#HerStoria: Justyna Budzińska-Tylicka. Sto lat temu to ona walczyła o kobiety© NAC

#HerStoria: Justyna Budzińska-Tylicka. Sto lat temu to ona walczyła o kobiety

Katarzyna Chudzik
13 lipca 2018

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Poszło o jeden dokument. Budzińska-Tylicka zażądała go od Piłsudskiego tuż po tym, jak wrócił do Warszawy z więzienia w Magdeburgu. Dekret o przyznaniu Polkom tych samych praw politycznych, jakie mają mężczyźni, do podpisu przedłożyła marszałkowi w listopadzie 1918. Kilkanaście dni później Piłsudski dokument podpisał.

Obraz
© WP.PL

Dokument, bez którego życie publiczne w obecnym kształcie nie byłoby w Polsce możliwe, napisały w imieniu całych rzesz Polek, skupione w Centralnym Komitecie Równouprawnienia Kobiet panie. Budzińska-Tylicka stanęła na czele ich delegacji, gdy jesienią 1918 r. panie przedstawiały dokument marszałkowi Józefowi Piłsudskiemu.

Lekko nie było, o swojej obecności pod oknami jego siedziby, kobiety musiały przypominać mu stukaniem parasolkami w okna. Marszałek finalnie przyjął je z sympatią, choć podśmiewał się z lekka, dopytując, czy kobiety w Sejmie uchwalą alkoholową prohibicję. Postulaty zostały przez niego jednak zaakceptowane.

"W państwie prawdziwie demokratycznym, jakim stać się ma Polska, ograniczenie praw obywatelskich ze względu na płeć jest przeżytkiem i rażącą niesprawiedliwością, zwłaszcza wobec szeroko nakreślonego projektu przyszłej konstytucji. Projekt ten przyznaje prawo wyborcze każdemu obywatelowi, mającemu 25 lat, nie wykluczając nawet analfabetów, a pozbawia tego elementarnego prawa obywatelskiego najwykształceńsze, najzdolniejsze kobiety.(…) Głęboko przekonane o słuszności naszych żądań mamy prawo domagać się ich spełnienia, tym bardziej, że przez długie lata niewoli Ojczyzny, kobiety polskie z poświęceniem i ofiarnie spełniały obowiązki obywatelskie i nawet w najcięższych chwilach pielęgnowały w szeregu pokoleń ducha narodowego" - brzmiała treść przedstawionego mu dokumentu.

Nowa ordynacja wyborcza została 28 listopada 1918 roku przedstawiona w "Dzienniku Praw Państwa Polskiego", a jej pierwszy artykuł głosił, że "wyborcą do Sejmu jest każdy obywatel państwa, bez różnicy płci, który, do dnia wyborów, ukończył 21 lat".

To właśnie między innymi dzięki Budzińskiej-Tylickiej Polki zyskały prawa wyborcze. Wcześniej niż obywatelki USA, Wielkiej Brytanii, Francji czy Szwajcarii.

Młodość

Matka chrzestna tego sukcesu, Justyna Budzińska-Tylicka, urodziła się 12 września 1867 roku. Zodiakalna Panna, która w horoskopach określana jest jako "reprezentująca typ pielęgniarki lub nauczycielki". W tym przypadku "lub" należy skreślić i zastąpić je "i". Astrologia spisała się na medal.

Budzińska-Tylicka była lekarką i członkinią Polskiego Towarzystwa Medycyny Społecznej. Ufundowała Zrzeszenie Lekarek Polskich, a po godzinach aktywnie działała w Związku Równouprawnienia Kobiet i Lidze Kobiet Pogotowia Wojennego. Utworzyła Klub Polityczny Kobiet Postępowych, pisała prace i wygłaszała odczyty na temat kobiecej higieny i świadomego macierzyństwa. Działalność medyczną i feministyczną łączyła od 1922 roku ze współpracą z Polską Partią Socjalistyczną. W międzyczasie zdążyła zostać – bardzo postępową zresztą – żoną i matką.

Urodziła się jako córka powstańca styczniowego, sybirskiego zesłańca. I choć nie pochodziła ze szczególnie zamożnego domu, udało jej się skończyć warszawską pensję należącą do jej ciotki. Miała charakter i pokazała go spektakularnie już w piątej klasie, gdy zwymyślała po polsku (!) pijanemu, moskiewskiemu nauczycielowi za to, że szkalował dobre imię nieistniejącej wówczas Polski. Mimo to szkołę ukończyła z sukcesem, a pięć lat po maturze, z pewnym doświadczeniem nauczycielsko-guwernanckim i 300 rublami w kieszeni, wyjechała do Paryża. To tam ostatecznie ukształtowały się jej feministyczne poglądy.

Budzińska-Tylicka nie należała do kobiet, którym zdarza się wahać. Była kobietą niezwykle charakterną, "płomienną" wręcz, pomysłową i nieustępliwą. Nigdy się nie poddawała, a swoim radykalizmem zachwycała albo zniesmaczała, niewielu jednak było takich, którzy na jej osobę pozostawali obojętni.

W Paryżu Budzińska-Tylicka studiowała medycynę, posilając się głównie bułkami i herbatą. Czasem tylko - za sprawą swojej życiowej zaradności - jadała w restauracji robotniczej i dorożkarskiej. Między zajęciami Tylicka odbyła bowiem kurs masażu i w charakterze masażystki właśnie obsługiwała trzech klientów tygodniowo. Za każdy wykonany masaż zarabiała 5 franków, czyli mniej więcej tyle, ile trzeba było zapłacić za posiłek dla dwóch osób w restauracjach, do których chadzała na obiady. Potem zaczęli chadzać we dwoje – ona i jej mąż, przyszły student agronomii - Stanisław Tylicki, za którego wyszła na czwartym roku medycyny.

Podział ról w związku mieli partnerski, choć w ówczesnych czasach postulaty o równość w małżeństwie, głoszone m.in. przez Budzińską-Tylicką, budziły tylko oburzenie. Na przemian opiekowali się dziećmi – synem Stanisławem i córką Wandą, oboje pracowali. Do Polski wrócili wszyscy, tuż po rewolucji 1905 r. Najpierw do Krakowa, później do Warszawy. W Paryżu został tylko ich pies, o imieniu "Wisełka".

"Nie należy mówić o kwestii kobiecej, lecz o kwestii męskiej"

"Niech triumf sprawiedliwości dziejowej zastanie nas godnymi miana wolnych obywatelek" – głosiła ulotka Komitetu Centralnego Równouprawnienia Kobiet Polskich napisana przez Justynę w 1918 roku. Walcząc o równouprawnienie głównie słowem, bo innych narzędzi nie miała, pytała polskich polityków i społeczeństwo z przekąsem, czy może zamiast o "kwestii kobiecej" nie należy mówić o "kwestii męskiej", ponieważ "idiotów mamy dwa razy więcej mężczyzn niż kobiet. Więcej mężczyzn wśród zbrodniarzy, alkoholików, samobójców". Dopięła swego, bo choć o "kwestii męskiej" nikt nie mówił, to Polki uzyskały prawa wyborcze. Zarówno czynne, jak i bierne.

Za kolejny cel postawiła sobie uświadamianie młodych uczennic m.in. o konieczności dbania o higienę, zwłaszcza tą intymną. To właśnie Tylicka stała się jedną z pierwszych lekarek szkolnych, czym przyczyniła się do poprawy kondycji i zdrowia licznych zastępów Polek. Jeszcze w II RP dziewczętom kończącym szósty (!) rok życia zabraniano aktywności fizycznej i trwano przy tej zasadzie do końca ich życia. Odradzano im nie tylko ruch, ale też przebywanie na świeżym powietrzu i słońcu – nie przystoi to wszak pannom, które mają uchodzić za eleganckie. Bladość lepiej widziano niż zdrową opaleniznę. Fizyczną słabość przedkładano nad dobrą kondycję. Kobiety w następstwie braku ćwiczeń bywały zniedołężniałe, a gorsety miały za zadanie maskować wady ich postawy. Wiele z nich nie znało choćby pojęcia "higiena", nie mówiąc o tym, by zdawać sobie sprawę z tego, że warto o nią dbać. Lekcje Budzińskiej-Tylickiej miały zapewnić im wiedzę o tym, jak pielęgnować zdrowie swoje i przyszłego potomstwa.

Potomstwa, które od teraz miało być już planowane. Na fali swojego zachwytu holenderskim systemem, o którym czytała w prasie zagranicznej, a w którym od lat 20. XX wieku uświadamiano kobiety w kwestii antykoncepcji, Budzińska-Tylicka postanowiła wraz z Tadeuszem Boyem-Żeleńskim – największym skandalistą epoki, który głośno sprzeciwiał się zakazowi aborcji - założyć w 1931 roku Poradnię Świadomego Macierzyństwa. Postulowała legalizację aborcji z przyczyn ekonomicznych. Uważała, że zakaz usuwania ciąży uderza głównie w kobiety ubogie - ofiary "chorób, kalectwa i śmierci od zakażenia". Wierzyła, że konsekwencjami XX-wiecznego boomu demograficznego jest nie tylko rosnąca liczba ludności, ale przede wszystkim rosnąca nędza, śmiertelność niedożywionych noworodków oraz coraz większa liczba nielegalnych aborcji wykonywanych – co gorsza – przez niewykwalifikowane osoby.

Oburzano się, że poradnia Tylickiej i Żeleńskiego szerzy "zepsucie obyczajowe" i jest "siedliskiem zła i rozpusty". To wtedy i dlatego PPS wycofało dla niej swoje poparcie, a krajowa inteligencja robiła się czerwona ze złości. Bezskutecznie. Efekt był taki, że poradnie na kształt tej, stworzonej przez Tylicką, wyrastały w coraz to kolejnych miastach.

Oznacza to, że walka o dobro kobiet pod każdym względem się udała - zarówno "praca u podstaw", jak i pomoc w planowaniu potomstwa były Tylickiej wielkim sukcesem. Tym, z czego została zapamiętana, pozostało jednak doprowadzenie do politycznej niezależności Polek. Najważniejszą sprawę w życiu poprowadziła w żałobie - po tym, jak syna zabrała jej szalejąca w Europie epidemia hiszpanki. Ta sama, która jesienią 1918 r. pozbawiła życia w sumie 20 mln ludzi.

Budzińska-Tylicka sama też zmarła niespodziewanie - 8 kwietnia 1936 r. Spoczęła na warszawskich Powązkach, żegnana przez liczny orszak pogrzebowy niosący dumnie 32 czerwone sztandary.

W ramach cyklu #HerStoria przedstawiamy Wam sylwetki kobiet, o których prawdopodobnie nigdy nie słyszeliście, a które miały ogromny wpływ na to, jak dziś wygląda Polska. Bardzo zależy nam na tym, byście razem z nami odkrywali historie lokalnych bohaterek, które miały lub mają realny wpływ na życie Wasze, Waszych rodzin i środowiska, w którym zyjecie. Może są to Wasze matki, nauczycielki ze szkoły, lokalne działaczki społeczne? Podzielcie się z nami tymi historiami. Opiszemy je w ramach naszego cyklu. Autorki i autorzy najciekawszych zgłoszeń otrzymają od nas prezenty książkowe. Zgłoszenia przyjmujemy przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta
Komentarze (89)