebus czas pożegnać się z długimi kąpielami, pokochać prysznic i… mydło w kostce!

Na recepcie – zaleceniach, którą dostałam, napisano: mycie rąk i ciała – kostka Dove Micellar. Przyznam, jestem zszokowana, że wzięta dermatolog zaleca, żebym zamiast drogich żeli i olejków przerzuciła się na kostkę do mycia za 5 zł. Ale zdaniem lekarki nie ma lepszego produktu dla wrażliwej skóry ze skłonnością do atopii. Nie dyskutuję. Tak samo z pokorą przyjmuję, że problemów z cerą nie należy tuszować mocno kryjącymi, supertrwałymi podkładami. Sprawiają, że problemu nie widać, a nie że znika, bo jest wyleczony. To niestety pierwszy krok, jaki robią Polki, gdy skóra zaczyna się niestandardowo zachowywać. Zamiast szukać przyczyn i skutecznego leczenia, maskujemy zaczerwienienia, trądzik czy niedoskonałości i wydaje nam się, że sprawa załatwiona.

Niedrogie kremy i dobre leki

No dobra, a co z twarzą? Tutaj dokonuje się rewolucja. Bo poza pożegnaniem preparatów do oczyszczania, muszę też rozstać się z całą resztą. Dosłownie. Na czas leczenia moja kosmetyczka to pięć produktów! Rano na twarz nakładam krem SVR Cicavit+ Crème.

Pierwsze przyjemne rozczarowanie? Nie kosztuje fortuny! Za apteczny preparat, stworzony do podrażnionej, uszkodzonej skóry (świetny po laseroterapii czy peelingach chemicznych) muszę zapłacić ok. 35 zł. Z czasem mogę zamienić go na SVR Sensifine Creme czy inny łagodzący krem apteczny do skóry wrażliwej i naczyniowej. Na to nakładam filtr przeciwsłoneczny, SPF 50. To żadna nowość. Mam obsesję na punkcie ochrony przeciwsłonecznej.

Obraz
© Archiwum prywatne | Aleksandra Kisiel

Wieczorem jednak serce zaczyna krwawić. Serum przeciwzmarszczkowe, retinol, preparaty z kwasem hialuronowym, emulsje i esencje, które regularnie nakładałam na twarz, muszę pominąć na rzecz leków. Pięć razy w tygodniu nakładam Rozex, czyli krem z metronidazolem, raz w tygodniu maść Elidel i raz w tygodniu krem A-Derma Dermalibour+ (to akurat kosmetyk, dostępny bez recepty).

Taki koktajl leków i składników ma sprawić, że moja skóra wyjdzie ze stanu permanentnego uczulenia. Bo zdaniem dr Chlebus zaczerwienienia na buzi to wynik nie tylko rozszerzonych naczyń krwionośnych, ale też reakcji alergicznych na składniki kosmetyków.

Pielęgnacja w gabinecie nie musi być droga!

Nie wiem, czy podołam. Lekarka uspokaja, że nowa pielęgnacyjna układanka jest tylko na chwilę. – Kilka miesięcy, żeby wyleczyć skórę. Dopiero wtedy można myśleć o bardziej inwazyjnych metodach jak laser, oraz powrocie do bardziej tradycyjnej pielęgnacji. – To podejście mocno mnie zaskakuje. W większości gabinetów słowo "laser" pada już po kilku minutach rozmowy na temat mojej cery. Dr Chlebus myśli długofalowo. Pewnie dlatego, że wie, że kto raz do niej przyszedł – wróci.

– To co możemy zrobić dzisiaj, w gabinecie? – pytam, wychodząc z założenia, że skoro lekarka znalazła dla mnie czas, grzechem byłoby go nie wykorzystać. – Peeling chemiczny – mówi krótko doktor, która słynie z zamiłowania do peelingów. Dobiera taki, który da mojej skórze najwięcej korzyści i przy okazji opowiada historię lekarskich peelingów. – W zasadzie zatoczyła koło. W latach osiemdziesiątych dermatolodzy zakochali się w nich. Potem wypierały je nowe technologie, lasery, ultradźwięki. A teraz do peelingów wracamy. I dobrze – mówi.

Lekarka z kliniki dermatologicznej Nova Derm nakłada mi na twarz Sensi Peel: peeling do skóry wrażliwej, z retinolem i witaminą C. Aplikacja jest całkiem przyjemna, choć peeling ma intensywny zapach. Mogę go zmyć dopiero następnego dnia rano i muszę bezwzględnie chronić skórę przed słońcem. Przez następne kilka dni skóra delikatnie się łuszczy. Ale już w poniedziałek (zabieg robiony był w sobotę) wygląda genialnie! Jest jędrna, rozświetlona, bardziej gładka.

Dermatolog rekomenduje, by przy moim typie cery peelingi robić nie częściej niż trzy razy do roku. I podkreśla, że kwasy są uzupełnieniem codziennej pielęgnacji i każdy, kto traktuje swoją twarz serio, powinien raz na jakiś czas się na nie zdecydować. Zwłaszcza że taka terapia jest przystępna cenowo (od 200 zł).

Choć skóra to sprawa bardzo indywidualna, większość porad dr Chlebus może wprowadzić w życie każda z nas: odpowiednie, delikatne oczyszczanie, stosowanie szamponów bez SLS-ów i rozcieńczanie ich przed aplikacją, rezygnacja z gorących kąpieli, które wysuszają skórę i pielęgnacja, oparta na faktycznych potrzebach, a nie – sile reklam i kampanii promocyjnych w drogeriach.

Bo Polki bardzo dużo wiedzą o pielęgnacji, czasem tylko mają problem z zastosowaniem tej wiedzy w praktyce. I coraz rzadziej dają sobie wmówić, że żeby wygladać dobrze, trzeba wydać dużo.

Ten tekst jest elementem naszego cyklu #ZadbanaPolka, w którym pokazujemy różne podejścia kobiet do dbania o siebie. Nie oceniamy, ale pomożemy ci w dokonywaniu codziennych wyborów, doradzimy ci jak żyć w zgodzie z hasłem WP Kobieta: "Jestem, jaka chcę być”. Więcej przeczytasz tutaj.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta
cera naczynkowadermatologpielęgnacja

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (126)