Blisko ludziJak Tunezyjki postrzegają swój kraj?

Jak Tunezyjki postrzegają swój kraj?

Jak Tunezyjki postrzegają swój kraj?
Źródło zdjęć: © AFP

27.04.2012 14:19, aktual.: 27.04.2012 14:49

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Uważają, że Tunezja to kraj bardzo liberalny, szanujący prawa kobiet. Jednocześnie seks uznają tylko po ślubie, zajmują się głównie wychowaniem dzieci, słuchają nakazów męża. Co zmieniło się w mentalności Tunezyjek?

Uważają, że Tunezja to kraj bardzo liberalny, szanujący prawa kobiet. Jednocześnie seks uznają tylko po ślubie, zajmują się głównie wychowaniem dzieci, słuchają nakazów męża. Co zmieniło się w mentalności Tunezyjek? Czy obecnie jest im bliżej do kobiet z naszego kręgu kulturowego niż dawniej?

Olfa, 21 lat. Studentka filologii angielskiej. Za nic w świecie nie pójdzie do apteki po prezerwatywy. No, chyba że już wyjdzie za mąż i będzie mogła uprawiać seks, po Bożemu.

Dalila, 46 lat. Opiekunka dwójki cudzych dzieci. Popołudnia spędza w kuchni, gdzie gotuje dla trójki własnych, wieczory - przysypiając na kanapie przed telewizorem.

Mondżija, 75 lat. Matka dziewięciorga dzieci. Gdyby była młodsza i miała dawną figurę, chodziłaby w obcisłych dżinsach.

Wszystkie są z Tunezji - kraju, gdzie Zachód styka się ze Wschodem, hidżaby z miniówkami, dyskoteki ze świątyniami. W bardzo osobistych rozmowach opowiadają o wszystkim: o sobie, pracy, nauce, mężczyznach, aborcji, polityce i nie tylko.

O mężczyznach

Mondżija: Mężczyźni byli i są różni. Mój mąż był dosyć surowy, nie chciał, żebym pracowała i najchętniej miałby samych synów. A pierwsza urodziła się córka. Nie był zadowolony. Ale drugi był syn, a po nim jeszcze pięciu, więc chyba czuł się spełniony.

Dalila: Mąż chyba wolałby, żebym nie pracowała, tylko siedziała w domu, gotowała, sprzątała, robiła zakupy. Niestety, on nie ma pracy, tylko mieszkania dogląda i bierze pieniądze od studentów, którym je wynajmujemy. Bez mojej pensji nie dalibyśmy rady, bo synowie pracują na plaży, ale to tylko cztery-pięć miesięcy w roku, a co zarobią, to dla siebie odkładają, nie będę brała pieniędzy od własnych dzieci! Tu w ogóle ciężko o pracę dla mężczyzn. Albo łowią ryby, albo pracują na budowie, albo na plaży. Innej pracy nie ma.

Olfa: Są kawiarnie tylko dla mężczyzn. Nikt nie zakaże tam wejść kobiecie, ale wszyscy będą na nią krzywo patrzyli. To po prostu ich terytorium. Czują się tam swobodnie, to ich sfera - rozmawiają, palą, oglądają mecze. To tradycja, jakaś cześć naszej kultury, nie seksizm. Z tym nie ma po co walczyć, trzeba zaakceptować, ale nie przeszkadza mi to.

O miłości

Mondżija: Za moich czasów nie myślało się o niej za bardzo. Zbyt dużo było roboty. Zakochałam się w moim mężu, od pierwszego wejrzenia. Ale żeby tak mówić: kocham cię, to nie. Wtedy się tego nie mówiło, na pewno nie często. Ale chyba dawniej ludzie bardziej się szanowali niż dzisiaj.

Dalila: Miłość… Ale jaka? Tak ogólnie? Do dzieci? Do męża? Jak myślę o miłości, to najpierw myślę o dzieciach. O mężu też, ale to już zupełnie co innego, niż jak się poznawaliśmy. O tak, byłam w nim bardzo zakochana. A później to już tak normalnie było. Życie, po prostu.

Olfa: Nie byłam jeszcze zakochana, mam czas. Ale na pewno będę. Nie wyobrażam sobie, żeby nie!

O randkach

Mondżija: Wielu się o mnie starało, przychodzili do rodziców, rozmawiali, złoto, dinary oferowali, ale ja zawsze jakoś ich sobie podejrzałam, zza drzwi czy okna i żaden mi się nie podobał, więc mówiłam rodzicom: jeszcze nie czas na ślub. Byłam nastolatką, nie musiałam się spieszyć. Randki? Zapomnij! Chłopcy bawili się tylko z chłopcami, dziewczynki tylko z dziewczynkami. Jakbym chciała sama gdzieś wyjść z chłopcem, na spacer czy do kawiarni, zabiliby mnie! (śmiech).

Dalila: Pierwszy raz byłam z Salimem. Dopiero pracę zaczęłam, w pralni, miałam 16 czy już 17 lat. On mieszkał naprzeciwko, widywaliśmy się często. Zaprosił mnie raz na spacer. Uroczy był, więc się zakochałam. On chyba też, bo żenić się chciał szybko. No ale jak wesele, to wydatki. Dwa lata się znaliśmy, zanim się pobraliśmy, więc przez ten czas cały czas chodziliśmy na spacery, na lody, na herbatę. To były chyba randki, prawda?

Olfa: Właściwie nie wiem, bo na randki na razie nie chodzę. Myślę, że jakbym chciała iść, to nie byłoby najmniejszego problemu. Nawet tata nie miałby nic przeciwko, choć jest konserwatywny. Rodzice znają moich kolegów, mogę ich zapraszać do domu. Chociaż fakt, nieczęsto przychodzą. Tu generalnie wszyscy wychodzą: na spacer, na plażę, do kawiarni, na ciastka, na pizzę. Rzadko siedzę w domu.

O seksie

Mondżija: Wesele trwało siedem dni i siedem nocy, ale już pierwszej, w dniu ślubu, zabrałam go do siebie do pokoju. Wcześniej nie byłam tak blisko z mężczyzną. Nawet na ulicy z nimi nie rozmawiałyśmy! Ale długo się sobą nie cieszyliśmy. Wyjechał do małego miasta niedaleko Tunisu, łowili tam tuńczyka, bo on był rybakiem, to i tam mieszkał. Przyjechał po trzech miesiącach. Kilka dni i znów pojechał. Jak przyjechał znowu, to już byłam w ciąży.

Dalila: Byłam bardzo młoda, jak poznałam Salima, wcześniej z żadnym chłopakiem się nie spotykałam. Wiadomo, z nim było pierwsze trzymanie za ręce, pierwsze przytulanie, pierwszy pocałunek. Wiedziałam, że będzie pierwszym i ostatnim mężczyzną w moim życiu… Wiesz, co mam na myśli.

Olfa: Dziewictwo jest u nas w cenie. Każdy chłopak wyobraża sobie, że jego żona będzie dziewicą. Żadna dziewczyna nie przyzna się narzeczonemu, że już z kimś spała. Ale przecież po ślubie i tak się dowie. To dopiero będzie skandal! Ja z seksem czekam do ślubu, bo ryzyko jest zbyt duże. Moje koleżanki mówią, że to takie romantyczne, oddać się temu jedynemu. Dla mnie to bardziej kwestia praktyczna: dziewczyna, o której wiadomo, że już spała z chłopakiem, jest na językach, wszyscy o tym wiedzą, wytykają ją palcami. Znam kilka takich, szukają mężów. Bezskutecznie.

O małżeństwie

Mondżija: Wyszłam za mąż, kiedy miałam 20 lat. On miał 30, więc to już był czas, żeby znaleźć sobie żonę. Wszyscy tak robili: krewni rozchodzili się po sąsiedztwie i wypytywali, kto zna jakąś pannę na wydaniu. Jego siostra znała mnie z bazaru, powiedziała mu, że ładna jestem i uczciwa, i pracowita. To co miał nie chcieć się żenić? Przyszedł dogadywać się z rodzicami, a ja go sobie podejrzałam zza uchylonych drzwi. Jaki on był piękny! Od razu się zakochałam. Mama mu twardo, co chce za mnie (jako mahr, posag - red.), bo inaczej nie odda! I on wszystko kupił: 20 litrów oliwy, 50 kilo grysiku, trochę złota, pierścionków, bransolet. Do tego dał 100 dinarów, tyle co 500 kilo mięsa! To dla rodziców, bo dla mnie to białą suknię i hennę, żebym na ślub ręce i stopy przyozdobiła.

Dalila: Miałam 19 lat, Salima znałam już dwa lata. Nikt mi go nie podsuwał, nie zmuszał do ślubu, nie aranżował naszej znajomości. Po prostu znał mnie z widzenia, zaprosił na spacer, zakochał się, ja też się zakochałam, to się oświadczył. Ale zazwyczaj bywało tak, zresztą do dzisiaj bywa, że męża poznawałaś przez rodzinę, ktoś o kimś słyszał, proponował spotkanie, przyprowadzał do domu i tak to się zaczynało. Często też był to ktoś z dalszej rodziny, jakiś kuzyn. Dla ciebie to może wydać się dziwne, ale tu często żeni się z kuzynami. Rodziny są tak liczne, że właściwie trudno nie trafić na kuzyna (śmiech).

Olfa: Teraz wciąż popularne są małżeństwa aranżowane. Myślę, że zdarzają się w każdej rodzinie. Ale to nie jest tak, że rodzina mówi: wychodzisz za mąż za tego, koniec, kropka! Oni po prostu sugerują, żeby się z kimś spotkać, że to dobry chłopak, pracowity, uczciwy. Wielu moich kuzynów się pożeniło w ten sposób. Jeden ma 32 lata, matka powiedziała w końcu: ożeń się. On jej na to: przyprowadź dziewczynę, to się ożenię. Matka przyprowadziła, poszli na spacer raz, poszli znowu i po tej drugiej randce stwierdzili, że do siebie pasują. Ślub będzie latem.

O dzieciach

Mondżija: Jak zaszłam w ciążę, to przez piętnaście lat z niej nie wyszłam. Pierwsze dziecko urodziłam rok po ślubie, a później szły jedno za drugim. Dziewięć miesięcy, rok i już kolejne, i kolejne. Najwięcej jest między nimi dwa lata różnicy. Poważnie mówię, przez piętnaście lat miałam piersi ciągle pełne mleka. Z dziewięciorga tylko dwójkę rodziłam w szpitalu, resztę tutaj, w domu. Było takie specjalne krzesło, z dziurą w środku, jak przyszedł czas, to wzywałam akuszerkę, siadałam na krześle, rodziłam i już. Później przez tydzień rodzina się zewsząd zjeżdżała i każdy kąpał dzieciaka, taka tradycja.

Dalila: Mam trójkę, dwóch synów i córkę. Dla nich pracuję, choć mój mąż wolałby chyba, żebym siedziała w domu. Ale ja muszę, wszystko bym dla nich zrobiła. Jak chyba każda matka.

Olfa: Na pewno będę miała. Ale wszystko po kolei: najpierw ślub, później będę myślała, na ile mogę sobie pozwolić. Bo trzeba z rozwagą decydować. Lepiej mieć dwójkę, dobrze je odchować, ubrać porządnie, wysłać na uniwersytety, niż narobić dziesięcioro i nie mieć co do garnka włożyć. Fajnie, że coraz więcej ludzi u mnie w kraju to rozumie. Oby tylko nie urodził mi się gej albo lesbijka, bo będę musiała wysłać je daleko stąd! Tu nie miałoby życia, jesteśmy strasznie homofonicznym społeczeństwem. Ja zresztą też tego nie akceptuję. Bóg stworzył mężczyznę i kobietę, pasują do siebie fizycznie, psychicznie, więc tak powinno być. Homoseksualizm to jakaś anomalia.

O antykoncepcji

Mondżija: To znaczy, żeby dzieci nie mieć, tak? Ja tam nie wiem, jak był mąż pod ręką, to się w ciążę co rusz zachodziło i nikt nie robił z tego problemu. Nawet jak był rzadko, to nie było problemu. Mój dwa lata mieszkał w innym mieście, przyjeżdżał co trzy-cztery miesiące, a dzieci w tym czasie dwoje już mieliśmy. Dziecko to dar od Boga, z każdego, które urodziłam, tam samo się cieszyłam.

Dalila: Mam trójkę i więcej nie mogłabym mieć, nie w dzisiejszych czasach. Akurat między nimi są po trzy lata różnicy. Później z mężem bardzo uważaliśmy, bo i ja, i on mamy po ośmioro rodzeństwa. Nas na tyle nie byłoby stać, lepiej było dobrze odchować te, które mamy.

Olfa: Najpierw muszę wyjść za mąż, później będziemy głowili się, na ile dzieci nas stać. Ale wiem, że antykoncepcję na pewno będę stosowała. Tylko tak jak mówię: najpierw ślub, później seks i antykoncepcja. Wiem, że są dziewczyny, które normalnie wchodzą do apteki i kupują prezerwatywy czy tabletki. Na szczęście nie jest ich zbyt wiele. Ja bym się ze wstydu spaliła! Koran mówi jasno: seks tylko po ślubie.

O aborcji

Mondżija: Ja tam nie wiem, za moich czasów zaszłaś w ciążę, to rodziłaś. Ile Bóg dzieci dał, tyle się miało. Ja się doczekałam dziewięciorga i za każde życie bym oddała.

Dalila: Zdarzyło się, że jedna dziewczyna zaszła w ciążę, bez ślubu. Chociaż tak do końca nie wiadomo, jak to było. Mówili, że szła na zakupy, wieczorem, jakiś starszy mężczyzna ją napadł, zaciągnął w ciemną uliczkę, zgwałcił. Jego złapali, do więzienia wsadzili i było po sprawie, dla niego. A ona? Jedni mówili, że zaszła w ciążę i usunęła, inni, że wcale nie zaszła, w każdym razie dziecka nie było. Całe miasto o tym gadało, ona nie wytrzymała i wyjechała.

Olfa: Jak kobieta nie chce mieć dziecka, to jest przecież antykoncepcja! Nie wyobrażam sobie, żebym mogła usunąć ciążę. Chociaż u nas to jest legalne, każdy ginekolog może zrobić aborcję, czy się to mężatce przydarzy, czy pannie. I wydaje mi się, że nawet zgoda męża nie jest potrzebna. Ale ile kobiet usuwa - nie wiem. Ciągle się słyszy, że ta albo tamta usunęła, ale to mogą być plotki, ja nie wnikam. Ich sprawa.

O kobietach

Mondżija: Jak byłam młoda, to kobietom żyło się inaczej niż teraz. Przyszedł Bourguiba (pierwszy prezydent Tunezji - red.), to dał nam różne prawa, namawiał, żebyśmy z domu wyszły, do kawiarni chodziły, niektóre nawet papierosy zaczęły palić. I dobrze, wolno było!

Dalila: Jesteśmy w o tyle lepszej sytuacji, że nie musiałyśmy walczyć o swoje prawa, jak kobiety w innych krajach, nawet europejskich. Jak Bourguiba został prezydentem (w 1956 roku - red.), od razu zapowiedział, że nie będzie podziałów między kobietami a mężczyznami, że prawo jest takie samo dla wszystkich. Bardzo nam pomógł, zniósł poligamię, dał nam prawo do rozwodów. Wydaje mi się, że teraz prawo bardziej chroni kobietę niż mężczyznę. Nawet jak jest rozwód, to dziecko zostaje z kobietą, inaczej niż w innych krajach.

Olfa: Całe mnóstwo Tunezyjek potrafi świetnie funkcjonować bez mężczyzny u boku. Myślę, że w każdej rodzinie znajdzie się przynajmniej jedna kobieta, która jest niezależna, pracuje, robi to, na co ma ochotę. Moja kuzynka jest wziętą dziennikarką, robi karierę i nie potrzebuje do tego faceta. Jestem kobietą, jestem Tunezyjką i jestem dumna z naszych osiągnięć, tego, jak żyje się nam, kobietom, w moim kraju. Chociaż nie jest idealnie. Na przykład panie raczej nie palą papierosów, to jest bardzo źle widziane. W stolicy pewnie jest inaczej, bardziej liberalnie, ale wszędzie indziej, nawet tutaj, w Susie, mieście turystycznym, krzywo się patrzy na palaczki.

O polityce

Mondżija: Radio mieliśmy, włączaliśmy je wieczorami tutaj, w głównym pokoju. Siadaliśmy na podłodze w dziesięcioro i słuchaliśmy. Ale jak były wiadomości, coś o polityce zaczynali mówić, to mój mąż zabierał radio i zamykał się w małym pokoju. Mówił, że nie chce, żebyśmy sobie tym głowę zawracali. No i tam dużo lepiej słyszał, niż w tym harmidrze, między nami. A mnie tak zostało, nie interesuję się, co tam w telewizorze gadają.

Dalila: Jak byłam młodsza, to polityka w ogóle mnie nie interesowała. Teraz też, tyle o ile, żebym wiedziała, co się na świecie dzieje i czy się coś tutaj zmieni, czy nie. Czy będzie praca, czy ceny znów skoczą, czy turyści w tym roku przyjadą.

Olfa: Oj, długo mogłybyśmy rozmawiać. My teraz jesteśmy dużo bardziej rozpolitykowane niż nasze matki, a co dopiero babki. Dużo wiem, czytam, oglądam w telewizji, ale powiem ci tak: nie mam szacunku dla żadnego polityka. I że w Syrii rozgrywa się wielka tragedia. I jeszcze, że Izrael to agresor, największy terrorysta świata. Nie tylko dla nas, Arabów. Nie da się tego zapomnieć i wybaczyć, co oni robią naszym braciom w Palestynie. Nie mogę patrzeć, jak traktują ludzi, którzy są tak jak ja Arabami, muzułmanami. Uważam, że jako państwo Izrael w ogóle nie powinien istnieć. Ale Zachód stosuje podwójne standardy: co wolno Izraelowi, nie wolno innym, chociażby Iranowi. To paranoja.

O religii

Mondżija: Religia to wszystko. Bóg to wszystko. Koran mówi nam nie tylko o Bogu, ale też jak powinniśmy żyć, jak się ubierać, co jeść.

Dalila: O islamie mówi się, zwłaszcza na Zachodzie, że to religia przemocy. To przecież nieprawda. Islam wyzwolił kobiety bardziej niż jakakolwiek inna religia. Spójrz na status kobiety kilkanaście wieków wstecz. Na naszych ziemiach dziewczynki były grzebane żywcem, bo ojcowie chcieli mieć tylko synów. Kobiety nie miały prawa dziedziczenia. Żadnych praw. Niczego nie miały. Właściwie były własnością mężczyzn. Islam uregulował stosunki między kobietami a mężczyznami, uregulował wszystko.

Olfa: Koran mówi wyraźnie, że nie ma odrębnych zasad dla kobiet i dla mężczyzn. Za zinę, to znaczy cudzołóstwo, zgodnie z szariatem większą karę powinien ponieść facet. Tutaj oczywiście nie stosujemy żadnych kar, ale w Arabii Saudyjskiej czy Iranie już tak. Tam nawet za podejrzenie można zostać ukamienowanym. Ale myślę, że nie o to Bogu chodzi. I że On nie stosuje żadnych podziałów. A społeczeństwo tak. W powszechnym mniemaniu dziewczyna, która spała już z kimś, to dziwka, chłopak to zdobywca. Religia nie jest seksistowska. Społeczeństwo jest. To my stworzyliśmy te podwójne standardy, nie Bóg.

O pracy

Mondżija: Pracowałam od małego, tak jak mogłam. Siałam, krowy doiłam, zborze zbierałam, ziarna młóciłam, sprzątałam. Jak trochę podrosłam, to chleb piekłam, gotowałam, suknie na handel szyłam. Tata był rybakiem. Ciężko pracował, od rana do nocy, a pieniędzy i tak wiecznie brakowało. Za cały dzień jak zarobił dwa dinary, to było dobrze. Za te dwa dinary można było wtedy ze cztery, może pięć kilogramów mięsa kupić. Ale źle nie było, ryb mieliśmy dużo i właściwie wszystko inne też: mleko od krowy, jajka od kur, ziemniaki z pola. Po ślubie zostałam w domu z dziećmi. Moja siostra pracowała w szpitalu. Ja też mogłam tam dostać pracę, dorywczo, ale mąż się nie zgodził. I tak bym nie miała kiedy pracować, jak ciągle w ciąży byłam i dzieciakami musiałam się zajmować.

Dalila: Do pracy poszłam zaraz, jak skończyłam szkołę, w wieku 16 lat. Wcześniej pomagałam w domu, głównie sprzątałam, rzadziej gotowałam. No i nie pracowałam tak ciężko jak moja matka czy babka, czy nawet starsze siostry. Zaczęłam od pracy w pralni, ponad 20 lat tam spędziłam, z przerwami na rodzenie dzieci. Ale przyszedł kryzys, cięcia i zostałam na lodzie. Parę lat temu znajomi polecili mnie parze Francuzów jako opiekunkę do dzieci. I tak do dziś tam pracuję, na pół etatu. Bo drugie pół mam w domu, przy garach.

Olfa: Myślę, że pracujemy ciężej niż mężczyźni. Oni siedzą całymi dniami w kawiarniach, papierosy palą, a my robimy zakupy, sprzątamy, chodzimy do pracy. W sklepach, przy sprzątaniu ulic, pracują głównie kobiety. Mężczyźni to chyba tylko na budowach (śmiech). Jesteśmy bardziej odpowiedzialne. Wiemy, że musimy chronić swoje dzieci, nakarmić je, ubrać. I na szczęście same decydujemy, czy chcemy zostać w domu, zajmować się dziećmi, czy iść do pracy. Czasy są coraz cięższe, więc mężczyźni też rozumieją, że z jednej pensji nie da się wyżywić rodziny. Dumę musieli schować do kieszeni i zaakceptowali to. Powiem więcej, wydaje mi się, że kobiety niezależne, które pracują i wiedzą, czego chcą, bardziej ich pociągają.

O edukacji

Mondżija: Tata chciał, żebym się uczyła, ale mój najstarszy brat nie pozwalał nam. W domu były trzy córki, ja najstarsza, i dwóch chłopaków. Oni obaj do szkoły chodzili, a ten najstarszy nam, dziewczynom, nie pozwalał. Czemu - nie wiem. Mówił, że to niebezpieczne. Ja i tak nie miałam wyboru, bo byłam najstarszą córką. Jak była robota w domu, to nie mogłam iść. Więc szłam jeden dzień, dwa nie szłam. W końcu nauczyciel powiedział: lepiej nie przychodź wcale. To przestałam przychodzić. Młodszym siostrom brat dawał pieniądze, po 10 milimów (jedna setna dinara), żeby nie chodziły do szkoły. Jedna brała pieniądze i siedziała grzecznie w domu. A druga brała i szła do szkoły okrężną drogą. Skończyła szkołę, została pielęgniarką, syna też porządnie wykształciła, jest profesorem we Francji.

Dalila: Jeśli dziewczyna uczyła się, studiowała, to na pewno nie najstarsza z sióstr. Najstarsza miała pomagać matce, bawić młodsze rodzeństwo i szybko wyjść za mąż. Ja jestem najmłodszą z sióstr, tylko brata mam jeszcze młodszego, ale do nauki mnie nie ciągnęło. Skończyłam liceum i mi wystarczyło, poszłam do pracy. Miałam wtedy 16 lat, więc już prawie 30 lat pracuję. Na emeryturę powinnam iść, a nie mam jeszcze nawet wnuków (śmiech).

Olfa: Bardzo dużo się u nas zmieniło. Bourguiba pilnował, żebyśmy nie zostawały w tyle, za mężczyznami. Zachęcał, żebyśmy się uczyły. I co? Dzisiaj, pół wieku później, patrzę na moich kolegów, koleżanki na uniwersytecie i widzę to, o czym mówią w telewizji: że większość studentów to dziewczyny. Nawet u mnie, na filologii angielskiej, jest kilkadziesiąt dziewczyn i tylko dwóch chłopaków.

O hidżabach i dżinsach

Mondżija: Normalnie się ubierałam. Długa sukienka, taka do kostek albo trochę krótsza. Narzuta, ale to jak zimno było. Szal, ale nie wiązany ciasno wokół głowy, jak dziewczyny teraz, tylko luźno zarzucony. Same sobie większość ubrań szyłyśmy. W 56., jak przyszła niepodległość, to niedługo potem przyszły telewizory i zobaczyłyśmy, jak się dziewczyny za granicą ubierają. Niektórym się to spodobało, zaczęły nosić krótsze spódniczki, czasem dżinsy, chustki z głów ściągnęły. Ja już wtedy byłam mężatką, więc mi dzieci, a nie ciuchy były w głowie. Ale gdybym była młodsza i figurę miała taką, jak dawniej, to byś mi swoje dżinsy musiała pożyczyć!

Dalila: Normalnie latałyśmy, jak to dziewczynki, jakaś spódniczka, sukienka, koszulka, sandałki. A kobiety to różnie, jedne nosiły hidżaby, inne nie, jak która wolała. Później wszystkie musiały odkryć włosy, Ben Ali tak kazał. A po rewolucji znów zmiana, teraz co druga owinięta szalem. Ja nie noszę hidżabu, tylko chustkę, jak wiatr wieje. Moje dzieci wołają za kobietami w burkach: ninja, ninja, do Afganistanu. A mnie to nie przeszkadza.

Olfa: Ben Ali miał alergię na tradycyjne stroje, więc musiałyśmy się bardziej europejsko ubierać, jakieś swetry, spódnice za kolano, koszule, dżinsy. Te, co się uparły i nosiły hidżaby czy nikaby, policja biła pałami na ulicach, zdzierała z głów chusty. Kiedy po rewolucji wróciliśmy na uniwersytet, zobaczyłam dwie dziewczyny w nikabach. I wiesz co, mimo iż nie rozumiem, czemu kobiety sobie to robią, zakładają takie worki na siebie, poczułam się szczęśliwa. Poczułam, że wreszcie żyjemy w wolnym kraju i każdy może robić to, co chce.

(aw/sr)

POLECAMY:

Komentarze (21)