"Jaki kraj, takie tamagotchi", czyli aplikacja ruchu antyaborcyjnego
9 miesięcy, zdjęcia USG, słuchanie bicia serca – takie atrakcje zapewnia swoim użytkownikom aplikacja mobilna "Adoptuj życie". Zdaniem twórców ma pomagać w modlitwie za dziecko nienarodzone, która powstrzyma matkę przed dokonaniem aborcji.
23.04.2018 | aktual.: 23.04.2018 12:46
"Wystarczy (…) mieć w sercu pragnienie niesienia pomocy dzieciom, których życie jest zagrożone" – reklamuje swoją aplikację mobilną Fundacja Małych Stópek. Piękne deklaracje, któż z nas nie chciałby bowiem pomagać dzieciom. Tyle że aplikacja dostępna za darmo na systemy operacyjne Android i iOS nie świadczy żadnej realnej pomocy najmłodszym.
Po pobraniu na telefon programu, składa się uroczyste przyrzeczenie "Najświętszej Pannie, Bagarodzicy Maryi", a także wszystkim aniołom i świętym, że przez kolejnych 9 miesięcy codziennie będzie odmawiało się modlitwę. Twórcy aplikacji, a w domyśle także wyżej wymienieni, ze swojej strony zobowiązują się, że w zamian uratują życie dziecka nienarodzonego (z kontekstu wynika, że modlitwy mają odwieść matkę od usunięcia ciąży).
Żeby wytrwanie w postanowieniu było łatwiejsze i przyjemniejsze aplikacja nie tylko przypomina użytkownikom o codziennej modlitwie, ale i podsuwa tajemnice różańcowe do odmówienia, a nawet dobre uczynki do spełnienia (pierwszy: wpłata 10 zł na konto Fundacji Małych Stópek na pieluchy "uratowanych od aborcji").
To jednak nie wszystko. Główną "atrakcją" aplikacji jest podgląd stadium rozwoju dziecka, za które mówimy paciorki, który zmienia się co tydzień. Do tego bicie serca wirtualnego dzidziusia (już od 3 tygodnia!), a nawet zdjęcia USG (począwszy od 6 tygodnia). Dodatkowo sekcja "myśli dziecka", którymi podzielona komórka dzieli się z użytkownikiem już od pierwszego dnia: "Dziękuję, że chcesz towarzyszyć mi przez 9 miesięcy, które spędzę pod sercem mamy. Proszę wytrwaj w modlitwie. Dzięki temu będzie mi dużo raźniej rosnąć, a Ty staniesz się moim duchowym rodzicem. Na zawsze!".
Komentarze użytkowników nie pozostawiają złudzeń, że są osoby, które nie tylko podjęły wyzwanie, ale nawet czują związek emocjonalny z płodem z ekranu.
Jedna z użytkowniczek pisze i nie jest to wcale wpis odosobniony: "Dla mnie było to bardzo ważne przeżycie. Razem z chłopakiem podjęliśmy się tego i nie żałujemy. Właśnie dziś skończyliśmy i szczerze, to będzie mi brakować tej modlitwy i doglądania jak rośnie Nasz Jaś".
Poza rodzicami płodu z ekranu nie brakuje też wpisów dziewczynek, podchodzących do tematu, jak do gry w hodowanie marchewek na wirtualnych farmach: "Aplikacja jest świetna, ale byłam już na 11 tyg. I wszystko straciłam przez aktualizację. Czułam pewnego rodzaju więź z tym dzieckiem. Straciłam swój cenny czas, który już nie powróci. Mam nadzieję, że ktoś poradzi coś na te niefortunne aktualizacje".
Razi tu przede wszystkim przedmiotowe podejście do życia ludzkiego. Bo oto na własnym telefonie możemy sobie pohodować mały płodzik, pooglądać zdjęcia (bez komentarza pozostawię fakt, że zdjęcia z USG są zdjęciami prawdziwego dziecka), przeczytać, co do nas "mówi". Jedna z dziewczynek pyta na forum, czy komuś "trafiła się kiedyś dziewczynka, bo jej tylko chłopiec".
Abstrahując od niesmacznego "zabawowego" użytkowania aplikacji, może zastanawiać, że gorliwi katolicy tak chętnie padający na kolana w obronie płodów nie pomyśleli o przeznaczeniu tego czasu (a jest go niemało – 9 miesięcy codziennej modlitwy) na wolontariat, w którym mogliby pomóc naprawdę. Jaki kraj, takie tamagotchi.