Blisko ludzi"Jaki czy nie-Jaki, broniłabym każdego". Pani Krystyna, gwiazda debaty warszawskiej opowiada o swoim życiu

"Jaki czy nie‑Jaki, broniłabym każdego". Pani Krystyna, gwiazda debaty warszawskiej opowiada o swoim życiu

"Jaki czy nie-Jaki, broniłabym każdego". Pani Krystyna, gwiazda debaty warszawskiej opowiada o swoim życiu
Źródło zdjęć: © WP.PL
Helena Łygas
17.10.2018 08:34, aktualizacja: 17.10.2018 12:43

Debata warszawska 2018 miała jedną gwiazdę. Starszą pani w białym żakiecie i koralach, 77-letnią doktor prawa, Krystynę Krzekotowską. Nam opowiedziała o swojej rodzinie, dlaczego cieszy ją zamieszanie wokół konstytucji i co ją łączy z Patrykiem Jakim.

Najpierw padła na kolana. Potem zamiast przyłączyć się do mantry o metrze, zadeklarowała, że „najważniejsza jest miłość”. Największe osłupienie wzbudziła jednak, gdy poświęciła swoje końcowe wystąpienie. Nie żeby dociąć któremuś z kontrkandydatów, ale żeby wziąć w obronę Patryka Jakiego.

Tak charyzmatycznej, a przy tym pozytywnej postaci w debacie politycznej Polacy nie widzieli od dawna. Krystyna Krzekotowska zawładnęła tweeterem, stała się bohaterką memów, a na jej cześć ktoś ułożył nawet piosenkę. Prywatnie nie różni się ani o jotę od postaci, którą zobaczyliśmy w mediach.

Z panią Krystyną rozmawiam na tarasie jej domu na warszawskich Bielanach. W podpiwniczeniu mieści się siedziba współprowadzonego przez nią Światowego Kongresu Polaków. W salonie wiszą zdjęcia dzieci, a na ziemi leży porzucony czerwony odkurzacz. Czerwone są też szafki w kuchni i koszula pani Krystyny. Trudno wyobrazić sobie bardziej stosowną barwę dla tak energicznej kobiety.

Rufi, Lucky i Jaki

Pani Krystyna nie może usiedzieć w miejscu. Podrywa się, żeby podlać pelargonie, przepraszając po stokroć. Wstaje też, żeby przynieść mi kawę, za którą podziękowałam i żeby nakryć stolik obrusem w kwiatki, bo „z kwiatkami zawsze milej”.

- Znała pani Patryka Jakiego przed debatą prezydencką?

- Spotkałam go kiedyś na spacerze z okazji Międzynarodowego Dnia Psa. On był ze swoim pieskiem, a ja przyszłam z Rufim - pokazuje na czarnego terriera kręcącego się po ogródku.

- Poszła tam pani w ramach kampanii? - dopytuję.

- A gdzie tam, uwielbiam psy. Czasem się śmieję, że pies pomógł mi wychować dzieci. Może i brzmi to dziwnie, ale sporo w tym prawdy.

Z psem to było tak, że jej młodsza córka dostała go w parku od obcej pani i nie chciała za nic oddać. Pani Krystyna z mężem kręcili nosem, bo wiadomo, jak to jest z dziećmi. A tu okazało się, że zaledwie 7-letnia dziewczynka zajmuje się nim zupełnie jak dorosła. Chodzi na spacer, sprząta, pilnuje, żeby miał czystą wodę. Ta odpowiedzialność już jej została.

Lucky rozwiązał jeszcze jeden problem. Nie mogli sobie z nim poradzić kolejni psycholodz,y do których Krzekotowscy prowadzali starszą córkę. Ewa była chorobliwie zazdrosna o siostrę - ciągnęła ją za włosy i szczypała, żadne tłumaczenia nie działały. Kiedy w domu pojawił się Lucky, z dnia na dzień dokuczanie się skończyło.

„I w bólu będziesz rodziła dzieci”

Pani Krystyna starszą córkę rodziła jeszcze w latach 60. Poród trwał ponad dwie doby, bez znieczulenia. Zupełnie sama, bo taki był wtedy zwyczaj. Dziecko przyszło na świat podduszone. No a potem przyszła diagnoza. Upośledzenie umysłowe i autyzm. Pani Krystyna chodziła po ścianach z przerażenia. To był głęboki PRL, rehabilitacja i opieka nad dziećmi, takimi jak jej córeczka, kulała.

Szybko okazało się, że muszą zamknąć tętniący dotychczas życiem dom, bo mała źle znosiła obecność ludzi, których nie widuje na co dzień. Wielu mężczyzn porzuca kobiety w takich sytuacjach, ale nie pierwsza i jedyna miłość pani Krystyny - Jerzy.

Poznali się w Poznaniu na pierwszym roku prawa. Pani Krystyna na początku nie była do niego przekonana. Ona - piątkowa studentka, on - trochę leser. Do tego kochały się w nim wszystkie koleżanki. Pani Krystyna sądziła, że związek z takim przystojnym chłopakiem, musi skończyć się źle. Nie skończył się, w tym roku będą obchodzili 55. rocznicę ślubu.

Kiedy pani Krystyna zaczyna zajęcia z pierwszym rokiem na Uczelni Łazarskiego, opowiada, jak poznała męża. Żartuje ze studentami, żeby się rozglądali, bo potem „będzie przebrane”. Prawniczych par zna dziesiątki, jeśli nie setki. Często chodzi na śluby swoich uczniów.

Bała się kolejnej ciąży, a w szczególności tego, że znów skończy się podduszeniem noworodka. Zwlekała z decyzją 10 lat. W końcu poznała lekarza, który zrozumiał jej obawy i obiecał, że odbierze poród przez cesarskie cięcie niezależnie od ułożenia dziecka. Kiedy zaczęły się skurcze, była w Szczecinie. Wsiedli z mężem w samochód i na pełnym gazie przyjechali do Warszawy. I tym razem nie miała szczęścia. Narkoza nie zadziałała w pełni. Ze stołu operacyjnego zapamiętała wszystko.

- Stosunek do nas, kobiet, był i jest nieludzki. Jakbyśmy były automatami do rodzenia, które nie mają uczuć, a ich obowiązkiem jest znoszenie bólu. Zmieniło się tylko jedno - kiedyś poród był tabu, nikt nie mówił o nim głośno.

- Czy ja to będę mogła napisać? - pytam, odnosząc się nie tyle do konkluzji, co do samych historii.

- No pewnie, a dlaczego nie?

- Kandyduje pani na ważne stanowisko.

- A to są ważne doświadczenia wspólne dla wielu kobiet i warto o tym mówić. Moja chora córeczka nauczyła mnie tyle, co nikt inny.

- Dlatego broniła pani Patryka Jakiego podczas debaty? Przez poczucie wspólnoty?

- Nie, absolutnie nie. Po prostu nie mogę znieść sytuacji, w których wszyscy atakują jedną osobę. Jaki czy nie-Jaki, broniłabym każdego. Czytałam komentarze, że jestem podkupiona przez PiS i tylko się śmiałam. Ja nawet na nich nie głosowałam! Chociaż z tą konstytucją świetnie im wyszło.

- Z konstytucją? Świetnie? I mówi to prawniczka?

- Ależ ja to mówię właśnie jako prawniczka. Wcześniej konstytucja była dla Polaków tylko terminem z podręcznika historii. A teraz zrozumieli, jak ważne jest, żeby była jakaś podstawa, której nie mogą za bardzo ruszać kolejne partie. Zresztą! Pamiętam, że kiedy na sali sądowej powoływałam się na konstytucję, wszyscy robili wielkie oczy. Adwokaci korzystają raczej z aktów niższego rzędu, na konstytucję powołują się tylko konstytucjonaliści, a tych jest niewielu.

Po urodzeniu drugiej córki, dziś radczyni prawnej, pani Krystyna z rodziną przeprowadziła się ze Szczecina do Warszawy. Mąż dostał wtedy pracę w Centralnym Związku Spółdzielczości Budownictwa. Co ciekawe, posadę najpierw zaproponowano pani Krystynie. Była już wtedy w ciąży z drugą córką, więc odmówiła.

Znaleźli mieszkanie w suterenie przedwojennej kamienicy w Śródmieściu. Miało być tylko na chwilę, a zostali tam 14 lat. Pani Krystyna bała się tam mieszkać, budynek był ogrzewany piecami gazowymi. Najlepszy przyjaciel jej starszej córki zmarł przez zaczadzenie. Jego losu o mały włos uniknął też mąż pani Krystyny. Kąpał się ciut za długo, ale nie zwróciła na to uwagi. Gdyby córka nie uwiesiła się klamki i nie zaczęła wołać histerycznie taty, nie udałoby się go odratować.

„Wybaczamy i prosimy o wybaczenie”

Po macierzyńskim pani Krystyna znalazła pracę w Ministerstwie Sprawiedliwości. Nie znała zbyt dobrze żadnego języka obcego, a że akurat w MSZ ruszały kursy - postanowiła się zapisać. Godzinowo najbardziej pasował jej niemiecki. Ten przypadek miał olbrzymi wpływ na jej dalszą karierę.

Kilka miesięcy później do Ministerstwa Sprawiedliwości przyszedł list od mężczyzny, któremu żona Niemka odebrała dziecko. Wówczas takie wiadomości zwyczaj lądowały w koszu. Traf chciał, że ten wylądował na biurku pani Krystyny, która zmobilizowała kolegów do działania. Korespondencyjnie wyciągnęli opinie o tym człowieku z parafii i od pracodawców. Okazało się, że są bardzo dobre.

Pani Krystyna zdobyła stosowne pozwolenia i mimo wciąż kulejącego niemieckiego, pojechała bronić go w sądzie. Robiła to jeszcze wiele razy, nawiązując współpracę z tamtejszymi prawnikami. Jak na tamte czasy to był ewenement. Żelazna kurtyna trzymała się mocno, ale mury między ludźmi runęły. Była pionierką współpracy między polskimi i niemieckimi sędziami.

- Początkowo były między nami różne animozje związane z historią, ale zaczęliśmy się poznawać i to wszystko wyparowało. Najgorzej to jak człowiek nie ma pojęcia o drugiego człowieku i myśli o nim jak o „obcym”, wyobraża sobie różne złe rzeczy. Ale wierzę, że ludzie są raczej dobrzy, wystarczy, żeby się poznali i chcieli zrozumieć - tłumaczy pani Krystyna.

- W pani programie znajduje się punkt mówiący o reparacjach wojennych, które mieliby nam wypłacić Niemcy. O tym postulacie mówi się jako o zamachu na stosunki polsko-niemieckie.

- Na początku byłam przeciwna. Potem zaczęłam na to patrzeć z perspektywy zwyczajnych ludzi. Jeśli ktoś poradził sobie ekonomicznie po przemianie ustrojowej, machnie na to ręką. Ale są rzesze ludzi, których straty wojenne wciąż bardzo bolą. Znają historie swoich dziadków, rodziców, niektórzy wciąż mają w domach pasiaki z obozów pracy przechowywane jak relikwie. Ci ludzie mają poczucie krzywdy, której nikt nigdy nie uznał. Myślę, że odszkodowania, nawet symboliczne, mogłyby być dla nas sposobem na przepracowanie traumy narodowej. Tylko to nie jest sprawa do załatwienia nagłówkami i napuszczaniem na siebie ludzi. Ktoś „na górze” powinien usiąść i kulturalnie to ustalić. Powiem pani więcej, Niemcy, z którymi rozmawiam, nie są absolutnie przeciwni rozwiązywaniu tej kwestii w taki sposób - mówi 77-latka.

I że cię nie opuszczę aż do wyborów

Mąż pani Krystyny kiedyś sam kandydował, a żona pomagała mu w pisaniu przemówień. Dziś widzi, że pani Krystyna bardziej się do tego nadaje. Lepiej radzi sobie z ludźmi. Pan Jerzy pracuje jeszcze w zawodzie, więc nie bierze czynnego udziału w kampanii. Za to zawsze wstaje przed panią Krystyną, żeby zrobić jej śniadanie. Jeśli kogoś trzeba gdzieś podwieźć, wiadomo, że zrobi to Jerzy. Pani Krystyna mówi o nim w superlatywach.

- Jak to państwo robią, że są razem tyle lat i wciąż rozmawiają ze sobą jak narzeczeństwo?

- Ludziom, którzy tak dobrze się znają, wady przesłaniają ogólny obraz. Myślą sobie, jaka ta osoba była, czy jak ją sobie wyobrażali i trudno im zobaczyć plusy. Staram się chwalić mojego męża od rana. Jakie idealne jajko na miękko zrobił i jak świetnie dobrał krawat do koszuli. On robi to samo. Wiadomo, że się kłócimy, ale dzięki temu od samego jest dobra atmosfera. Ludzie, żeby kochać, muszą czuć, że są kochani.

„All you need is love”

Kiedy rozmawiamy, nieustannie dzwoni telefon, cisza wyborcza zaczyna się już niebawem. Za jednym z rozmówców pani Krystyna intonuje „Warszawiankę”. Odkłada komórkę i wzdycha, że nic na to nie poradzi, ale gdy słyszy pieśni patriotyczne, ma łzy w oczach. Następnego telefonującego musi uspokajać.

- Nie, nie, panie Albercie, nie wolno w ten sposób oceniać ludzi. Ja wiem, że inni tak mówią, ale to nas nie zwalnia z odpowiedzialności za to, co sami mówimy. Z sympatią, z miłością do każdego trzeba podejść - poucza cierpliwie.

Tej miłości nauczyła ją opieka nad chorą córką. Wcześniej często irytowała się na ludzi. Że trudno im coś zrozumieć, albo że są opryskliwi. Opieka nad Ewą uświadomiła pani Krystynie, że jeśli ktoś coś mówi albo robi w dany sposób, to niekoniecznie znaczy, że ma złe intencje, ale że z jakichś powodów nie umie inaczej.

Specjalistka od węzłów gordyjskich

Pani Krystyna raz wygrała już wybory. W latach 1994-1998 była radną dzielnicy Bielany. Nie prowadziła kampanii, nie miała też komitetu wyborczego. Została wybrana dzięki ludziom, którym pomogła.

Na początku lat 90. Huta Bielany została wykupiona przez włoską spółkę wraz z należącymi do niej mieszkaniami robotniczymi. Mieszkańcy mieli zostać eksmitowani. Jeden z hutników przeczytał artykuł dotyczący wygranej przez panią Krystynę sprawy, w którym dziennikarz określił ją mianem „specjalistki od rozwiązywania węzłów gordyjskich”. Znalazł jej adres w książce telefonicznej i przyszedł prosić o ratunek.

Pani Krystyna, jak to ma w zwyczaju, nie odmówiła pomocy. Kazała przyprowadzić wszystkich poszkodowanych i napisała pozwy. Kilka dni później do sądu rejonowego wpłynęło ich ponad 3000. Któryś z jej znajomych prawników oszacował, że wówczas był to rekord Guinnessa. Kiedy zaczęła się kampania, w dzielnicy można było znaleźć pisane odręcznie ulotki: „Zagłosujcie na nią proszę, dzięki niej moja rodzina ma dach nad głową”.

Czy tym razem panią Krystynę poniesie oddolna inicjatywa, trudno orzec. Nie ma raczej szans na fotel prezydencki, jednak słupki poparcia dla niej od debaty stale rosną. W opublikowanym wczoraj sondażu wyprzedza już kandydata PSL.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (136)
Zobacz także